Cyfrowi wagarowicze. Opozycja domaga się informacji od ministra, ilu ich jest?
Wielu uczniów zniknęło z systemu edukacji, po wprowadzeniu nauczania zdalnego – alarmują posłowie opozycji. Sprawdziliśmy – na Opolszczyźnie takie sytuacje zdarzały się sporadycznie.
Ilu uczniów w skali całego kraju nie uczestniczyło w zdalnej edukacji? – zapytała ministra edukacji poseł PO Joanna Fabisiak.
W odpowiedzi na jej interpelację takie dane nie padły, nie powiedział tego też na spotkaniu z sejmową komisją oświaty minister Dariusz Piątkowski.
Posłanka PO powołuje się jednak na prasowe informacje z Warszawy, że w stolicy nauki zdalnej nie prowadzi ok. 600 dzieci, które „zniknęły z systemu”.
W Poznaniu, także według informacji prasowych, takich dzieci jest ok. 200. Zjawisko nie jest nowe, wagarowicze zawsze się zdarzali. W czasie pandemii jednak bezpośredni kontakt szkoły z dzieckiem i rodzicami się osłabił. Nauczyciel nie może iść do domu dziecka na kontrolę.
- Mieliśmy pewien problem z udziałem dzieci w zajęciach zdalnych – opowiada jedna z opolskich nauczycielek. – Kiedy nauczyciel widział, że ktoś z uczniów kolejny raz nie uczestniczy w zajęciach zdalnych, informował wychowawcę i pedagoga szkolnego. Mamy platformę edukacyjną, wysyłaliśmy maile do rodziców, dzwoniliśmy. Sama miałam kilka takich sytuacji, że rodzice nie odbierali telefonu, ale po kolejnych próbach, po sms-ach z prośbą o kontakt, wreszcie się odzywali.
- Zdarzały się pojedyncze przypadki, że uczniowie unikali podjęcia zdalnej nauki. Szerszego zjawiska nie obserwowaliśmy – mówi Irena Koszyk, naczelnik Wydziału Oświaty w Opolu. – Dyrektorzy, nauczyciele i pedagodzy szkolni załatwiali to we własnym zakresie.
- W jednym przypadku musieliśmy docierać do rodziców ucznia i prosić ich o interwencję, bo dziecko nie uczestniczy w zajęciach – mówi Maria Strońska, dyrektor Gminnego Zarządu Oświaty w Prudniku. – To przyniosło efekt.
- Zdarzało się, że dzieci nie podejmowały nauki zdalnej z przyczyn technicznych – brak komputera czy Internetu – mówi Małgorzata Leśniewska, wicedyrektor GZO w Nysie. – W ostateczności jednak nauczyciele zanosili im do domu materiały drukowane i nauka była prowadzona. Zdarzało się też jednak, że ktoś po rozpoczęciu obostrzeń sanitarnych zniknął z horyzontu szkoły i wtedy reagowali nauczyciele i dyrektorzy. Jeśli nie udało się nawiązać kontaktu z rodzicami, zawiadamialiśmy Ośrodek Pomocy Społecznej. W jednym przypadku zawiadomiliśmy policję, która dotarła do rodziców i dziecko nawiązało kontakt ze szkołą.
Nastolatki nie chcą się uczyć
Dużo powszechniejszym problemem i to wcale nie związanym z pandemią korona wirusa, jest niechęć absolwentów szkół podstawowych do kontynuowania nauki.
Zgodnie z dość nieprecyzyjnymi przepisami, obowiązek szkolny dziecka kończy się po ukończeniu szkoły podstawowej, ale do ukończenia 18 lat ma ono „obowiązek nauki”, która może być też prowadzona w szkole branżowej, na praktykach czy u pracodawcy. Młodzi ludzie coraz powszechniej to lekceważą, twierdząc że zrobią sobie potem jakieś kursy, założą własny biznes, albo lepiej się dowiedzą wszystkiego w Internecie. MEN poprosił ostatnio gminy o informacje statystyczne ilu takich młodych ludzi jest, bo w tym przypadku to gminy odpowiadają za ich dyscyplinowanie.
Jak przyznaje naczelnik Irena Koszyk, w samym Opolu jest ok. 200 takich przypadków.