Czarzasty: Uważam PiS za wroga Sojuszu. Platformę uważam za przeciwnika
- Od miesięcy jeździmy po Polsce, pokonałem 100 tysięcy kilometrów - mówi o swojej aktywności politycznej Włodzimierz Czarzasty, przewodniczący Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Niedawno Magdalena Ogórek nazwała Pana złośliwie politykiem wagi... piórkowej. Pewnie to podrażnia męską dumę.
Rozsądek mi podpowiada, żeby w ogóle tego nie komentować. Bardzo serdecznie pozdrawiam panią Magdalenę Ogórek. I tyle.
Bez żalu? Bo przecież ta kandydatka na prezydenta odbija się Sojuszowi cały czas czkawką.
Przeprosiłem już za ten błąd. Zrobiłem to raz, bo powtarzanie przeprosin tylko osłabia ich siłę. Powtarzam, to była najgłupsza decyzja Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Z Marcinem Kulaskiem, sekretarzem generalnym SLD, jeździmy od miesięcy po Polsce, byliśmy w 87 powiatach i nie było ani jednego, w którym nie usłyszelibyśmy od ludzi pretensji z powodu wystawienia pani Ogórek w prezydenckiej kampanii.
Co prawda sondaże Sojuszu lekko poszły ostatnio w górę, ale nie wiem, czy Pana partia ma powody do zadowolenia. Polityków tej partii jakoś nie widać.
To prawda, że w mediach jesteśmy rzadziej niż wtedy, kiedy byliśmy w Sejmie. Ale nasi politycy prężnie działają w samorządach. Każdy słyszał o tym, że Krzysztof Matyjaszczyk, członek SLD i prezydent Częstochowy, rozpoczął współfinansowanie programu in vitro. Również Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa, jest w Polsce znany. Sojusz Lewicy Demokratycznej jest na drugim miejscu po Platformie, jeśli chodzi o liczbę prezydentów i wiceprezydentów miast w Polsce. Do tego warto doliczyć prawie tysiąc radnych powiatowych. A pani mówi, że nas nie widać? Jesteśmy jedyną partią pozaparlamentarną, która ciężko, bo ciężko, ale jednak sytuuje się ostatnio ponad progiem wyborczym. Zaręczam, że wychodzimy z sytuacji kryzysowej.
I tak potem wszystko zweryfikują wybory.
Ten pani sceptycyzm radziłbym nieco ograniczyć. Bo żeby wybory partię zweryfikowały, to partia musi wystawić 17 tysięcy kandydatów. Żadne ugrupowanie poza PiS, PO, PSL i SLD nie jest w stanie wystawić takiej liczby osób. Czy to dobrze świadczy o Sojuszu Lewicy Demokratycznej? Dobrze świadczy.
To na pewno dobrze świadczy o Pana dobrym samopoczuciu.
Proszę pani, nie widziałem rodziny od roku. Więc z czego mam być zadowolony? Z tego, że przejechałem 100 tysięcy kilometrów, że zasuwam dzień i noc? Z tego powodu raczej mogę być zmęczony.
Ale wszyscy partyjni liderzy jeżdżą teraz po Polsce. To taka moda na turystykę polityczną.
Problem polega na tym, że niektórzy liderzy tylko mówią, że jeżdżą, a niektórzy jeszcze to robią. Widziała pani, żeby Grzegorz Schetyna pokonał sto tysięcy kilometrów? Czy tylko przejechał tyle „językiem”? A może Jarosław Kaczyński albo Ryszard Petru przejechali 100 tysięcy kilometrów? Jeśli w przypadku tego ostatniego doliczy się podróż na Maderę, to pewnie „nałapał” tyle kilometrów. Ale żeby tak pojechać do Sierpca, Żuromina czy Bielska-Białej, to już chyba gorzej.
Nie ma szansy na to, żeby na lewicy powstał taki triumwirat: Barbara Nowacka - Włodzimierz Czarzasty - Adrian Zandberg?
Nie wiem, jak będzie z lewicą. Ja robię wszystko, co mogę, dla partii, wyznając zasadę, że na lewicy nie ma wroga. Każdemu proponuję współpracę i podaję rękę bez względu na to, czy ona zostanie przyjęta, czy nie.
Ale kiedy spytano Pana o ewentualną koalicję z PO, padła z Pana ust odpowiedź: Przespać się jest łatwo, ale rano trzeba jeszcze o czymś porozmawiać.
A co to ma wspólnego z podawaniem ręki? Zresztą to, co ostatnio zrobiła Platforma z Marszem Wolności, pokazało obłudę tego hasła i samego przedsięwzięcia. Ten marsz został zorganizowany z dwóch powodów. Po pierwsze, żeby „zjeść” Petru. I to się Schetynie udało, bo lider Nowoczesnej wystąpił jako osiemnasty mówca z rzędu.
A drugi powód?
Chodziło o to, żeby ludzie już zapomnieli o ośmioletnich błędach, które Schetyna razem z Tuskiem popełnili. Owszem, z działań Platformy wynikło wiele dobrego, ale też wiele złego, głównie w sferze praw wolności, nie tylko kobiet.
Ale jednak w sondażach Platforma ma powyżej dwudziestu procent poparcia, a Sojusz jest tylko nad progiem.
Mam dla pani dobrą radę. Proszę się tak bardzo nie przywiązywać do wyników sondażowych. Pamięta pani, ile partia pana Petru miała procent jeszcze cztery miesiące temu? To ja pani przypomnę - 26. A teraz ile ma? W dwóch ostatnich badaniach miała mniej niż SLD. Więc niech pani nie patrzy na badania, tylko na to, co ci ludzie mówią. Ja nie zamierzam się ścigać. Muszę utrzymać struktury, chcę spotkać się z ludźmi we wszystkich powiatach i dotknąć ręką każdego, kto jest związany z naszą partią.
Wybory prezydenckie są za trzy lata. Kto mógłby być kandydatem SLD?
Sojusz ze swoimi partnerami politycznymi na pewno zgłosi kandydata na prezydenta. I na pewno nie będzie to Donald Tusk. Dlatego że pan Tusk jest kandydatem prawicy, odpowiedzialnym także za to, co było złe przez ostatnie lata.
A Robert Biedroń?
Fantastyczny kandydat także dla SLD. Ale jako jedyna partia w Polsce decyzję o tym, kto będzie naszym kandydatem, podejmiemy w referendum. Zagłosuje i wybierze go 23 tysiące naszych członków.
Nie przewiduje Pan odejścia z SLD do Platformy jakiejś grupy waszych działaczy? Ryszard Petru też siedział jak król i nagle okazało się, że czterech polityków z jego partii odeszło.
Szanuję Ryszarda Petru, ale niech mnie pani do niego nie porównuje. Bo pan Petru siedział jak król, a my jeździmy po Polsce i rozmawiamy z ludźmi. Półtora roku temu, kiedy powołano nowe kierownictwo w SLD, w niektórych mediach pojawiły się informacje, że rozwiąże się trzy czwarte struktur, a ludzie będą odchodzić od nas tysiącami. A tymczasem ludzie do nas wracają. I tylko jedno znane nazwisko odeszło.
Rozmawiamy dość długo, Pan mówi o Platformie, Nowoczesnej i ani słowem o PiS.
A wie pani dlaczego? Bo pani o PiS nie zapytała.
Pytam więc, jaki jest Pana stosunek do tej partii?
Jak najgorszy. Bo to najgorsza partia, jaka mogła się Polsce zdarzyć. Mam nadzieję, że PiS nie zostanie po raz kolejny wybrane. Uważam tę partię za antysystemową. Ta partia od Polaków dostała prawo do rządzenia, ale nie do zmian ustrojowych. Łamie więc konstytucję na całego i szkodzi na arenie międzynarodowej. Dlatego uważam PiS, ale nie elektorat tej partii, za wroga Sojuszu. Platformę uważam za przeciwnika.
SLD jako jedyna taka partia łączy w swoim programie sprawy socjalne i wartości
Pan poluje na ten sam elektorat, który zdecydował o tym, że Prawo i Sprawiedliwość rządzi? Bo to także elektorat socjalny.
Lewica to nie tylko elektorat socjalny, to także system wartości. My zwracamy się do elektoratu, który szanuje naszą konstytucję.
Grzegorz Schetyna mówi tak samo.
Ale mnie nie interesuje to, co mówi Schetyna, bo jak pani wie, on w ciągu tygodnia w kilku najważniejszych dla Polski sprawach zmienił zdanie wiele razy. Schetyna mówi to, co mu ślina na język przyniesie, i to w zależności od tego, w jakim nastroju się obudzi. Tak się polityki nie robi.
A wracając do PiS...
Opowiadam się za państwem świeckim. A PiS nie podnosi się z kolan przed hierarchami i wykonuje ich polecenia w różnych sprawach, jak w przypadku ustawy dotyczącej zakazu handlu w niedzielę czy w kwestiach związanych z przepisami dotyczącymi przerywania ciąży. To są zupełnie różne elektoraty. Nie szukam więc wyborców wśród zwolenników PiS.
I Pan chce się dostać do parlamentu, mówiąc tylko o państwie świeckim?
A zasada tolerancji jest ważną sprawą? A Unia Europejska?
Inne partie opozycyjne też mówią o Unii i tolerancji. Co więc lewicę może wyróżniać?
SLD jako jedyna taka partia łączy w swoim programie sprawy socjalne i wartości. Dam pani przykład. Jestem chłopakiem ze wsi Łaguny spod Przasnysza. Pan Ryszard Petru uważa, że taki chłopak jak ja, jeśli będzie zdolny, to się wykształci, zrobi karierę i będzie mieć na leczenie. A jak nie będzie zdolny, to niech zdycha jak pies. A ja uważam, że taki chłopak ze wsi Łaguny bez względu na status finansowy swojej rodziny i miejsce urodzenia ma prawo dostępu do wszystkich sfer życia, ma prawo do opieki medycznej, edukacji, kultury - jak każdy inny. Każdy musi mieć szansę. A to, że wszystkie partie mają na szyldzie „kocham Polskę”, nie znaczy, że wszystkie są takie same.
Podoba się Panu to, co PiS robi z Donaldem Tuskiem?
Oczywiście, że mi się nie podoba. Nie powinno się mieszać polityki z wymiarem sprawiedliwości, w czym Prawo i Sprawiedliwość szczególnie się specjalizuje. Ale też nie podoba mi się to, że Donald Tusk również robi na tym politykę. Bo nagle okazało się, że z Gdańska do Warszawy kursują pociągi. A kiedy był premierem, to o tym nie wiedział i latał do domu dwa razy w tygodniu samolotem. A wie pani, dlaczego PiS tak może robić? Dlatego że Donald Tusk przestraszył się Zbigniewa Ziobry i nie postawił go - wtedy, kiedy mógł - przed Trybunałem Stanu. Jeśli się boimy, jeśli marzymy o PO-PiS-ie albo o tym, żeby raz rządziła Platforma Obywatelska, a raz Prawo i Sprawiedliwość, to musimy się przyzwyczaić do jazdy pociągiem z Gdańska do Warszawy.