Cytryny już w porcie. To w PRL znaczyło, że idą święta
Narzekamy na konsumpcjonizm, który towarzyszy przygotowaniom do Bożego Narodzenia. Ale świąteczna gorączka towarzyszyła nam zawsze, chociaż w różnych okresach miała zupełnie różne oblicza. Tak szykowano się do świąt w latach 60., 70. i 80. XX wieku.
Żywa choinka ze świeczkami, a nie elektrycznymi lampkami. I z koszyczkiem, do którego wkładało się np. orzechy. Tradycyjne potrawy z przepisów rodzinnych, a nie z internetu. No i trochę luksusu w postaci np. pomarańczy i mandarynek - tak wyglądały święta przed kilkudziesięciu laty.
Statek wpływający do portu właśnie z pomarańczami i innymi towarami z zagranicy był wówczas sporym wydarzeniem. „W porcie gdańskim trwa rozładunek szwedzkiego statku »Vicia«, który przywiózł 1195 ton cytryn, 210 ton pomarańczy i 60 ton wina z Hiszpanii. Są to artykuły przeznaczone na sprzedaż przedświąteczną” - donosił „Dziennik Zachodni” w grudniu 1958 roku. Optymistyczne informacje dotyczyły też innych artykułów. Wojewódzki Zarząd Handlu otrzymał w przydziale aż 1143 tony karpia, czyli o 200 ton więcej niż przed rokiem. Przygotowano też kilkadziesiąt ton maku, dużą ilość czekolad i wielu gatunków wędlin. Redaktorzy pozwoli sobie jednak na mały komentarz, kończąc tę notatkę słowami: „Oby tylko obiecane towary znalazły się jak najszybciej w sklepach!”.
Najbardziej popularny prezent z tego okresu? „Wykorzystując korzystną koniunkturę, Sopockie Zakłady Przemysłu Terenowego podjęły nową produkcję - kółka do hula-hoop z polichlorku winylu. Już w najbliższych dniach zakłady te zaczną wypuszczać na rynek po 500 kółek dziennie w najrozmaitszych pastelowych kolorach” - pisaliśmy.
Wysyłamy życzenia
W dobie powszechności telefonów i internetu coraz rzadziej decydujemy się na wysyłanie kartek z życzeniami drogą pocztową. Życzenia składane osobiście są o wiele przyjemniejsze, ale wkleić w treść SMS-a wierszyk jest tak łatwo... A jak było przed laty? W dobie informacji o zaopatrzeniu sklepów i dostawach choinek, w prasie nie mogło również zabraknąć informacji o świątecznych kartkach. W 1978 roku do kiosków Ruchu w trzech województwach: bielskim, katowickim i częstochowskim trafiło aż 10 milionów kartek! „Całkowicie ze sprzedaży zostały już wyeliminowane kartki czarno-białe, gdyż nie znajdowały nabywców. Najwięcej będzie pocztówek fotografii barwnej, poza tym pojawią się oryginalne kolorowe fotografie przedstawiające atrybuty świąt grudniowych”- pisał DZ.
Przedświątecznej gorączce zawsze poświęcano w gazetach sporo notatek. Dziś dowiemy się z nich, jak zmieniały się czasy
Właśnie: święta grudniowe, Gwiazdka albo po prostu święta. Przez wiele lat zupełnie naturalny przecież termin Boże Narodzenie w prasie innej niż katolicka praktycznie nie istniał. Takie były czasy.
Ale już świątecznych atrybutów na ulicach nie brakowało. Główne miejskie place zdobiły choinki. Na ulicach i w sklepach - tak jak dzisiaj - nie brakowało ozdób. Różnica jest jednak taka, że nie montowano ich - tak jak często obecnie - zaraz po Wszystkich Świętych. „O tym, że zbliżają się święta, przypominają nam okolicznościowe wystawy sklepów, w witrynach pojawiły się różnokolorowe świetlne iluminacje, paczki z podarunkami, śnieżynki, a także napisy z życzeniami. Na ścianie Zenitu zainstalowano już choinkę z barwnych lampek. Z każdym dniem wzrasta ruch, przybywa klientów, którzy wybierają gwiazdkowe upominki dla najbliższych” - to fragment notatki w naszej gazecie z 1978 roku.
Cacka z Czechosłowacji
W latach 70. w wielu domach gościły już choinki sztuczne. W miastach można było oczywiście jak dzisiaj kupić drzewa żywe, najczęściej świerki. Każdą choinkę trzeba było ozdobić. Dziś najczęściej stawiamy na jednokolorowe bombki kuliste. Kiedyś swój urok miały jednak bombki z wzorkami czy te w kształcie grzybków, szyszek, mikołajów lub sopli. Wiele z nich wciąż gości co roku na naszych drzewkach. Może są to bombki z zakładów w Chorzowie, a może te importowane z Czechosłowacji, które można było kupić w „Raju Dziecka” przy ulicy Modrzejowskiej w Sosnowcu, gdzie wydzielono specjalne stoisko. „Zaopatrzone ono zostało w około 12 tys. sztuk wielkich, dużych i malutkich pięknie malowanych bombek oraz importowanych z Czechosłowacji tzw. kształtek” - pisaliśmy w DZ.
„Pan Kleks” i „W labiryncie”
Na przestrzeni ostatnich lat dobrze widać, jak zmieniała się pozycja telewizora w naszych domach. Są i takie, gdzie będzie grał nawet podczas wigilijnej kolacji. Warto się jednak pokusić o święta bez telewizji. Ale jak tu wytrzymać bez „Kevina samego w domu”... A co serwowała nam telewizja w 1988 roku? W DZ programowi telewizyjnemu poświęcono już osobny tekst. W Wigilię program pierwszy proponował widzom film „Vabank” i kolędy w wykonaniu Hanny Banaszak. Dwójka - „Śniegi Kilimandżaro” z Gregorym Peckiem i Avą Gardner. W kolejnych dniach m.in. „Akademię Pana Kleksa” i pierwszy odcinek pierwszej polskiej telenoweli „W labiryncie”.
Ale w sklepach na rok przed upadkiem PRL było wciąż po staremu. „Cukierków wystarczy, choć nie wiadomo, czy będą smakować i czy będą radością dzieci. Ich jakość - lepiej nie pisać. Najważniejsze, że słodkie. O bakaliach nie ma co marzyć. Kto ma pieniądze, a także szczęśliwie blisko jakiś punkt prywatnego handlu, kto ma walory wymienialne - ten może sobie kupić różne luksusy bez kłopotów. Wybór bakalii, wódek i win, kawy, herbaty, papierosów, czekolady jest nawet duży. W Pewexach półki pełne, a klienteli też nie brakuje” - pisaliśmy w 1988 roku.
Autor artykułu gorzko komentuje też ówczesną rzeczywistość: „Handel organizuje kiermasze. Na ulicach - czyli na mrozie. W ten sposób pragnie nam przypomnieć, że o świętach nie zapomina, a inicjatywa jest jego mocną stroną. Dziwne to rozumowanie. Ludzie się dziwią, bowiem na własne oczy oglądają liczne puste ogrzane sklepy, które z powodzeniem nadają się na kiermasze. Ale widocznie prawa branży są silniejsze od zdrowego rozsądku”.
U nas można sobie już było pozwolić na takie opinie. Obok tego tekstu zamieszczono notatkę o wizycie w Katowicach delegacji Rumuńskiej Partii Komunistycznej. Tam nikt jeszcze nie przypuszczał, że za rok koniec grudnia przyniesie wielkie zmiany.
Wiele zmieniło się w naszym świętowaniu i przygotowaniach do Bożego Narodzenia. Są jednak rzeczy niezmienne. Jedną z nich zauważył reporter DZ przed laty.
„Zbliża się Gwiazdka. Dla wielu dzieci i starszych osób sympatyczny czworonóg byłby zapewne najmilszą niespodzianką podchoinkową. Wiele ich, bo aż około 60, czeka na przyszłych właścicieli w schronisku dla bezdomnych zwierząt w Sosnowcu przy ulicy Baczyńskiego 11. Przeważnie są to kundle. Jednak dla prawdziwego miłośnika Misiów, Czarków i Azorków nie będzie to stanowiło żadnej przeszkody”. Podkreślić trzeba, że kierunek schronisko - dom jest właściwy. Jeśli jednak czworonóg ma być nie prezentem, a realizacją kaprysu - zastanówmy się kilka razy.