Codzienny pokarm pachnący na ulicy
Kulinaria. Wśród fundamentalnych, najprostszych zapachów szczególnie miła, wręcz cudowna, jest woń świeżego chleba. Kiedy w głupich czasach młodości wracało się nad ranem do domu, aromat buchający z piekarni drażnił, budził apetyt na najprostszy z posiłków - kromkę chleba posmarowaną masłem. Prawdziwym, osełkowym, składającym się tylko z masła.
I od razu pojawia się kromka, a jak kromka, to i bochen wielki, krojony długim nożem, w specyficzny sposób, bo nie położony na stole, ale oparty o pierś. A wcześniej bochenek należało przeżegnać. Jeszcze wtedy nikt nie sprzedawał krojonego chleba, chociaż Amerykanie na ten pomysł wpadli dawno, w 1925 roku.
Kromka kromce nie była równa. Tadeusz Socha, autor autobiograficznych krakowskich wspomnień pod tytułem „W kręgu naftowej lampy” pisał o pierwszym dniu w szkole. Równie ważne jak mundurek - podobny do cesarsko-królewskiego, oficerskiego z „ciakiem”! - elementarz i piórnik było śniadanie - kromki chleba ze smalcem lub powidłami. Kromki musiały być grube, takie jak wyciągane przez robotników podczas przerwy w pracy. Godne prawdziwego mężczyzny.
I wspominał też Socha przywoływany na początku chlebowy zapach unoszący się w targowe dni nad Rynkiem. W ten sposób prawdopodobnie, a nawet najpewniej, pachniał najsłynniejszy krakowski chleb, prądnicki, przez lud zwany promnickim. Chleb-legenda, chleb godny królów i nawet cesarza! W 1880 Kraków odwiedził Franciszek Józef I, podejmowany w Sukiennicach, wspominał Stanisław Cyrankiewicz:
Pieszo szedł monarcha z Pod Baranów z namiestnikiem ówczesnym hr. Alfredem Potockim bez świty między tłumem, który witał bez końca monarchę, który do Sali Sukiennic przechodził, w hali postał trochę pod tronem, dla niego umyślnie ustawionym na wzniesieniu przy przejściu od ulicy Szewskiej, a wtedy przed nim parami w rodzaju poloneza przesunęło się krakowskie wesele i złożyło u stóp tronu chleb, sól i wielkiego kołacza. Po wyjściu cesarza z Sukiennic rozpoczęły się tany ogólne i ja też tańczyłem z jakąś przebraną Krakowianką, a kto co chciał, to pił, bo były za darmo aż cztery bufety.
Cyrankiewicz, który wraz z kolegami, teatralnymi rzemieślnikami, budował tron dla cesarza, po uroczystości dostał niezwykły prezent:
Podczas pobytu monarchy w Sukiennicach stało nas czterech kulisjerów za tronem tym, a po wyjściu monarchy z Sukiennic pan delegat, naówczas hr. Kazimierz Badeni, podarował nam chleb złożony monarsze, tak duży i tak ciężki, że nas dwóch do teatru ma malarnię niosło i nie było noża tak długiego, aby go przekroić, aż go piłą porżnąłem na części, którymi podzielił nas i siebie Berwald.
Słynny chleb stawał się nawet powodem rozruchów. Po powstaniu styczniowym, jak pisała Maria Estreicherówna:
...tłum pod przewodnictwem przekupek z placu Szczepańskiego rzucił się na prądniczan, sprzedających chleb na targu, oskarżając ich o zabijanie i denuncjowanie powstańców i rabując im chleb, który policja odebrała, ale nie zwróciła prawowitym właścicielom, tylko rozdała na „rajtszuli” rozbitkom z powstania. To zajście miało podstawę w zadawnionym między prądniczanami a krakowskimi odbiorcami ich chleba. Ten chleb prądnicki (zwany zwykle promnickim) niepowrotnie zaginiony i nieporównalny specjał, który jeszcze pamięta moje pokolenie, to był codzienny pokarm dla wszystkich warstw krakowian. Delektowali się nim smakosze i żywili się nim ubodzy. Prądniczanie skarżyli się na zbyt niską taryfę sprzedaży i nawet w r. 1854 strajkowali czas pewien, nie dowożąc chleba do miasta; przeciwnie zaś uboższe sfery miały do nich pretensje o zbyt wygórowane ceny, stąd wzajemna niechęć.
Jak smakował prądnicki chleb, nigdy się nie dowiemy, bo smaków nie można opisać. Ani chleba, ani wędlin, ani prawdziwych kurczaków...