Coś ty uczynił Łodzi, arcybiskupie?
Spotkania opłatkowe są w tym roku w archidiecezji łódzkiej wyjątkowe. Między życzeniami a opłatkiem z wiernymi żegna się abp Marek Jędraszewski.
W środę ze wzruszeniem opowiadał o latach spędzonych w Łodzi lokalnym władzom i przedstawicielom różnych wyznań. Co przez te cztery lata zrobił?
Przychodził do diecezji nieco sennej i pozostającej na uboczu politycznych czy religijnych dyskusji. Arcybiskup Władysław Ziółek nie wypowiadał się na tematy polityczne, ale też nie zdarzało mu się porywać duchowo wiernych. Marek Jędraszewski postanowił to zmienić.
Uszy dziennikarzy z całej Polski zwróciły się w stronę Łodzi. Słowa, które słyszeli nie wszystkim się podobały. Łódzki pasterz ostrzegał przed innymi rasami, które będą pokazywać białych ludzi w rezerwatach. Tropił brak leja pod samolotem w Smoleńsku. Radził homoseksualistom, by kochali osoby odmiennej płci, straszył gender, „lewacką zarazą”, a obrończynie aborcyjnego kompromisu nazwał głosicielkami czarnej Ewangelii.
Słowa znajdowały uznanie u konserwatystów z całej Polski. Za to Kościół otwarty słuchał bijąc na alarm.
W polityce prawicowy, w Kościele abp Jędraszewski postawił na ortodoksję. Poszedł na wojnę z tym, co w diecezji łódzkiej niezgodne z przepisami. Jako pierwszą zlikwidował Ekumeniczną Drogę Krzyżową. Okazało się, że droga jest niezgodna z wielkopiątkową liturgią, bo odbywa się już po złożeniu Pana Jezusa do grobu. Na dodatek była tworem łódzkim, z katolickim nabożeństwem mającym niewiele wspólnego. Odtąd uliczna droga krzyżowa trzymała się już przepisów, ale wielu łodzianom było po jej likwidacji przykro.
Potem arcybiskup wziął na celownik ks. Jacka Stasiaka z Aleksandrowa Łódzkiego i próbował przenieść go z prywatnego kościoła św. Stanisława Kostki, w ramy zwykłej kariery księdza diecezjalnego. Nie udało się. Ks. Stasiak nie opuścił budynku, mimo nałożenia kar kanonicznych nadal odprawia msze.
Aby ugruntować u wiernych znajomość katolickich prawd wiary arcybiskup zaczął organizować Dialogi w Katedrze - comiesięczne spotkania religijne. I choć złośliwi nazywali Dialogi raczej biskupimi monologami, zaangażowani wierni chętnie na nie chodzili. Udało mu się zaktywizować część związanych z parafiami wiernych. Nakazał bowiem, żeby w każdej parafii było koło Caritas.
Arcybiskup niewiele jednak zrobił, by dotrzeć do mniej zaangażowanych. Gdy przychodził do diecezji w coniedzielnych mszach św. uczestniczyło 27,6 proc. zobowiązanych do tego wiernych. Dwa lata później odsetek wiernych w badaniach Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego spadł do 24,8 proc. i stał się najniższy w kraju. Ubytek wiernych w diecezji łódzkiej był trzy razy większy niż w całej Polsce.
Duch wieje kędy chce, a do tego na wiernych działają jeszcze skomplikowane procesy socjologiczne. Ludzie rezygnują z niedzielnej mszy św. z powodu mody, politykującego proboszcza albo ze zwykłej wygody. Dlatego wiązanie spadku religijności z osobą arcybiskupa jest mocno wątpliwe. Ale wygląda na to, że mimo całego teologicznego zaangażowania Markowi Jędraszewskiemu nie udało się zatrzymać odejścia wiernych od Kościoła.
Gdy pięć lat temu odchodził na emeryturę arcybiskup Władysław Ziółek, przy pożegnaniach zwracano uwagę głównie na jego wkład w materialne dobra diecezji: podkreślano gigantyczny rozwój nowych parafii, budowę kościołów czy ośrodka duszpasterskiego w Porszewicach. Arcybiskup Jędraszewski stawiał na sprawy duchowe: intelektualne, polityczne i religijne.
Był jednak lepszym teologiem niż duszpasterzem. Potrafił wykluczyć z grona dobrych ludzi niewierzących, polityków liberalnych opcji, czy błądzących w jakiś inny sposób. Zostawił też łódzki Kościół bardziej niż kiedykolwiek podzielony: podczas gdy jedna część wiernych żałuje odejścia tak ortodoksyjnego i zaangażowanego pasterza, druga cieszy się, że pozbyła się ksenofoba. Jedni i drudzy obrzucają się epitetami, od komuchów po faszystów. Nie tak powinni reagować wierni na osobę arcybiskupa. Jeśli rzeczywiście prawdę o człowieku „poznaje się po owocach”, to te w Łodzi były średnie.
Wierni podejrzewają,że sentyment Jędraszewskiego w stosunku do diecezji łódzkiej jest fałszywy. Jednak nie musi to być prawdą: to łódzka diecezja pozwoliła mu wyjść z tłumu biskupów pomocniczych, rozwinąć skrzydła, zostać zastępcą szefa polskiego episkopatu i zdobyć wawelską katedrę z perspektywą na kapelusz kardynalski. I może tak jest lepiej.