Czas się zatrzymał w tych fabrykach
Coraz więcej jest fanów urbeksu - miejskiej eksploracji. Na zdjęciach uwieczniają miejsca opuszczone i niedostępne. Paweł Augustyniak, artysta fotograf, plenerów szuka w Łodzi.
Pofrabryczna Łódź to chyba dla fotografa prawdziwy raj...
Zacząłem kroczyć śladami historii Łodzi, bo to miasto powstało dzięki fabrykantom, przemysłowi włókienniczemu i są tu ciekawe fotograficznie miejsca. Są ciekawe, choćby przez nietypowo wpadające do fabryk światło. Przez wnęki, luki w oknach, murach. Poza tym niesamowite są tam kolory, choćby ścian. Łódź jest różnorodna. Pojawia się nowoczesna architektura, ale dalej jej przewodnim elementem jest czerwona cegła. Staram się w swoich fotografiach przemycać tę cegłę.
Takie zdjęcia robi się też w wielu miejscach świata. To pana zainspirowało?
Nie, zainspirował mnie sam proces fotograficzny, że można tworzyć tego typu zdjęcia. Jeżdżąc trochę po świecie, szukając inspiracji, zauważyłem, że Łódź jest znakomitym miejscem do fotografowania. Jest tu duży kontrast. Można zrobić coś ładnego, ale też coś ponurego. Tych miejsc do fotografowania jest wiele. To stare podwórka, ulice. Ale też stare i zrewitalizowane fabryki.
A jak zaczęła się pana przygoda ze starymi, łódzkimi fabrykami?
Razem ze studentami Szkoły Filmowej i profesorem, który prowadził warsztaty fotograficzne, zostałem zaproszony na plener do dawnej fabryki Zygmunta Jarocińskiego przy ul. Targowej. Dzięki uprzejmości obecnych właścicieli pozwolono nam tam wejść. Wnętrze tej fabryki zainspirowało mnie. Wyglądało tak, jakby ktoś jeszcze wczoraj tam pracował, wyszedł i potem już nie wrócił. Wisiał stary kalendarz, stało wiadro, szklanka po wodzie czy kubek po herbacie. To wszystko zostało. Kiedy wchodzimy do takiego wnętrza, niczego nie ruszamy, nie przestawiamy i nie niszczymy. Wchodzimy i robimy zdjęcia i wychodzimy. Każdy fotograf zastaje to samo miejsce, ale inaczej je pokazuje. Jeden zrobi zdjęcie szybko, reportażowa. Ja robię robię je dłużej. Ustawiam aparaty, zadymiarkę, buduję kompozycję. Naświetlam wszystko na tzw. długim czasie, bo w takich pomieszczeniach jest mało światła. Niekiedy podświetlam element, który chcę wyodrębnić. Czasem robię tzw. dym, by zmienić nastrój wnętrza, by wprowadzić inny klimat.
W jednej z fabryk sfotografował pan stare zegary fabryczne. Naprawdę tam jeszcze stały?
Tak. Znajdowały się w elektrowni Scheiblera przy ul. Tymienieckiego. Okazało się, że jest tam prąd. Wziąłem reflektory i zadymiarkę, by skomponować obraz. Na innym ze zdjęć widać też wagę. Stoi w murach Widzewskiej Manufaktury. To też niesamowite miejsce.
Łatwo się dostać do wnętrza takich fabryk?
Kontaktuję się z ich obecnymi właścicielami. Pokazuję im swoje portfolio i proszę o możliwość zrobienia zdjęć wewnątrz. Czasem się zgadzają, innym razem nie. Czasem nie wyrażają zgody, bo na przykład budynek nie przeszedł inspekcji nadzoru budowlanego i istnieje niebezpieczeństwo. Wtedy rezygnuję, nie jest tak, że muszę zrobić zdjęcie za wszelką cenę. Na Księżym Młynie jest taka opuszczona część fabryczna. Robiłem w niej zdjęcia, kiedy jeszcze było można. Teraz chciałem tam wrócić, ale już nie można.
Robił pan zdjęcia w dawnym Unionteksie, którego mury od lat straszą łodzian?
Tak. To jest magiczne miejsce. Kiedyś na plenerze z łódzkimi fotografami, którzy też interesują się tzw. urbeksem dowiedziałem się, że jeden z kolegów dostał od właściciela zgodę na wejście do środka. Wiem, że teraz jest to już niemożliwe.
Wnętrze fabryki wyglądało tak, jakby ktoś jeszcze wczoraj pracował, wyszedł i potem już nie wrócił
Która z tych opuszczonych fabryk zrobiła na panu największe wrażenie?
Właśnie ten Uniontex. Ta secesyjna elektrownia Scheiblera jest czymś niesamowitym. Ile tam jest detali, zdobień. To nieprawdopodobne, z jaką dbałością robiono to w tamtych latach. Nawet klatka schodowa, poręcze. A nie był to budynek mieszkalny, tylko fabryka. Do dzisiaj to miejsce wygląda imponująco, mimo że jest zniszczone i zaniedbane.
Jest miejsce, do którego chciałby pan wejść, a na razie się nie udało?
W zasadzie już nie. Choć jest taka fabryczka przy ul. Kopernika, która ma zamurowane wejście i właściciel się nie zgadza na robienie w niej zdjęć. Nie udało mi się sfotografować fabryki znajdującej się na rogu ul. Kilińskiego i ul. Przybyszewskiego. Jest w opłakanym stanie. Chyba nawet bałbym się tam wejść.
Przechodzi taki dreszczyk emocji, gdy zostaje się w tych starych murach i robi zdjęcia?
Gdy długo przebywa się samemu w takim pomieszczeniu, ciszy, to nie mówię, że słychać stukot maszyn, ale czuje się historię różnych ludzi, rodzin, sytuacji. Jest na pewno dreszczyk emocji.
Myśli pan, że dzięki takim zdjęciom Łódź może stać się znana nie tylko w Polsce, ale i w Europie?
Sądzę, że tak. Tym bardziej że takie miejsca to gratka dla fotografów. Gdy publikuję w sieci zdjęcia starych fabryk, to zawsze zadają mi pytania, gdzie są zrobione. Fotografowie poszukują takich opuszczonych miejsc.
Jak zaczęła się pana pasja fotograficzna?
Trochę z dnia na dzień, w zasadzie od pierwszego aparatu. Skończyłem grafikę komputerową. Projektowanie jest moim zawodem. Obraz zawsze się przewijał przez moje życie. Zacząłem fotografować na potrzeby swojej pracy. Był to 2005 rok, a więc już w czasie fotografii cyfrowej.
Ta fabryczna fotografia dominuje w pana twórczości?
Fotografuję moje miasto, ze względów patriotycznych. Oprócz industrialnej fotografii robię też zdjęcia, które pokazują, że to miasto zmienia się i warto je odwiedzić. Dzięki uprzejmości Urzędu Miasta Łodzi wydaliśmy wspólnie album. Nie trafił na półki sklepowe. Pełnił rolę promocyjną.