Kilka lat temu Stany Zjednoczone obiegła informacja o tym, że demokrata Beto O’Rourke i konserwatysta Will Hurd spędzili razem podróż do Waszyngtonu. Ba, nie tylko spędzili, ale nagrali ją i relacjonowali na całą Amerykę, która obserwowała, jak dwóch parlamentarzystów po prostu się lubi i podróżuje razem ze swojego okręgu wyborczego na posiedzenie, ponieważ odwołano lot ich samolotu.
Zresztą szczegóły nie są przecież ważne. Problem w tym, że ludzie lubią walkę polityczną ostre słowa, lubią to Polacy, Amerykanie i chyba wszyscy na świecie, gdzie toczy się polityczna walka. Szczególnie w dzisiejszych czasach wszechpanujących mediów społecznościowych, szybkiego komunikatu. Ludzie po prostu chcą dostawać jasne deklaracje, wiedzieć, kto za, a kto przeciw.
Po tym, jak zdecydowałem, że jednak na jakiś czas, kto wie na jak długo, wracam do zawodowej polityki, najczęstsze pytanie, które pada brzmi: czy zmieniam przyjaciół?
Niektórzy z przyjaciół krzyczą wręcz „zdrada”, chociaż od lat w żadnej partyjnej działalności nie uczestniczyłem i nawet nie miałbym dzisiaj kogo zdradzić. Nie mówiąc już o tym, że prawie nie ma na dzisiejszej scenie politycznej osób, które nie należałyby wcześniej do innej partii. Wystarczy choćby zajrzeć do Wikipedii, by się o tym przekonać.
Zdradzić można ojczyznę, zdradzić można żonę, ale polityka to kwestia wierności swoim poglądom. Człowiek, sam, w swoim sumieniu musi ocenić, co sądzi o tej czy innej sprawie i podjąć decyzję do kogo mu bliżej (bo chyba nikt dorosły nie wierzy, że można znaleźć partię, z którą się w 100 procentach zgadzamy).
Chociaż, jak widzę, dla niektórych jest to trudne, czas dojrzeć i zrozumieć, że partioci są we wszystkich partiach, że miłość do ojczyzny nie jest dana tylko jednej grupie, która sama to ogłosi, ani nawet takiej, która ma większość. Tak bowiem ku swojemu i Polski nieszczęściu myślała sanacja przed wojną o innych partiach, po wojnie już nie wspomnę.
Profesora Ryszarda Terleckiego znam od studiów. Nigdy bym nie pomyślał, że kiedyś będziemy obaj w tym samym czasie zajmować się polityką i to w konkurujących ze sobą partiach, a na dodatek pisać na jednej stronie „Dziennika Polskiego”.
Nam samolot nie uciekł, nigdzie się nie spieszymy, ale co piątek zobaczą nas Państwo obok siebie. Tak więc, może i nie jedziemy razem z Texasu do Waszyngtonu, ale do krakowskich domów razem z cotygodniowym Magazynem „Dziennika”. Pomiędzy nami dla bezpieczeństwa red. Bartuś.
Powinniśmy dać radę.