Czarny protest to nie jest spór o estetykę, choć niektórzy mogą się obrażać o waginy i macice na transparentach
Czarny protest to właściwie jedyny przykład masowej mobilizacji społeczeństwa w ostatnich miesiącach. Inne praktycznie wygasły. Może dlatego, że czarny protest dotyczy spraw najbardziej dla obywateli żywotnych.
Kilkadziesiąt tysięcy protestujących w Warszawie, po tysiącu w takich miastach jak Łódź, Wrocław, Kraków czy Poznań. Kolejne pomysły na zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej niezmiennie rodzą gwałtowne protesty, gromadzące tysiące ludzi. Mogą budzić niesmak transparenty „Moja macica, moja sprawa”, „Nasze jajniki, wasze klęczniki”, czy okrzyki takie jak ten, który wzniosła podczas łódzkiego protestu Agnieszka Łuczak, pełnomocniczka prezydent Zdanowskiej ds. równości: „Spieprzaj dziadu od naszych macic!”. Tylko, że to nie jest dyskusja o smaku i estetyce, prowadzona przy kawiarnianym stoliku.
We wtorek projekt „Zatrzymaj aborcję” został pozytywnie zaopiniowany przez sejmową komisję sprawiedliwości. Jeśli ustawa przejdzie, uniemożliwi przerwanie ciąży w przypadkach gdy badania wykazują duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu.
Na forach internetowych nie brakuje obrzydliwych wyzwisk, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony sporu. Ale zamiast słuchać wyzwisk warto posłuchać kobiet, które nie krzyczą. Jedna z nich na demonstracji w Poznaniu mówiła tak: „Kobieta, w moim wieku, jeśli będzie zmuszona urodzić ciężko chore dziecko, to za dziesięć, dwadzieścia lat, kiedy sama będzie potrzebowała pomocy, to zostanie sama z chorym dzieckiem. Kto jej wtedy pomoże? Politycy? Biskupi?”.