Co wyrośnie z dzieci, którym w pandemii zabraliśmy prawa?
O dzieciach zapomnieliśmy już na początku pandemii, zanim jeszcze zamknęliśmy je w domach, nieprzygotowane do zdalnej nauki, często sam na sam ze sprawcami przemocy i bez szans na pomoc z zewnątrz. Zapomnieliśmy o nich, gdy wsłuchiwaliśmy się przejęci w kolejne komunikaty na temat zagrożenia, o którym prawie nikt nie mówił tak, by zrozumieli najmłodsi. Co wyrośnie z dzieci, których prawa w pandemii deptaliśmy? Rozmowa z dr Katarzyna Marszałek z wydziału pedagogiki UKW w Bydgoszczy.
Zacznijmy od prawa do informacji: kiedy na początku pandemii bojaźliwie wsłuchiwaliśmy się w komunikaty polityków i epidemiologów na temat zagrożenia i sensu wprowadzanych ograniczeń, do dzieci takich przekazów nie kierował nikt...
Prawie nikt. Premierka Nowej Zelandii, Jacinda Ardern, 18 marca 2020 roku zorganizowała dla dzieci konferencję, w której uczestniczyli specjaliści z zakresu komunikacji z dziećmi oraz zarządzania kryzysowego. To chyba jedyny taki przykład na świecie. Ale żeby mówić o tym, jakie prawa dziecka były (i nadal są) ograniczane i łamane w pandemii, trzeba się nieco cofnąć - do momentu sprzed marca zeszłego roku. Polskie dzieci były w trudnej sytuacji już przed wybuchem pandemii. Są w ogonie wszystkich międzynarodowych badań, dotyczących dobrostanu psychicznego najmłodszych.
- Polska jest jednym z krajów, w których najrzadziej rodziny jedzą wspólnie posiłki. A wspólne posiłki to budowanie i podtrzymywanie relacji, nauka uważności na potrzeby pozostałych członków rodziny i przede wszystkim: rozmowa.
- W lockdownie te rodziny, w których relacje są słabe, zamknęliśmy w domach, często sprawców z ofiarami przemocy (przed pandemią co piąte dziecko w Polsce przyznawało, że doświadcza przemocy, także od osób bliskich).
- Polskie dzieci już przed pandemią cierpiały z powodu depresji, lęków, zaburzeń nastrojów. Jesteśmy na drugim miejscu (po Niemczech) pod względem liczby skutecznych prób samobójczych wśród dzieci.
- Mało? No to kolejne wyniki - międzynarodowego badania PISA. Jego celem jest uzyskanie porównywalnych danych o umiejętnościach uczniów, którzy ukończyli 15. rok życia. Polscy uczniowie są w czołówce, jeśli spojrzymy na wyniki edukacyjne, ale jeśli chodzi o dobrostan dzieci – są w ogonie.
- Tylko co piąty uczeń (pytany przed pandemią) przyznawał, że może liczyć na wsparcie pedagoga albo innej bliskiej osoby.
Wkroczyliśmy z tym wszystkim w pandemię. Ograniczenia z nią związane nie zapoczątkowały problemów polskich dzieci, ale je uwypukliły i spotęgowały.
Dlaczego tylko premierka Norwegii wpadła na to, by skierować komunikaty na temat pandemii do dzieci?
Politycy obierają różne sposoby zarządzania ryzykiem. Uniwersytet w Liverpoolu przeprowadził ciekawe badanie: okazało się, że w państwach, w których w pierwszym kwartale pandemii rządziły kobiety, zgonów z powodu Covid-19 było o połowę mniej niż w tych, którymi rządzili mężczyźni. Zakładam, że kobiety, jako przedstawicielki grupy nadal dyskryminowanej w polityce i życiu społecznym, są bardziej otwarte na dialog z tymi, którzy są jeszcze bardziej dyskryminowani niż one, np. właśnie z dziećmi. Premierka Norwegii mówiła do dzieci, które są w normie intelektualnej. O konieczności wyjaśnienia sytuacji dzieciom z niepełnosprawnościami, które w czasie pandemii znalazły się nierzadko w bardzo złej sytuacji, nie pamiętał żaden polityk.
Ograniczenia dotykają wszystkich. Dlaczego mamy mówić akurat o skutkach łamania praw dzieci?
Jesteśmy dorośli, umiemy (albo: powinniśmy umieć) radzić sobie z naszymi emocjami, ze złością, agresją. I mimo wszystko, także w lockdownie, mieliśmy możliwość ucieczki, choćby odprężenia się podczas oglądania filmu czy wideorozmowy z przyjaciółką. Wielu rodziców zakazywało dzieciom korzystania ze sprzętów elektronicznych po lekcjach, by nie spędzały przed ekranami całych dni, ograniczając im tym samym wirtualny kontakt z rówieśnikami. My mogliśmy wyjść z domu, a przecież w pewnym momencie dzieci nie miały prawa przemieszczać się bez opieki dorosłego. Kolejny przykład: kiedy my, dorośli, trafiamy do szpitala, wiemy, co spakować, by niczego nam nie brakowało w sytuacji, kiedy odwiedziny są zabronione; wiemy, jak w szpitalu upomnieć się o swoje prawa. Dziecko, przy którym podczas hospitalizacji nie może trwać rodzic (bo pandemia), nie poprosi o ulubioną zabawkę, bo nie ma kogo; nie poskarży się przez telefon na to, że dzieje mu się krzywda, że np. ktoś z personelu zachowuje się wobec niego agresywnie, bo się boi. Wrzuciliśmy dzieci w tę trudną sytuację, niewiele im tłumacząc. Długoterminowe konsekwencje pandemii, mające wpływ na edukację, zdrowie i warunki życia dzieci mogą być druzgoczące i zagrażać całemu pokoleniu. Opierając się na danych ze 140 krajów eksperci UNICEF stwierdzili, że: w większości analizowanych krajów w czasie pandemii odnotowano utrudnienia w dostępie do usług medycznych, takich jak rutynowe szczepienia, wsparcie psychologiczne czy opieka ambulatoryjna dla najmłodszych, cierpiących na skutek chorób zakaźnych wieku dziecięcego. Główną przyczyną tej sytuacji była obawa przed zakażeniem koronawirusem. W badanych krajach zauważono utrudniony dostęp do 70 proc. usług w zakresie zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży, co w czasie pandemii koronawirusa i braku wsparcia ze strony szkoły, stanowiło ogromne zagrożenie.
W Polsce nakłada się na to zapaść w psychiatrii dziecięcej. Mamy w tej dziedzinie ok. 500 specjalistów w kraju...
A lekarze odchodzą ze szpitali psychiatrycznych, ci, którzy zostali z racji obciążenia pracą nie są w stanie podczas dyżuru porozmawiać ze wszystkim dziećmi w kryzysie, które trafiły na przeładowane oddziały. Nierzadko lekarze przychodzą tylko do małych pacjentów, by powiedzieć: porozmawiamy na kolejnym dyżurze. A przecież te dzieci już przekroczyły jakąś granicę, dlatego są w szpitalu. Potrzebują pomocy już. To są tragiczne historie. Opowiem jedną, sprzed kilku dni. Młoda osoba dostaje wiadomość od znajomej: 12-latka pisze, że popełni samobójstwo, że bez niej wszystkim będzie lepiej. Adresatka pokazuje wiadomość mamie dziewczynki, a ta bagatelizuje problem. Idzie więc z tym samym do jej taty, a on wzrusza ramionami. Rodzice nie mają świadomości, jak poważny to problem, a system nie daje gwarancji pomocy. Od razu powinni pójść z dzieckiem na izbę przyjęć szpitala psychiatrycznego i natychmiast powinni dostać pomoc.
W uszach wciąż brzmi mi cisza, która panowała w środowisku pedagogów, także naukowców, kiedy zabierano dzieciom kolejne prawa, kiedy zamknęliśmy je w domach - nie było głośnych apeli środowiska, nie było wyraźnej reakcji. Nie słyszałam, aby powstawały eksperckie programy naprawcze, nie zaczęto od razu wypracowywać rozwiązań, które uchroniłyby dzieci przed konsekwencjami tej sytuacji. Może teraz uda się to częściowo zrobić.
Edukacja zdalna wprowadzona w czasie pandemii to właściwa realizacja prawa do nauki, jakie przysługuje każdemu dziecku?
Nauczyciele alarmowali, że po uruchomieniu edukacji zdalnej stracili kontakt z częścią uczniów. Kiedy zamknięto szkoły, wraz z wychowawcami, pedagogami, instruktorami harcerstwa z Bydgoszczy napisaliśmy prośbę do urzędu miasta, żeby udostępnił szkolne sale uczniom, którzy nie mają warunków do zdalnego uczenia się z domów. Dostaliśmy odpowiedź, że na razie są poważniejsze problemy... Naukę w formie zdalnej wielu dzieciom utrudniały brak sprzętu, brak umiejętności korzystania z niego, ale i złe warunki lokalowe. Wyobraźmy sobie rodzinę, w której dwóch uczniów ma lekcje online, dwoje rodziców pracuje z domu, a między nimi biega jeszcze rozkrzyczany 2-latek. Wszystko to w trzech pokojach. Prawdopodobnie jedna z tych osób siedzi w toalecie. Podczas 45-minutowej lekcji w szkole dziecko jest w stanie skupić się i przyswajać wiedzę przez 15 minut. Ile w takich warunkach wynosiło podczas lekcji zdalnych?
Ale to jest wszystko do nadrobienia, kiedy szkoły działają normalnie...
Po pierwsze: jaka to normalność? W obawie przez zakażeniem dzieci z różnych klas nie spotykają się ze sobą na przerwach, jedzą kanapki w klasach, każdy w swojej ławce, chodzą w szkołach w maseczkach. Towarzyszy im strach, który w nich zaszczepiliśmy: że oddech drugiej osoby niesie zagrożenie. I jest jeszcze niepokój związany z tym, że nikt nie wie, kiedy pandemia się skończy. Po drugie: jakie to nadrabianie? Rzeczywiście wielu pedagogów po otwarciu szkół zaczęło sprawdzać, ile wiedzy przyswoili uczniowie podczas lekcji zdalnych. A to jest w tej sytuacji rzecz drugorzędna. Trzeba skupić się na odbudowaniu relacji, na emocjach dzieci, powinniśmy pomóc im rozprawić się z nagromadzonym lękiem, fobiami, dać wsparcie.
Jak sytuacja odbije się na dzieciach na świecie?
W listopadzie 2020 r. 572 mln uczniów w 30 krajach nie mogło chodzić do szkół z powodu zamknięcia placówek. To 33 proc. wszystkich uczniów w systemie edukacji! Szacuje się, że około osiem milionów uczniów czeka na swój pierwszy dzień w szkole już od ponad roku. Dzieci te mieszkają głównie w miejscach, w których szkoły były zamknięte podczas pandemii. W przypadku dzieci w najtrudniejszej sytuacji, istnieje duże ryzyko, że w ciągu całego swojego życia nigdy nie będą uczestniczyć w systemie edukacji. Część z nich rodzice posłali do pracy, one do szkoły już nie pójdą. Może zarobią na to, by uczyć mogło się ich młodsze rodzeństwo. Dzieci, zwłaszcza dziewczynki, są zmuszane do aranżowanych małżeństw. To dzieje się w Azji, Afryce. Ale pomóc możemy i polskim uczniom. W połowie 2020 r. na całym świecie liczba dzieci dotkniętych wielowymiarowym ubóstwem, czyli brakiem dostępu do edukacji, opieki medycznej, zakwaterowania, żywności, sanitariatów czy wody, zwiększyła się o 150 mln, czyli o ok. 15 proc. Liczba dzieci poniżej piątego roku życia, które cierpią na skutek ostrego niedożywienia lub zaburzenia przyrostu masy ciała może się zwiększyć o ponad 6 milionów. W ciągu najbliższych 12 miesięcy, z powodu zakłóceń w dostępie do podstawowych usług i rosnącej skali niedożywienia, dodatkowo może dojść do 2 mln zgonów wśród dzieci i 200 tys. martwych urodzeń. Nie uciekniemy przed tym: także polskie dzieci cierpiały głód: kiedy szkoły były zamknięte, najubożsi uczniowie nie dostawali tam ciepłych posiłków.
Pandemia nas czegoś nauczyła? Kolejny lockdown nie będzie już miał zgubnego wpływu na dzieci?
Wszystko zależy od tego, jak teraz będziemy dzieci wspierać, jak poradzą sobie pedagodzy. Mam nadzieję, że uczniowie znajdą w nich oparcie. Ale nie mam pewności, bo w uszach wciąż brzmi mi cisza, która panowała w środowisku pedagogów, także naukowców, kiedy zabierano dzieciom kolejne prawa, kiedy zamknęliśmy je w domach - nie było głośnych apeli środowiska, nie było wyraźnej reakcji. Nie słyszałam, aby powstawały eksperckie programy naprawcze, nie zaczęto od razu wypracowywać rozwiązań, które uchroniłyby dzieci przed konsekwencjami tej sytuacji. Może teraz uda się to częściowo zrobić.
Co wyrośnie z dzieci, którym zabraliśmy prawa?
Jako dorastające i dorosłe osoby mogą przyjąć jedną z co najmniej dwóch postaw. Po pierwsze: uległą. - Kiedy byłam dzieckiem - pomyśli ktoś - nie miałam praw, może na nie nie zasługuję, tak musi być, nie ma co się sprzeciwiać. Takie osoby łatwiej można poddać terrorowi, wymóc na nich określone zachowania. Po drugie: buntowniczą. Takie osoby będą chciały negować zastany porządek, działać według swoich zasad. Pytanie, czy będą miały ochotę np. zająć się starszymi, schorowanymi rodzicami, pamiętając o tym, jak dorośli potraktowali ich w dzieciństwie?
A jednak wolałabym pokolenie buntowników...
Nie mam wątpliwości, że dla społeczeństwa właśnie ta postawa byłaby ożywcza. Sprzeciw, brak zgody jest motorem zmian społecznych.