Czarny Śląsk, czerwone cegły. O Nikiszowiec pyta Anna Dudzińska

Czytaj dalej
Fot. Skeye
Anna Dudzińska

Czarny Śląsk, czerwone cegły. O Nikiszowiec pyta Anna Dudzińska

Anna Dudzińska

O magii Nikiszowca, istocie więzów społecznych oraz wpływie architektury na życie z Anną Solińską i Waldemarem Janem - twórcami Stowarzyszenia Fabryka Inicjatyw Lokalnych - rozmawia Anna Dudzińska.

Czarny Śląsk, czerwone cegły, czyli jak zmieniał się Nikiszowiec

Nikiszowiec jest najlepszym przykładem zmiany społecznej, jaka dokonała się na Śląsku. Miejscem, w którym nikt nie chciał mieszkać, a chuligani w kapturach zadawali szyku na ulicy. Dzisiaj mieszkańcy są dumni ze swojego osiedla, a turyści zadzierają głowy, by podziwiać ceglaną architekturę wybudowanego na początku XX wieku osiedla. Macie tutaj swoje ulubione miejsca?

Waldemar Jan: Kiedy przyjeżdżałem do Nikiszowca jeszcze jako pracownik socjalny, ukrywałem się w ogrodzie u proboszcza kościoła św. Anny. Obok centralnie usytuowanego kościoła jest niewielki ogródek i dom katechetyczny. Moja praca polegała na tym, że rozmawiałem z mieszkańcami osiedla i spisywałem przeprowadzone z nimi wywiady. Kiedy byłem już bardzo zmęczony, siadałem na trawie pomiędzy choinkami. Nie chciałem wracać do biura. Wtedy marzyłem, że ksiądz pewnego dnia odstąpi mi boczne wejście na probostwo i tam będę miał biuro, do którego będą przychodzić ludzie z Nikiszowca. To marzenie się spełniło.

Teraz przytulne pomieszczenia waszej organizacji znajdują się właśnie w domu katechetycznym.

Waldemar Jan: Pamiętam moment, gdy dostaliśmy pokój na parterze. Zobaczyłem, jak Ania myje okna naszego biura. Ten, bardzo częsty na Nikiszu, widok szorowanych szyb zostanie mi w głowie na zawsze.

Aniu, ty masz na pewno jeszcze więcej takich miejsc, bo przecież chodziłaś tymi ulicami od dzieciństwa.

Anna Solińska: Tych fascynujących miejsc w Nikiszowcu są dziesiątki. To na pewno schody prowadzące do fotograficznej pracowni rodziny Niesporków. Czasami, gdy wracałyśmy z dziewczynami ze szkoły, biegłyśmy zobaczyć, czy zmieniono zdjęcia w witrynie. Wisiały tam fotografie ludzi z Nikisza. Tajemnicze wejście po schodach kojarzyło mi się z pałacem. I dzisiaj, kiedy oprowadzam po dzielnicy wycieczki, zatrzymuję się w tym miejscu.

Myślisz, że dla mieszkańców ta wyjątkowość jest oczywista?

Anna Solińska: Tutaj trudno tego nie poczuć. Pamiętam jedno z pierwszych spotkań z Waldkiem. On był wtedy pracownikiem socjalnym, mnie zatrudniała świetlica środowiskowa. Razem poszliśmy na wywiad do jednej z rodzin. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam o pracy ze społecznościami lokalnymi. Zaczęłam mu z entuzjazmem opowiadać o potencjale tego miejsca i przechodząc przez bramę na ulicy Janowskiej mówiłam o Nikiszowcu z zachwytem: Zobacz jak tu jest pięknie. Przecież tu nawet na bramie słońce zostawia swoje światło i cień. Zawsze wiedziałam, że tutejsza czerwona cegła nie jest zwyczajna.

Waldemar Jan: Bardzo lubię tę cegłę, ale dla mnie zawsze ważniejszy będzie człowiek, który wypełnia wszystkie mury. To stanowi o niezwykłej tożsamości tego miejsca. Miast, które mają ładną architekturę jest mnóstwo, a takich ludzi jak ci z Nikisza jest niewielu.

A ja się z Tobą nie zgadzam. I wiem dlaczego. Historyk sztuki profesor Ewa Chojecka mówi, że specyfika więzi, które powstawały w Nikiszowcu wypływa właśnie z jakości tej architektury. Z bliskości kopalni i wspólnoty losów tych, którzy mieszkają w tym konkretnym miejscu.

Waldemar Jan: To nie jest tak, że nie słucham specjalistów, którzy zachwycają się Nikiszowcem. Powtarzają, że sto lat temu zbudowano to miejsce w taki sposób, jakbyśmy chcieli budować osiedla dzisiaj. Architekci i urbaniści zachwycają się wewnętrznymi dziedzińcami, gdzie spotykają się ludzie, gdzie bezpiecznie mogą bawić się dzieci. Gdzie bliskie relacje z kopalni przenoszą się na relacje międzysąsiedzkie - także po pracy. Ja to wszystko rozumiem, ale dla mnie ważniejsze jest wnętrze, a nie cegła i elewacja.

Anna Solińska: Nie miejmy złudzeń. Wszystko się zmienia. Przez długi czas to było bardzo familijne, oparte na bliskich relacjach osiedle, ale teraz to już jednak przeszłość. Wspólne mycie schodów, czy nawet świniobicia, historie o niezamykanych drzwiach, bo i tak się wszyscy znają, monitoring w postaci kobiet, które pilnują dzieciaków patrząc przez okna i wspierając się na poduszkach - to zamierzchłe dzieje z połowy XX wieku. W którymś momencie kopalnia przestała być miejscem pracy dla wszystkich. Mamy więc i czarny okres w historii Nikiszowca. Moment, w którym ten niezwykły wspólnotowy czas runął.

Nikiszowiec na przełomie XX i XXI wieku stał się miejscem, do którego bali się przyjeżdżać pracownicy socjalni z Katowic. Pamiętasz to?

Waldemar Jan: Oczywiście. Był koniec lat 90., gdy zacząłem tutaj pracować. Stereotyp był taki: w tych blokach mieszkają bezrobotni i nigdy nie wiadomo, co spotka kogoś, kto wejdzie w osiedlową bramę. Nawet dziwiłem się, dlaczego ludzie tak bardzo boją się tego miejsca. Obraz dużych zaniedbań, bezrobocia, pozbawienie kośćca i struktury społecznej, która zawsze tu była. Wraz z transformacją ustrojową i reformą górnictwa nagle zaburzono porządek znany tutaj od dziesięcioleci. Ojcowie rozstali się z kopalnią i dostali odprawy. Matki stały się aktywne zawodowo. To zachwiało utrwalonymi przez lata wzorcami rodzinnymi. Społeczność została osamotniona. Cała dzielnica była stygmatyzowana. Pamiętam, że niedaleko powstawała duża hurtownia Selgros. W biurze, gdzie rekrutowano do pracy, wisiała kartka: Mieszkańców Janowa nie przyjmujemy.

Niemożliwe.

Waldemar Jan: Dzisiaj wydaje się niemożliwe, ale pod koniec lat 90. dokładnie tak było. Stygmatyzowanie dzielnicy Janów-Nikiszowiec jako trudnej, brudnej, niebezpiecznej trwało w najlepsze.

Co musiało się stać, żeby Nikiszowiec zaczął się zmieniać?

Waldemar Jan: Jak zawsze zadecydowało dużo czynników. W 2008 roku zaczęliśmy działać jako Centrum Aktywności Lokalnej pod skrzydłami Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Szukaliśmy mieszkańców, którzy chcieli z tym wszystkim coś zrobić. Zmieniła się struktura tutejszej policji. W tym roku odbyły się też ważne debaty zorganizowane przez Gazetę Wyborczą. To był moment, gdy ludzie wykrzyczeli swoje pretensje. Działał też Komitet Obchodów 100-lecia Nikiszowca. A my zebraliśmy ludzi z różnych środowisk i nastąpił przełom. Myśląc o dacie granicznej, lubimy mówić, że wszystko zaczęło się od pierwszego bożonarodzeniowego jarmarku.

Anna Solińska: Idea jarmarku wyszła od mieszkańców. Miał on być zaproszeniem dla świata. Mieszkańcy zaczęli myśleć o tym, jak pokazać Nikiszowiec jako fantastyczne miejsce, do którego warto przyjeżdżać.

Ale największym cudem jarmarku była bożonarodzeniowa choinka.

Anna Solińska: Dla mnie ta choinka była rodzajem symbolu. Namacalnym dowodem, że przydarzyła nam się zmiana. To było najpiękniejsze drzewko świata. Może je nawet teraz idealizuję. Kiedy przyjechali panowie z Zakładu Zieleni Miejskiej, usłyszeliśmy komentarze, że przecież choinkę następnego dnia ktoś ukradnie, więc po co te wszystkie starania. Ale drzewko przetrwało.

Cztery lata później stał się drugi cud. Światowej sławy psycholog przyjechał do Nikiszowca. Coś go w tym miejscu zatrzymało na dłużej. Powstało Centrum Zimbardo i przestrzeń dla młodzieży pochodzącej z tej dzielnicy.

Anna Solińska: To, że siedzimy dzisiaj w lokalu, nad którym wisi szyld „Centrum Zimbardo” jest kwestią przypadku, szczęśliwych zbiegów okoliczności i nieprawdopodobnej wprost pracy. Przyjazd profesora Philipa Zimbardo w 2012 roku w ogóle niczego niezwykłego nie zapowiadał. Przez kilka godzin mogłabym mówić, jak do tego doszło.

Czy to jest tak jakby do klubu filmowego w Nikiszowcu przyjechał Robert de Niro albo do klubu gitarzystów Jimi Hendrix?

Anna Solińska: Tak można powiedzieć. Profesor Zimbardo jest prawdziwym guru dla psychologów i jednym z najbardziej znanych naukowców świata. Mówi się o tym, że spopularyzował psychologię społeczną. Kiedy przyjechał po raz pierwszy jako emerytowany profesor Uniwersytetu Standforda, był gościem Uniwersytetu Śląskiego. Odwiedził Nikiszowiec, bo po prostu zwiedzał Śląsk. To była fascynująca rozmowa i spacer. Opowiadałam o ciekawostkach związanych z dzielnicą, ale absolutnie nie spodziewałam się, że wszystko skończy się otwarciem ośrodka jego imienia. Zwłaszcza, że wtedy mieliśmy z Waldkiem marzenie: otworzyć klub dla młodzieży w Nikiszowcu. Kilka tygodni później zadzwonili do nas z Uniwersytetu Śląskiego: Wydzwania do nas profesor Zimbardo i pyta o to, jak wam idą poszukiwania miejsca na klub młodzieżowy. Wtedy sobie przypomniałam, jaki był zdziwiony, gdy opowiadałyśmy, że do skromnego pokoju w domu katechetycznym przychodzi młodzież, by brać udział w warsztatach rękodzielniczych, plastycznych, oglądać filmy, a nawet bawić się w czasie Halloween. Widać w tej ciepłej Kalifornii nasze problemy przyszły mu ponownie do głowy.

Zaczęliście szukać miejsca.

Anna Solińska: Tak i bardzo źle nam szło. Jak już natrafialiśmy na ślad wolnego lokalu, to okazywało się, że właśnie ktoś go wynajął. Zupełny przypadek zadecydował o tym, że znaleźliśmy miejsce, w którym dziś się spotykamy. Poprzednio było ono sklepem rybnym, potem odzieżowym, kwiaciarnią aż zamieniło się w dość szemrany lokal „Jackpot” z jednorękimi bandytami. Właśnie weszła ustawa antyhazardowa, lokal trzeba było zamknąć, co sprytnie wykorzystaliśmy. To był maj. Profesor Zimbardo miał po raz kolejny przyjechać do nas na początku czerwca.

Czyli mieliście po prostu nóż na gardle?

Anna Solińska: To były straszne chwile, ale uruchomiłyśmy łańcuch ludzi dobrej woli, żeby przekonać Śląsko-Dąbrowską Spółkę Mieszkaniową, by przekazała nam to pomieszczenie.

Co powiedział Zimbardo, kiedy po raz pierwszy wszedł do tego lokalu?

Waldemar Jan: Dostaliśmy klucze dokładnie w dniu, w którym przyjechał profesor. Zimbardo pochodzi z Sycylii, jego rodzina doskonale poznała, jak działa mafia. No i proszę, znaleźliśmy się z profesorem w lokalu, w którym królował hazard i maszyny nazywane „jednorękimi bandytami”. Sycylijczyk dał swoje nazwisko miejscu kojarzonemu z mafią. Było się więc z czego śmiać.

I tak katowicki Nikiszowiec to pierwsze miejsce na świecie, w którym powstało Centrum Zimbardo.

Anna Solińska: Pierwsze miejsce na świecie, któremu on dał swoje nazwisko. I znowu zbiegło się kilka rzeczy. Uniwersytet Śląski miał z nim naprawdę bardzo dobre relacje, historycznie Polska była w momencie przemiany ustrojowej. A profesor po przejściu na emeryturę chciał jeszcze coś z siebie dać. We wstępie do jego ikonicznego „Efektu Lucyfera”, monografii na temat zła, można przeczytać, że od momentu przeprowadzenia tego eksperymentu w 1971 roku, szukał możliwości, by czynić dobro. Z naszą dzielnicą splotła się też jego ulubiona opowieść o tym, że każdy może być bohaterem dnia codziennego. Amerykański sen „just do it” zrealizował się w Katowicach. Nałożył się na to nasz zapał i solidne, zdystansowane podejście Waldemara.

Waldemar Jan: Profesor przyjechał w atrakcyjne miejsce, które było w trakcie zmiany. I zobaczył ludzi, którzy mają w sobie energię. To jest jeden z wielu cudów, który nam się tutaj zdarzył.

Anna Solińska: Profesor bywa u nas czasami dwa razy w roku. Niesamowite jest to, że 87-letni mężczyzna przyjeżdża cały czas do Nikiszowca. Podczas jego poprzedniej wizyty zobaczyłam, jak robi zdjęcia przed naszą witryną. Ustawiał się do selfie tak, by dokładnie było widać napis: Centrum Zimbardo. Pomyślałam, że to miejsce niezmiennie jest dla niego bardzo ważne. Dla mnie najważniejsze były emocje. Przez pierwsze 2 lata przychodziło tu ponad 20 osób. Większość z nich do dziś wraca do centrum. Pracuje z nami albo wpada w czasie organizowanych imprez. Pamiętam tę pierwszą grupę. Mieli po 16 lat. Powiedzieli mi kiedyś: Dla nas to pomieszczenie mogłoby być nawet bez mebli. Gdy wy tu jesteście, to właściwie mamy wszystko to, czego nam potrzeba. Oni tacy byli. Najważniejsze było ich bycie ze sobą i z nami.

Gadasz trochę jak stara ciotka.

Anna Solińska: Na pewno trochę tak jest, ale dzisiaj młodzież ma inne wymagania. Potrzebuje gier na konsolach i ciągłego dostępu do sieci.

Co oni teraz robią?

Anna Solińska: Część studiuje, część ma już tytuł licencjata. Większość znalazła po prostu pomysł na siebie. Jeden z chłopaków - Alan, gdy wybierał szkołę średnią powiedział mi, że przyniesie kiedyś świadectwo z paskiem. I on to zrobił.

Nie można tak szlochać, kiedy udziela się wywiadu...

Anna Solińska: Ale to naprawdę jest wzruszające. Ja znam ich wszystkie problemy.

Masz czasem wrażenie, że wszystko, co najlepsze, już się wydarzyło?

Anna Solińska: Tak, mam przeczucie, że teraz trochę drepczemy w miejscu. Czego można oczekiwać po tych wszystkich emocjach, których doświadczyliśmy? Ale boję się tak myśleć, bo Nikiszowiec potrafi być magiczny.

Widzicie tę zmianę, którą udało się tu wprowadzić także dzięki Centrum Zimbardo?

Waldemar Jan: Oczywiście, od 2009 roku Nikiszowiec naprawdę przeszedł długą drogę i ludzie szczycą się tym, że mieszkają w tym miejscu. To oni są motorami tej zmiany, a my daliśmy im odpowiednie narzędzia. Opowiadają teraz z dumą o historii tego miejsca, o jarmarkach, o takich inicjatywach jak Centrum Zimbardo. Nikiszowiec opowiedziany ich ustami jest dobrym i ciekawym miejscem do życia. Ich rodzice tak nie myśleli. Gdy otwieraliśmy centrum wyobraziłem sobie, że najważniejszym przesłaniem mojego przemówienia jest zdanie: Od tej chwili przestajemy myśleć o Nikiszowcu jako o miejscu, które wymaga naprawy. To nie jest miejsce terapeutyczne, to jest miejsce które ma rozwijać młodych ludzi.

I to był punkt zwrotny?

Waldemar Jan: Dla mnie tak. Powstanie Centrum Zimbardo to jest nowy okres w historii dzielnicy.

Ciekawie jest was obserwować. Waldemar - Pan Konkret nie zrobiłby nic bez Ani, i Ania - Pani Emocja - nie zaszłaby daleko bez Waldemara. Jesteście jak rewers i awers jednej monety?

Waldemar Jan: Gdyby nie było Ani, to nie byłoby tego miejsca. To proste.

Anna Solińska: Gdyby nie było Waldemara, Centrum nigdy by nie powstało. To tyle jeśli chodzi o komplementy, bo na co dzień dramatycznie się kłócimy.

Często?

Anna Solińska: Tak, jesteśmy bardzo zgodni co do tego, że często się kłócimy.

***
Tekst powstał w ramach publikacji pt. „Historia rewitalizacji Nikiszowca”, wydanej przez Stowarzyszenie Fabryka Inicjatyw Lokalnych (projekt „Centrum Społecznościowe w Nikiszowcu - I etap”). Publikacja będzie miała premierę online 21 września na stronie: www.fil.org.pl

***

Kłopot z salami
Społecznicy z Centrum Aktywności Lokalnej (obecna nazwa: Stowarzyszenie Fabryka Inicjatyw Lokalnych) być może - niestety - opuszczą sale przy kościele św. Anny na Nikiszowcu. Nowy proboszcz parafii wypowiedział im umowę. - Jesteśmy w kontakcie z księdzem administratorem, poprosiliśmy o spotkanie. Bardzo nam zależy na tym, żeby pracować dla tej społeczności - mówi Waldemar Jan.
CAL zaczynało właśnie w domu katechetycznym. I na co dzień społecznicy nadal tam urzędują. Nowy proboszcz, ks. Tomasz Seweryn, tłumaczy. - Muszę myśleć o budowaniu wspólnoty parafialnej. A tu mamy pandemię, ciężki czas. Również pod względem ekonomicznym. Doceniam stowarzyszenia działające w dzielnicy, chcę z nimi współpracować. Ale przede wszystkim muszę dbać o parafię. (MCh)

Anna Dudzińska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.