Czarny scenariusz staje się faktem. Na oddziałach covidowych zaczyna brakować miejsc dla pacjentów
Setki nowych zakażeń każdego dnia, pęczniejące oddziały covidowe i … symboliczne kolejki do punktów szczepień – to aktualny pandemiczny krajobraz w województwie podlaskim. Specjaliści prognozują, że szczyt czwartej fali jest jeszcze przed nami. To, czy udźwigniemy jej napór, w dużej mierze zależy od nas samych.
Czarny scenariusz stał się faktem
Jeszcze 21 października podczas konferencji w Podlaskim Urzędzie Wojewódzkim wojewoda Bohdan Paszkowski zwracał uwagę na galopujący wzrost zakażeń i hospitalizacji w naszym regionie:
- Przyznam, że z dużym niepokojem obserwuję codzienne raporty. Zdarzają się wzrosty nawet o 80 osób dziennie. To świadczy o problemie. Porównując dane z analogicznego okresu ubiegłego roku, możemy zauważyć, że niestety, mamy teraz więcej pacjentów na oddziałach covidowych. Nie chciałbym, aby doszło do sytuacji, kiedy w listopadzie ubiegłego roku, w szczytowym momencie poprzedniej fali, na oddziałach covidowych mieliśmy nawet 900 pacjentów. W tej chwili jest ich 513.
Tak było dwa tygodnie temu. Dziś czarny scenariusz, którego wojewoda wolałby nie oglądać, staje się faktem. 2 listopada w szpitalach w województwie podlaskim hospitalizowanych było 976 pacjentów, w tym 53 osoby walczyły pod respiratorami.
- Jest gorzej niż podczas poprzednich fal pandemii – ocenia prof. Robert Flisiak, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. - Jest więcej zakażeń, nie ma miejsc w szpitalach na oddziałach covidowych. Pozostaje mieć nadzieję, że zbliżamy się do momentu kulminacyjnego czwartej fali. (…) W skali całej Polski wszystkie parametry są o połowę niższe niż rok temu. Nie patrzmy na liczby zakażonych, a na liczbę hospitalizacji i liczbę zgonów - te parametry są obiektywne i tu mamy do czynienia z dwu-, trzykrotnie niższymi wskaźnikami niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Pamiętajmy, że w ubiegłym roku cały kraj był zajęty mniej więcej po równo. Natomiast teraz więcej niż połowa wszystkich przypadków zakażeń skupia się w województwie lubelskim, podlaskim i częściowo mazowieckim. Także w naszym regionie jest gorzej niż rok temu.
Szpitale uginają się pod naporem czwartej fali
Być może jest tak, jak prognozuje prof. Flisiak – zbliżamy się do szczytu czwartej fali pandemii. Dobrym barometrem tego, z jak poważną sytuacją mamy do czynienia, jest obłożenie szpitali, które po okresie wiosenno-letniego oddechu zapełniają się chorymi w dramatycznym tempie.
Uniwersytecki Szpital Kliniczny w BIałymstoku jeszcze nigdy nie leczył aż tylu chorych z COVID-19. Z dnia na dzień padają rekordy – najpierw pękła granica 200 pacjentów, a teraz ich liczba zbliża się do 300.
- W najgorszym okresie pandemii, 6 kwietnia, mieliśmy zajętych 200 łóżek. Chorych przybywa więc w dramatycznym tempie. I są to osoby w ciężkim stanie – mówi Katarzyna Malinowska-Olczyk, rzecznik prasowa USK.
Pełną parą pracują dwa szpitale tymczasowe – przy ul. Żurawiej oraz na hali UMB przy ul. Wołodyjowskiego. Ten drugi został uruchomiony 23 października i obecnie przebywa tam ponad 50 pacjentów. To bardzo dużo, zważywszy na to, że z założenia miało to być miejsce dla lżej chorych:
- Wzorem poprzednich fal pandemii będziemy tam umieszczać pacjentów w lżejszym stanie, gdyż warunki hospitalizacji są tam gorsze. Otwarcie szpitala przy ul. Wołodyjowskiego jest takim buforem, który pozwoli nam zachować wyspecjalizowane miejsca w placówce przy ul. Żurawiej dla cięższych przypadków – mówił dyrektor USK doc. Jan Kochanowicz na dzień przed uruchomieniem szpitala przy ul. Wołodyjowskiego.
Niestety, okazało się, że tych cięższych przypadków jest tak dużo, że na halę trafiają też pacjenci z chorobami towarzyszącymi, ale w miarę stabilni.
Aby zwiększyć bazę łóżek covidowych, szpital kliniczny zaczął przekształcać część oddziałów na covidowe. Dokonuje też łączenia klinik. 4 listopada pacjentom zakażonym Sars-CoV-2 udostępnione zostały łóżka m.in. na oddziałach reumatologii, chorób metabolicznych i ginekologii. "Zacovidowany" jest też oddział intensywnej terapii, a niedługo też - nefrologia i pulmonologia w szpitalu zakaźnym. W ten sposób szpital zyska dodatkowych 67 łóżek na potrzeby chorych na COVID-19.
Niestety, pacjenci nie-covidowi, muszą szukać miejsc w szpitalach w regionie lub są przenoszeni na inne oddziały. Część jest wypisywana do domów. To cena, jaką płacimy za szalejącą w Podlaskiem pandemię.
Pacjenci w ciężkim stanie
Trudna sytuacja panuje także w szpitalu wojewódzkim w Białymstoku. Śniadecja, która podczas poprzednich fal pandemii nie uruchamiała drugiego piętra oddziału covidowego, tym razem musiała to zrobić. Na otwartym 2 listopada 40-łóżkowym odcinku już leżą chorzy. Wszystkie turbiny do tlenoterapii pracują non stop.
- Obecnie (3 listopada) hospitalizowanych jest 59 osób z COVID-19. Pięciu pacjentów walczy pod respiratorami - informuje Rafał Tomaszczuk, rzecznik prasowy Śniadecji.
Z podobną falą chorych na COVID-19 zmagają się praktycznie wszystkie szpitale w regionie. Tworzą oddziały covidowe, co raz zwiększają bazę łóżek i wnioskują do wojewody o dodatkowe ręce do pracy, bo zaczyna brakować lekarzy na pęczniejących oddziałach.
Część placówek wprowadza też zakazy odwiedzin pacjentów przez rodziny i bliskich, dając taką możliwość jedynie w skrajnych przypadkach, za zgodą ordynatorów oddziałów. Takie zakazy wprowadziły już: Uniwersytecki Szpital Klinicznym w Białymstoku, szpital wojewódzki w Suwałkach, szpitale powiatowe w Wysokiem Mazowieckiem oraz Grajewie, a także szpital psychiatryczny w Choroszczy. Drastyczne ograniczenie odwiedzin ma zapobiec powstaniu ewentualnych ognisk koronawirusa w placówkach.
- Trafia do nas coraz więcej pacjentów - przyznaje Jolanta Gryc, pełnomocnik dyrektora ds. systemu zarządzania jakością i akredytacji szpitala w Łomży. - Są to znacznie cięższe stany i osoby w różnym wieku - od 20. roku życia wzwyż. I często wcale nie są to pacjenci obciążeni dodatkowymi chorobami.
Lekarze i dyrektorzy szpitali zgodnie przyznają, że hospitalizacji wymagają przede wszystkim osoby niezaszczepione. Zdarzają się też pacjenci, którzy szczepili się dawno lub tylko jedną dawką. Jednak to niezaszczepieni przechodzą zakażenie dużo ciężej. To oni trafiają pod respiratory i to oni stanowią miażdżący odsetek zgonów.
Słona cena za zaniechanie
Specjaliści nie mają wątpliwości – województwo podlaskie płaci słoną cenę za niechęć wobec szczepień. Nie jest żadną tajemnicą, że te regiony, w których poziom wszczepienia jest najniższy, notują teraz najwyższe wskaźniki wzrostów zakażeń. Na „czarnej liście” oprócz naszego regionu znajduje się też województwo lubelskie i podkarpackie.
- Podczas poprzednich fal pandemii słabo przechorowaliśmy COVID-19, gdyż poprzednie warianty koronawirusa były mniej zakaźne – ocenia doc. Jan Kochanowicz, dyrektor USK w Białymstoku. - Natomiast, szczepienia nie były naszą mocną stroną. Zaszczepiły się głównie osoby, które już przechorowały COVID-19, w związku z tym odporność populacyjna jest u nas bardzo niska.
W całym kraju zaszczepiło się obecnie ponad 52 proc. Polaków. To średnia. Są gminy, które mają rekordowo wysokie wskaźniki, jak np. Podkowa Leśna – 70,2 proc. czy Wronki – 70,1 proc. O takich cyfrach możemy tylko pomarzyć. Najlepsza gmina w naszym regionie – Białowieża – dopiero w ubiegłym tygodniu przekroczyła próg 50 proc.
Wśród najsłabiej wyszczepionych podlaskich samorządów znajdują się gminy z powiatów grajewskiego, kolneńskiego, białostockiego, siemiatyckiego, łomżyńskiego i wysokomazowieckiego. Gminy z najsłabszymi wynikami ledwo przekroczyły 25 proc. próg szczepień. Na szarym końcu – od tygodni - znajduje się Grajewo z 25,9 procentowym wyszczepieniem.
"Panie, a co to za szczepionka?”
Województwo podlaskie od początku boryka się z niechęcią części mieszkańców wobec szczepień. Nawet w szczytowym momencie zainteresowania szczepieniami w Podlaskiem można było znaleźć całkiem dogodny termin i umówić się na wizytę znacznie szybciej niż w innych rejonach kraju. Skwapliwie korzystali na tym mieszkańcy pozostałych województw, którzy uprawiali swoistą „turystykę szczepionkową” i przyjeżdżali na Podlasie, aby zdobyć upragnioną dawkę.
Dlaczego nie chcemy szczepić się? Robert Bagiński, wójt gminy Giby, pytał o to swoich mieszkańców:
- Niektórzy mówią, że nie takie kryzysy przeżyli, to przeżyją i pandemię. Inni mówią: "Panie, a co to za szczepionka? Co tam jest? Jakiś kawałek bezbarwnego preparatu? Czy to działa?". Słowem - nie mają zaufania. Jeszcze inni rozsiewają plotki, że ktoś się zaszczepił i potem umarł. I ludzie w to wierzą.
Różnorakie motywy podają też mieszkańcy gminy wiejskiej Suwałki:
- Jedni mówią, że wirus nie jest groźny i nie wierzą, że szczepionki mogą pomóc. To niedowiarkowie, których los na szczęście nie doświadczył negatywnie – mówi Zbigniew Mackiewicz, wójt gminy Suwałki. - Inni twierdzą, że pandemia jest spiskiem wykreowanym po to, aby sprzedać jak najwięcej szczepionek. Także różne są motywy. Trudno jest przekonać takie osoby, ale mam nadzieję, że prędzej czy później, jednak zmienią zdanie. Mam nadzieję, że prędzej, gdyż nie warto zwlekać, aby nie powtórzyła się sytuacja z poprzednich fal pandemii.
Teresa Strękowska, wójt gminy Nowinka, zwraca uwagę, że niechęć do szczepień może wynikać z tego, że niektórzy nie zetknęli się z COVID-19 bezpośrednio:
- Część osób nie doświadczyła choroby ani na sobie, ani wśród bliskich. Po prostu nie odczuli powagi sytuacji na własnej skórze. Spora grupa też boi się skutków ubocznych. Jeszcze inni nie wierzą, że wirus jest groźny i bagatelizują problem. Są również osoby, które nie są przekonane, że szczepionki mogą pomóc.
Szczepienia okiem socjologa
Maciej Białous z Instytutu Socjologii Uniwersytetu w Białymstoku jeszcze kilka miesięcy temu zwracał uwagę, że na skłonność mieszkańców Podlasia do szczepień mogą mieć wpływ różnorodne czynniki, jak choćby dostępność do punktów, struktura wiekowa w regionie czy poglądy polityczne.
- Mieliśmy badania, które pokazywały, że wyborcy Prawa i Sprawiedliwości są nieznacznie mniej zmotywowani do tego, aby się szczepić niż np. wyborcy Platformy Obywatelskiej czy lewicy - mówi dr Białous. - A jako że w naszym regionie mamy dość silny elektorat konserwatywno-prawicowy, to może to odbić się na wskaźnikach zaszczepienia.
Nie bez znaczenia jest też podatność na działalność ruchów antyszczepionkowych i osób, często wywodzących się z naukowego światka, które podważają zasadność stosowania reżimu sanitarnego i bezpieczeństwo szczepionek.
- Od wielu lat ruchy antyszczepionkowe w różny sposób próbują się dostać do mainstreamu medialnego, do polityki, podłączając się pod antysystemowe ugrupowania – zauważa dr Białous.
Dlatego tak ważna, zdaniem naukowca, jest każda forma edukacji, choć ta – jak podkreśla - została podjęta zdecydowanie za późno.
- Należało działać wcześniej, kiedy ruchy antyszczepionkowe dopiero przedostawały się do głównego nurtu. Niestety, dużo było zaniechań również ze strony rządzących, którzy próbowali w pewnym momencie wyciągać rękę w stronę takich środowisk, aby zbić na tym polityczny kapitał - mówi dr Białous. - Musimy jednak pamiętać, że ta pandemia zapewne nie będzie ostatnią, dlatego nigdy nie jest za późno, aby takie kampanie i akcje organizować.
Niezaszczepieni odporni na informacje
Wydawać by się mogło, że mamy do czynienia z sytuacją paradoksalną: pomimo tak trudnej sytuacji epidemicznej mieszkańcom naszego regionu nie zapala się czerwona lampka ostrzegawcza i kolejek w punktach szczepień nadal nie ma. Owszem, pacjentów zapisujących się na szczepienia jest więcej, ale są to głównie ci, którzy decydują się na dawkę przypominającą.
Taka sytuacja nie dziwi jednak prof. Roberta Flisiaka:
- Społeczeństwo jakby uodporniło się na informacje. Nie robi to już na ludziach wrażenia, że kolejni chorzy na COVID-19 umierają. To jest mechanizm podobny jak w przypadku tolerancji na przemoc - jeśli np. media epatują przemocą, to z czasem ludzie przyzwyczajają się do niej. Zapewne socjologowie mogliby więcej na ten temat powiedzieć.
Choć z tego typu „odpornością” na informacje niełatwo jest walczyć, to lekarze, naukowcy, politycy i przedstawiciele sanepidu apelują do mieszkańców naszego regionu o zachowanie zasad sanitarnych oraz poddanie się szczepieniom przeciwko COVID-19.
Zdają sobie sprawę, że szczepienia nie są magicznym panaceum, które w 100 proc. uchroni nas przed zakażeniem, ale dają ogromne szanse na łagodniejsze przechorowanie COVID-19 i - w dłuższej perspektywie czasowej – na wygaszenie epidemii.
- Pandemia ewidentnie teraz przyspiesza, stąd nasz apel do tych, którzy zastanawiają się i wahają, aby zweryfikowali swoje poglądy odnośnie szczepień. Gdyż tylko szczepiąc się pokonamy epidemię szybciej – podkreśla prof. Joanna Zajkowska, podlaska konsultant do spraw epidemiologii. - Nikt nie wymyślił lepszych zasad niż szczepienie i przestrzeganie zasad DDM, czyli dystans, dezynfekcja rąk i maseczki.