Czai się grypa „belferska”. Policjant dał lekcję nauczycielowi - czy w szkołach możliwy jest strajk? Jak chcą to zrobić w Łódzkiem

Czytaj dalej
Fot. Krzysztof Szymczak
Maciej Kałach

Czai się grypa „belferska”. Policjant dał lekcję nauczycielowi - czy w szkołach możliwy jest strajk? Jak chcą to zrobić w Łódzkiem

Maciej Kałach

Czy policjanci dali nauczycielom lekcję skutecznej walki o podwyżki? Przekonamy się wiosną 2019 roku. A może już w najbliższy poniedziałek (17 grudnia)...

Ewentualny protest w szkołach w najbardziej bolesny sposób może odczuć młodzież, kończąca w 2019 r. podstawówki, gimnazja, licea i technika. Jeśli płacowy konflikt z Ministerstwem Edukacji Narodowej przybierze szczególnie ostrą formę, nabór na kolejne stopnie kształcenia, w tym na studia, będzie sparaliżowany. Natomiast w przypadku, gdy znowu skończy się wyłącznie na straszeniu, oświatowe związki zawodowe stracą ogromną część poważania ze strony swoich członków.

Związkowa ankieta. Wolisz „na policjanta” czy klasycznie?

Pod koniec listopada, w kilka dni po płacowym porozumieniu policjantów z rządem, Związek Nauczycielstwa Polskiego, największy z działających w szkołach, przygotował ankietę, w której zapytał o najlepszy sposób, aby skłonić MEN do przyznania w zawodzie średnio 1000-złotowych podwyżek.

ZNP opublikował swoją ankietę w internecie, ale przede wszystkim rozesłał jej formularze do placówek edukacyjnych – także w województwie łódzkim.

Na początku grudnia związkowcy z naszego regionu udostępnili wyniki. Aż 93 proc. odpowiadających (którymi byli nie tylko członkowie ZNP) zadeklarowało w formularzach, że przyłączy się do masowej akcji, prowadzonej w celu wywalczenia podwyżek. Ten odsetek przekłada się na 20,5 tysięcy pracowników oświaty w Łódzkiem – z ogółem 22 tys., którzy wypełnili ankiety.
Jaki był jej zasięg? Według danych MEN, w naszym regionie jest 35,5 tys. osób określanych jako pełnozatrudnione w edukacji, ale związkowcy zastrzegli, że zdążyli zliczyć 90 proc. z nadesłanych odpowiedzi.

Dużej części przepytanych przez ZNP najbardziej spodobał się wariant „mundurowy” – 8,2 tys. nauczycieli z województwa łódzkiego stwierdziło, że weźmie zwolnienia lekarskie (policjanci wywalczyli w ten sposób wzrost pensji o 655 zł brutto od początku 2019 r.). Pracownicy oświaty, jak sugeruje ZNP, mieliby masowo pochorować się wiosną – czyli przed maturami i przed innymi z ważnych egzaminów państwowych.

Również 8,2 tys. nauczycieli opowiedziało się za strajkiem w klasycznym wydaniu, czyli wymagającym przeprowadzania referendum – czy odejść od tablicy – w przypadku każdej placówki. 6 tys. ankietowanych uważa, że sukces przyniósłby taki protest ogólnopolski. Natomiast według 2,2 tys. nauczycieli wystarczyłby strajk lokalny.

Według 2,9 tys. ankietowanych, nie trzeba ani chorować, ani strajkować – do osiągnięcia celu wystarczy po prostu akcja, skoordynowanego przez ZNP, bojkotu sprawdzania matur i innych wiosennych egzaminów.

Mniejsze poparcie uzyskała opcja „strajku włoskiego” (w ankiecie niesprecyzowana: czy nauczyciele wyjątkowo długo mieliby sprawdzać w klasie listę obecności?), zaś nieliczni pracownicy oświaty wypisywali własne pomysły.
– Np. odstąpienia od oceniania uczniów w trakcie roku szkolnego albo strajk okupacyjny – opowiadał Marek Ćwiek, prezes okręgu łódzkiego ZNP.

W najbliższy wtorek (18 grudnia) Ćwiek wybiera się do Warszawy, aby, jako członek prezydium ZNP, analizować ogólnopolskie wyniki ankiety i na ich podstawie podejmować wstępne decyzje o kształcie ewentualnej akcji strajkowej.

Ile zarabia nauczyciel? Zależy, kto odpowiada...

MEN wie o wtorkowym terminie prezydium przeciwników, zatem od kilku dni resort „bombarduje” informacjami na temat podwyżek w oświacie.

– Nauczyciele już w 2017 r. otrzymali waloryzację wynagrodzeń, od kwietnia 2018 r. mają sukcesywnie przez 3 lata podwyższaną pensję – wylicza resort edukacji w komunikacie z czwartku (13 grudnia), wydanym z okazji 3-lecia szefowania MEN przez Annę Zalewską.

Według ministerialnych danych, po ostatniej podwyżce (o 5,35 proc.) średnie płace w zawodzie to od 2900 zł do 5336 zł brutto (w zależności od tzw. stopnia awansu zawodowego).

Ale związkowcy uważają te średnie za wirtualne konstrukcje: bo oprócz wynagrodzenia podstawowego, nadgodzin oraz dodatków (np. motywacyjnego i stażowego) zawierają nawet składniki przyznawane tylko raz w karierze – jak odprawa emerytalna. Według Sławomira Broniarza, szefa ogólnopolskich struktur ZNP, różnica między „średnimi” MEN a realnymi wynagrodzeniami, wpływającymi na konta nauczycieli, to ok. 1000 zł na ich niekorzyść.

Resort przypomina, że już w styczniu pedagodzy odczują drugą z trzech zaplanowanych podwyżek (o kolejne 5 proc.). No i wkrótce dojdzie nauczycielskie „500+”.

– Wprowadziliśmy dodatek za wyróżniającą pracę: „500+”. Zacznie on obowiązywać od września 2020 roku. Docelowo będzie wynosił około 500 zł miesięcznie, a otrzymają go nauczyciele z najwyższym stopniem awansu zawodowego, legitymujący się oceną wyróżniającą. Zarówno zaplanowane podwyżki, jak i dodatek „500+” w istotny sposób wpłyną na poprawę sytuacji finansowej nauczycieli w najbliższych latach – sumuje 3-lecie Zalewskiej jej resort.

ZNP traktuje zapowiedzi o „500+” z ogromną podejrzliwością. Związkowcy twierdzą bowiem, że nie znają kryteriów przyznawania tego dodatku, który – ich zdaniem – może skłócić szkolne społeczności. Nie chcą słuchać o „500+” i powtarzają swój postulat przyznania 1000-złotowej podwyżki.

Nauczycielskie problemy z frekwencją

Żądanie „realnych” podwyżek wysuwali uczestnicy strajku z 31 marca 2017 r. Za jednodniowym odejściem od tablic nie poszły potem „mocniejsze” akcje – np. bliżej terminu matur – a to za sprawą frekwencyjnej porażki protestu. W naszym województwie strajkowało wtedy 30 proc. placówek edukacyjnych. W Łodzi – 45 proc. – w tym wszystkie samorządowe gimnazja, co akurat nie dziwi, ponieważ protest odbył się również w obronie tych szkół, wyznaczonych rządową reformą oświaty do wygaszenia.
Ogłoszenie przez ZNP ankiety – i rozpoznanie poziomu frustracji wśród nauczycieli – ma zapobiec frekwencyjnej klapie podczas ewentualnych akcji w 2019 r.

Mogą nie sprawdzać matur – ale wtedy nie dorobią

W udzielonych w ankiecie odpowiedziach dziwi stosunkowo niskie poparcie dla zaniechania sprawdzania matur i innych egzaminów państwowych. Ocenianie prac pisemnych absolwentów szkół wcale nie należy do obowiązków zatrudnionych w podstawówkach, gimnazjach i placówkach zawodowych. Nasi nauczyciele robią to w oparciu o dodatkowe umowy zawierane z Okręgową Komisją Egzaminacyjną w Łodzi. Zatem próba wymuszenia podwyżek przez zamach na system sprawdzianów wcale nie wymagałaby odejścia od tablic i wcześniejszego zorganizowania przedstrajkowych referendów. Ani masowego zapadania na choroby (które późną wiosną pewnie trudniej złapać, niż było to jesienią w przypadku tzw. psiej grypy).

– Wierzę, że nauczyciele, jak zawsze, będą kierowali się dobrem dzieci i młodzieży – mówiła Danuta Zakrzewska, dyrektor OKE w Łodzi, zapytana, czy obawia się skoordynowanej przez ZNP akcji bojkotu tzw. oceniania zewnętrznego. Przypomnijmy, że – za sprawą kalendarza wdrażania reformy edukacji – o wynikach rekrutacji 2019 do liceów i szkół zawodowych zadecydują i pierwszy w historii sprawdzian ósmoklasistów z wydłużonych podstawówek, i ostatni egzamin państwowy w wygaszanych gimnazjach (a w systemie są też matury, uwzględniane w naborze na studia). Zatem oceniających potrzeba dużo więcej niż w 2018 r.

Czytaj także: Łódzki kurator oświaty o podwójnym roczniku

Nauczyciele, bojkotując ocenianie zewnętrzne, musieliby zrezygnować z dodatkowego wynagrodzenia. Jak dużego? Chodzi o kwoty rzędu kilkuset złotych (np. ok. 700 zł na rękę za sprawdzenie ok. 75 arkuszy z języka polskiego na zeszłorocznym egzaminie gimnazjalnym). Ponadto doświadczenie w pracy przy ocenianiu egzaminów ma znaczenie przy przechodzeniu na wyższy stopnień awansu zawodowego (zatem uzyskiwania wyższych pensji). No i do sprawdzania zgłaszają się także nauczyciele-emeryci, którzy niekoniecznie kierowaliby się solidarnością z obecnymi pracownikami oświaty...

Liderzy jak pies z kotem. „Doły” rozchorują się w weekend?

Skoro mowa o „Solidarności”. Relacje drugiego ze związków działających w oświacie, pod względem liczby członków (szacunkowo ok. 80 tys. w Polsce), z ZNP (ok. 200 tys. z ponad 600 tys. nauczycieli) można określić tylko jako głęboką wrogość – z wzajemnością.

ZNP zarzuca „Solidarności” m.in. popieranie rządu – ponad reprezentowanie interesów własnego środowiska. A Ryszard Proksa, szef ogólnopolskich struktur oświatowej „S”, nie pozostaje dłużny.

– Nie będziemy współpracować z centralą związkową, która współorganizowała w szkołach „tęczowy piątek” – oświadczył Proksa w komunikacie z 4 grudnia.

ZNP zdążył już oświadczyć, że ten związek nie jest autorem październikowej akcji wspierania uczniów o różnej odmienności seksualnej w szkołach. Natomiast „S” od 10 grudnia oficjalnie domaga się odwołania ze stanowiska minister Zalewskiej. Tak jak ZNP – ale osobno.

W atmosferze międzyzwiązkowej wrogości część pracowników szkół, aktywnych w internecie, zaczęła z pomocą portali społecznościowych powielać odezwę wzywającą do „zachorowania” już... od najbliższego poniedziałku (17 grudnia).

– W dniach 17.12-21.12 bierzemy zbiorowe L4 – namawia niezidentyfikowany autor odezwy. – Żądamy 1000 zł podwyżki od 1.02.2019 r. Jeżeli rząd nas nie wysłucha, akcję powtarzamy po Nowym Roku. Mamy dość niskich zarobków i coraz trudniejszych warunków pracy. Nie czekajmy na związki zawodowe, bo efekty ich pracy są marne i niewidoczne. Zjednoczmy się na dole! Bez względu na poglądy polityczne, to czy ktoś woli Kaczkę czy Kaczora. Chociaż raz zawalczmy o swoje. Odwagi! Damy radę!
Jeśli nauczyciele „dadzą radę” – rozchorować się przez weekend – sparaliżują tym samym zaczynającą się we wtorek państwową próbę przed egzaminem ósmoklasistów...

Maciej Kałach

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.