CPK nie zaszkodzi łódzkiemu lotnisku, ale jest jeden warunek...
O przyszłości łódzkiego portu lotniczego rozmawiamy z Michałem Marcem, który był prezesem łódzkiego lotniska w latach 1994-2008 i 2014-2015. W latach 2008-2014, przez dwie kadencje, był członkiem Zarządu Airport Council International Europe, organizacji zrzeszającej 440 lotnisk europejskich, z siedzibą w Brukseli.
W 2027 roku ma ruszyć Centralny Port Komunikacyjny, w 2020 roku Przedsiębiorstwo Państwowe Porty Lotnicze chce otworzyć swój najnowszy nabytek - port lotniczy w Radomiu. Czy lotnisko w Łodzi trzeba będzie zamknąć?
Jeśli chodzi o Centralny Port Lotniczy, to zawsze byłem „za”. Konieczność budowy nowego portu jest oczywista, zwłaszcza przy wzroście ruchu lotniczego, sięgającym 25 procent. Zakładałem, że do momentu otwarcia Centralnego Portu lotnisko w Łodzi będzie miało już taką ofertę, zwłaszcza przewoźników niskokosztowych, że lotnisko centralne mu pod tym względem niezbyt zaszkodzi. Druga ważna noga, mniej wrażliwa na powstanie CPK, to czartery turystyczne. Rosnąca rola mieszkańców naszego regionu w tym rynku powoduje, że touroperatorzy wreszcie zaczęli rozwijać ruch czarterowy bezpośrednio z Łodzi. I to będzie ważna część oferty lotniska. W Łodzi powinien pozostać też istotny ruch biznesowy i General Aviation. Pytanie natomiast brzmi: kiedy powstanie CPK?
To już podano - w 2027 roku.
W Grecji od momentu podjęcia decyzji politycznej do przeniesienia ruchu z małego lotniska w Atenach do nowego, dużego portu upłynęło 25 lat. Zakładam, że nam pójdzie to sprawniej, ale porównajmy się też z Oslo, które przeprowadzało niedawno podobną operację. Norwegom zajęło to dziewięć lat. Myślę, że ten wzór trudno będzie osiągnąć. Szacuję, że nam przejście z Okęcia do CPK zajmie od 12 do 15 lat. Od tego roku.
Gdzieś zniknęło nam z horyzontu lotnisko w Radomiu. Ruszyły już przetargi na jego rozbudowę, PPL zakłada, że w 2020 roku zaczną stamtąd latać samoloty. To nie położy Lublinka?
Liczba pasażerów na lotnisku nie zależy od jego wielkości, a od rynku i oferty przewoźników. Obawiam się, że ten kontrowersyjny projekt nie przyniesie oczekiwanego efektu. Według mnie, maksymalna przepustowość Lotniska Chopina to około 25 milionów pasażerów rocznie. Obecnie ruch to 16 mln, a okres osiągnięcia wspomnianej granicy szybko się skraca z racji nadzwyczajnego tempa wzrostu liczby pasażerów. Ale czy Radom jest właściwym wyjściem? Nie można przecież zmusić linii lotniczych do tego, aby się przeniosły do Radomia. Linie same decydują, skąd latają. Można je najwyżej „przekonywać” różnymi argumentami ekonomicznymi, ale one dotyczą tak samo wszystkich linii lotniczych. Trudno mi wyobrazić sobie sytuację, że LOT zostaje w Warszawie, a do Radomia przenosi się np. WizzaAir.
Chce pan powiedzieć, że w rozgrywce o przyszłość łódzkiego portu lotniczego Radom się nie liczy?
Powiedziałbym nawet przekornie, że Radom może być szansą dla Łodzi. Bo jak namówić mieszkańców Warszawy do tego, aby ich lotniskiem był Radom? Dla mieszkańców aglomeracji łódzkiej jeżdżenie do Warszawy jest do zaakceptowania, ale do Radomia? A to regiony stanowiące znaczącą część rynku Lotniska Chopina. Gdyby jednak doszło tam do postawienia wybranym liniom jakichś barier - choć jest to trudne do wyobrażenia - myślę, że powinni raczej zainteresować się Łodzią niż Radomiem.
Łódzkie lotnisko odbija się od dna, na koniec roku będzie miało więcej pasażerów niż w dramatycznym roku 2017. Inne porty regionalne notują jednak nieporównanie większe wzrosty. Co sprawia, że łódzkiemu portowi w czasach koniunktury na loty idzie to tak wolno?
Nie udało się, niestety, wdrożyć rozwiązań sprawdzonych w innych portach, nawet startujących później od nas, i to od zera, jak np. Lublin lub 300-tysięczny Cluj Napoca w Rumunii, mający już 36 destynacji do 18 krajów. Na takich lotniskach motorem rozwoju są linie niskokosztowe. Oczekują jednak podzielenia się ryzykiem z lotniskiem czy władzą lokalną. Potem pojawiają się przewoźnicy sieciowi. Ryanair, mając port w Modlinie, nie jest aż tak zainteresowany Łodzią. Będąc prezesem łódzkiego lotniska, uważałem, że kluczowe jest więc sprowadzenie WizzAira, bo to mogła być szansa na rozwój. I byliśmy tego bardzo blisko. W ramach posiadanego budżetu. Łódzkie lotnisko ma wystarczającą infrastrukturę do obsłużenia nawet kilku milionów pasażerów rocznie i nie potrzebuje nowych, znaczących inwestycji. Może poza systemem ILS drugiej kategorii. Gorzej jest z jego skomunikowaniem. Gdybyśmy przejęli jakąś linię lotniczą z Warszawy, to będzie ona liczyła nie tylko na łodzian, ale również na tych mieszkańców środkowej Polski, którzy obecnie latają z Warszawy. Kolej tego nie zapewni, co widać po niewielkim ruchu na dworcu Łódź Fabryczna. Z drogami pod tym kątem też, wbrew pozorom, nie jest dobrze, bo po dojeździe do Strykowa albo Widzewa trzeba później przebijać się przez całe miasto, a droga S14 - jeżeli w końcu zostanie wybudowana - nie będzie miała dogodnego zjazdu na lotnisko. W sytuacji małego ruchu i koniecznych wysokich, corocznych dopłat łódzki port lotniczy jest trochę traktowany po macoszemu. Przy tej filozofii roli lotniska nie widzę też praktycznie możliwości znalezienia inwestora zewnętrznego. W mojej opinii, kluczowe jest znalezienie przewoźników, którzy byliby motorem napędowym portu.
Jest Lufthansa.
Lufthansa nie jest tym motorem. Są nim tani przewoźnicy, bo są w stanie sami wygenerować duży ruch. Oczekują jednak, jak inwestorzy, wsparcia i minimalizacji ryzyka. Uważam, że ta droga pozwoliłaby naszym mieszkańcom i ich gościom korzystać z transportu lotniczego, tak jak to jest w innych regionach Polski. Bez dodatkowych kosztów, tracenia czasu i ryzyka spóźnienia się na lot. O miejscach pracy i lokalnie płaconych podatkach nie wspominając. Szkoda, że tak się nie dzieje.