Cukiernik, oszczepnik. Nie zapomni lat spędzonych w naszym mieście
Byłem pierwszym w Zielonej Górze cukiernikiem ze średnim wykształceniem - mówi Jerzy Żmuda. Bywało, że z zawodów wracał nad ranem i szedł prosto do pracy, ale nie żałuje nawet takich chwil.
Pan Jerzy (rocznik 1940) wyjmuje zdjęcie. - Ostrów koło Sulęcina. Proszę zobaczyć, jak sprawnie organizowali się osadnicy. W roku 1946 już działało przedszkole. A ja jestem... o tu, w środku, w tej czapce - pokazuje.
Właśnie wtedy rodzina Żmudów przybyła transportem kolejowym z Majdanu Kozłowieckiego na Lubelszczyźnie. Zamieszkali przy ulicy Kościuszki w Sulęcinie, a po kilku miesiącach przenieśli się do Ostrowa. - Ale do takiego luksusu, gdzie w domu był hydrofor, podłogi, korytarze wykafelkowane, kuchnia odpowiednio urządzona. A myśmy przyjechali ze wsi, w której światło założono dopiero w 1968 roku... - porównuje pan Jerzy. - W Ostrowie były też budynki gospodarskie, obora to już przejazdowa, nad oborą pomieszczenie na paszę, koryta cembrowane, poidła z podłączoną wodą. Coś fantastycznego! Przy gospodarstwie staw, kajak - ze wszystkiego można było korzystać. Tak wspaniałe miejsce trudno sobie wyobrazić.
Pierwszy taki cukiernik
- Ostrów i Zielona Góra to najszczęśliwsze dni mojego życia - stwierdza pan Jerzy. Ale zanim dotrzemy do Zielonej Góry, musimy jeszcze raz zahaczyć o Lubelszczyznę. Gdy mały Jurek skończył trzecią klasę podstawówki w Sulęcinie, rodzina wróciła do Majdanu Kozłowieckiego. - A tam ani wody, ani światła, tylko lampa naftowa... - opowiada mój rozmówca. Do szkoły w Łucce miał cztery kilometry, do liceum w Lubartowie - pięć. - Zimą dojeżdżałem na nartach, które przywiozłem sobie z Ostrowa - wspomina.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień