Co widzisz w moich oczach? Raczej nie strach. Rozmowa z linii frontu
Nie wszystko mogę powiedzieć. Właściwie nic. Ale to, że kontratakujemy, potwierdzam. To prawda – mówi Dima, ukraiński żołnierz, który do wybuchu rosyjskiej agresji pracował na budowach na Pomorzu.
Dima odezwał się po miesiącu, od naszego ostatniego spotkania, gdy z bratem Jurą wyruszali na Ukrainę. Widzieliśmy się 25 lutego, dzień po rozpoczęciu rosyjskiej agresji. Już wtedy mówił, że czeka na niego przydział do jednostki.
- Będę walczył – mówi.
Poszli rekruci i weterani
Dima i jego brat Jura pracowali w Polsce, w firmie Leszka Szczepkowskiego, przedsiębiorcy budowlanego z Nowego Dworu Gdańskiego.
- Realizujemy różne projekty, pracownicy z Ukrainy, których zatrudnialiśmy są bardzo dobrzy. Dima i Jura także – mówi przedsiębiorca.
Wg szacunków, od pierwszego dnia rosyjskiego ataku, do rodzinnego kraju wróciło nawet 300 tys. Ukraińców pracujących za granicą tego kraju – kierowców, spawaczy, pracowników innych gałęzi przemysłowych, budowlańców, ale też studentów, kelnerów itp.
Wielu z nich to młodzi chłopcy, którzy w 2014 r., gdy Ukraińcy walczyli najpierw na Majdanie, a potem z separatystami z Donbasu i Ługańska byli nastolatkami. Wśród nich nie brakuje jednak i doświadczonych weteranów tamtych starć. Jeden z polskich korespondentów, Michał Piękoś, opowiadał o ciekawym spotkaniu w Kijowie.
- Słuchałem historii pojedynczych żołnierzy, ludzi, starając się zrozumieć ich motywację do walki. Co ciekawe, w oddziale tym był Saszka, Ukrainiec, który mieszkał w Gdańsku ostatnie 6 lat. To doświadczony weteran, który w 2014 roku walczył w Donbasie. Gdy wybuchła wojna, wraz z innymi kolegami, którzy walczyli z nim 8 lat temu, zdecydował się wrócić na Ukrainę, żeby bronić swojego kraju – tak opisywał w „Dzienniku Bałtyckim” to niezwykłe spotkanie pochodzący z Trójmiasta Piękoś.
Jedno ci mogę powiedzieć
Dima zadzwonił pogadać. Pierwsze połączenie zostaje przerwane. Łapiemy się ponownie dwie godziny później.
- Był atak lotniczy. Wyłączyliśmy telefony – tłumaczył Dima.
Rozmawiamy przez wideo czat. Jest późne popołudnie, ale twarz Dimy jest ukryta w ciemności.
- To pewnie był kiedyś dziecięcy pokój – mówi żołnierz, gdy pytam o wesołe motywy zwierzątek, które widać na ścianie za jego plecami.
Jego oddział jest w okolicach Kijowa. Od miesiąca jest w bliskim kontakcie z wrogiem. Dima regularnie rozmawia z Jurą, ale z Dimą ostatni raz rozmawiał około 4 marca.
- Raz jest lepiej, raz jest gorzej – mówi pytany, o wydarzenia minionych dni. - Oni walą do nas ze wszystkiego. Są rakiety, pociski artyleryjskie, bomby, także kasetowe i fosforowe. Straszne g… Zniszczenia są ogromne. Ludzi szkoda, domów szkoda…
Na zdjęciu, które podsyła Dima widać, że jest uzbrojony w karabinek AKSU, krótszą wersję AK-74 (zwany potocznie „suczką”). Pytam o przydział zadań.
- One są poważne, tylko tyle mogę ci powiedzieć – odpowiada.
Mniej więcej od piątku w mediach, ale też w ośrodkach analitycznych, pojawiły się informacje o ukraińskich kontrnatarciach, o odbijaniu miast i wsi. Była nawet mowa o zamknięciu części rosyjskich sił w kotle, na zachód od Kijowa.
- Kontratakujemy, to prawda – mówi Dima.
Pojawia się temat rosyjskich żołnierzy – nieśmiertelników, zniszczonych pojazdów.
- Już przestali na nas nacierać swoją piechotą – mówi. - Rosja ma wielu żołnierzy, ale to roczniki 2000, 2001 i 2002… Oni się nas boją. A my robimy swoje.
[polecane]22658497[/polecane]
W darze... samochód
Dima i jego koledzy wiedzą, że cały świat ich wspiera, że docierają dostawy broni, wyposażenia wojskowego, ale także pomocy humanitarnej dla ludności cywilnej.
- Wiemy, że przyjmujecie nas pod swój dach, to jest wspaniałe – mówi.
Sam przyznaje, że jego siostra jest w Gdyni, że ma mieć tu pracę.
Leszek Szczepkowski, który wyposażył chłopaków wracających na Ukrainę pod koniec lutego w zapasy paliwa, żywności, wojskowego i survivalowego sprzętu wspomina, że zbiera kolejne dary. Podobnie jak inne transporty z Pomorza, wyśle samochodem do granicy. Tam zostaną przepakowane na pojazdy ukraińskich organizacji pomocowych, albo wojskowych. Możliwe, że dary odbierze sam Jura, który jest w ukraińskiej Obronie Terytorialnej.
- Działam w specjalnej grupie wolontariuszy – mówił Jurij w piątek 4 marca, dziewiątego dnia ukraińskiej obrony. -Pomagamy kobietom z dziećmi wyjechać za granicę, dostarczamy zaopatrzenie. Gdy ktoś przybywa do Iwano Frankowska, pomagamy znaleźć nocleg. A ludzi uciekających z terenów walk jest mnóstwo.
- Najbardziej potrzebujemy samochodu terenowego. Ten, który mamy, nie wiemy jak długo pojeździ – mówi Dima.
Leszek, po tych słowach, zaczyna się zastanawiać.
- To mogłoby się udać – mówi gdy kończymy rozmowę. - Zrobilibyśmy zrzutkę, auto podstawilibyśmy do granicy…
Co widzisz w moich oczach?
24 lutego pojawiły się opinie dotyczące stosunku Ukraińców do zwykłych Rosjan. - To Putin jest agresorem – mówił Roma, jeden z Ukraińców.
To już nieaktualne. W tym momencie należy mówić o czystej nienawiści.
- Słuchaj, oni palą nas, nasze domy, chcą nas wszystkich zabić i zniszczyć. Giną ludzie, kobiety, starcy, dzieci… Nienawidzimy ich. Jak mogłoby być inaczej? Chcemy się zemścić, ukarać ich, za to co robią – mówi o Rosjanach Dima.
Kiedy miesiąc temu ten młody mężczyzna miał z budowlańca stać się żołnierzem, na jego twarzy było widać ponurą determinację. To był moment wojny, gdy np. Mariupol nie był jeszcze oblężony, w Charków, Kijów uderzały pojedyncze bomby. Dopiero potem, gdy ukraiński opór okazał się za silny Rosjanie zaatakowali cywilne osiedla. Gdy pytam Dimę o zniszczenia w ukraińskich miastach, o śmierć cywili szybko mi przerywa.
- Chcesz wiedzieć, czy wytrzymamy? A co widzisz w moich oczach? Strach? Raczej nie. Tu wszyscy tak mamy. Nikt się nie podda – mówi bardzo spokojnie.
[polecane]22679717,22668957[/polecane]