Święta. Wigilia to najbardziej niezwykły czas w roku. Jej odległa historia tonie w mrokach niepamięci. Polacy do wigilijnego stołu zasiadali najprawdopodobniej od XVI stulecia
Święto ze swojej natury jest szczególnym rodzajem czasu. Z tym stwierdzeniem nie sposób polemizować. Za pewnik uznają je najwybitniejsi teoretycy święta, jak Mircea Eliade czy Gerardus van der Leeuw. Najpewniej niemal wszyscy zgodzą się również z tym, że Wigilia to najbardziej niezwykły czas w roku.
Czas przemiany
Jak nigdy w ciągu roku zabiegamy wtedy o to, by nasza codzienność, nader często szara, nijaka, uległa przemianie. I kiedy przychodzi ten dzień, wszystko jej ulega. Temu służą zabiegi porządkowania i przygotowań. Zatem Wigilia i następujące po nim Boże Narodzenie, gdy wkroczą do naszych domów, zastają ludzi gotowych do tego, by stosunkowo krótki czas niecodzienny wyparł zgrzebną codzienność.
Kiedyś, a gdzieniegdzie i dziś, na wsiach i w małych miasteczkach szorowano bardzo dokładnie całe domy. W Polsce nawet jeszcze ćwierć wieku temu na to święto przygotowywano trudne do zdobycia potrawy, bardziej lub mniej wystawne, zależnie od stanu społecznego lub stanu kiesy, lecz zawsze niepowszednie.
W mrokach niepamięci
Niestety, w miarę pewna wiedza antropologów i historyków na temat rodzimych obrzędów wigilijnych czy szerzej - bożonarodzeniowych dotyczy ostatnich niespełna czterech stuleci. Krótko mówiąc, gdy w czwartek zasiądziemy do wigilijnego stołu, nie będziemy w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie, od kiedy nasi przodkowie postępowali podobnie.
Prof. Jerzy Wyrozumski, mediewista, podkreśla, że źródła średniowieczne nie mówią nic o sposobach świętowania Wigilii.- Być może siadano do wspólnej kolacji, choć - moim zdaniem - taki obrzęd mógł się pojawić najwcześniej u schyłku wieków średnich - twierdzi profesor.
- Nie znam żadnego dokumentu, który świadczyłby o spędzaniu wieczoru wigilijnego w Rzeczpospolitej do początków XVI stulecia. Wątpię, aby istniał wówczas zwyczaj uroczystej kolacji czy obiadu wigilijnego - mówi prof. Janusz Tazbir, znawca dziejów Polski nowożytnej.
Prof. Krzysztof Ożóg, kierownik Zakładu Historii Średniowiecznej w Instytucie Historii UJ, przypomina: - Ani słowa o obrządku wigilijnym nie wspominają nawet statuty synodalne. Prof. Wyrozumski, uciekając się do dedukcji, metody naturalnej dla mediewistów (badaczy wieków średnich), przypuszcza, że zapewne. Dlaczego? Ponieważ dzień Bożego Narodzenia był jednym z najważniejszych i od niego najczęściej liczono nowy rok (w średniowieczu istniały różne rachuby liczenia czasu, było kilka dat, gdy obchodzono Boże Narodzenie). -Skoro tak ważny był dzień Narodzenia Pańskiego, to i okres czuwania przed nim, czyli Wigilia, musiała mieć bardzo duże znaczenie - mówi prof. Wyrozumski.
Prof. Ożóg zwraca natomiast uwagę na to, że już w pierwszej połowie XIII w. do Polski za pośrednictwem zakonu franciszkanów przybyła szopka, która przecież w zamyśle św. Franciszka bardzo ściśle wiązała się z Wigilią i Bożym Narodzeniem.
Prof. Izabela Skierska, autorka m.in. książki „Sabbatha sanctifices. Dzień święty w średniowiecznej Polsce”, zwraca uwagę, że w średniowieczu wigilia, czyli dzień poprzedzający święto, w tym Boże Narodzenie, była czasem przejścia od dnia powszedniego do sakralnego.
Zanim przyjrzymy się temu, na czym w praktyce to przejście mogło wyglądać, warto pamiętać, że nasi odlegli przodkowie uroczyście obchodzili szereg wigilii, choć poprzedzająca Boże Narodzenie była jedną z kluczowych. Już ponad wiek temu ks. prof. Jan Fijałek ustalił, że na przełomie XI i XII stulecia w diecezji krakowskiej należało pościć w wigilie 12 świąt. Wśród nich było Boże Narodzenie, a pozostałe to m.in.: Epifania, Wielkanoc, Zesłanie Ducha Świętego, Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny, Jana Chrzciciela, Piotra i Pawła, Wszystkich Świętych.
W praktyce w wigilie ograniczano pewne czynności, np. wykonywanie różnych prac należało wcześniej kończyć. W tych dniach nakazana była również wstrzemięźliwość pokarmowa oraz post regulujący liczbę i czas posiłków. Należało wtedy spożywać jeden posiłek do syta. W XV wieku w Polsce odbywało się to około dzisiejszej godziny 15 (wówczas czas mierzono w tercjach). Wstrzemięźliwość pokarmowa oznaczała natomiast w wiekach średnich zakaz spożywania nabiału i pokarmów mięsnych w dzień wigilii.
Wigilia w czasie niewoli
Znaczenie Wigilii rosło w okresie niewoli. - Była wtedy jednym z najważniejszych dni w roku -wyjaśnia prof. Andrzej Chwalba, kierownik Zakładu Antropologii Historycznej UJ. Liczba potraw, ich rodzaj i jakość były uzależnione od stanu majątkowego. Ludność wiejska, której było blisko 70 proc., na ogół jadła z jednej, dwóch lub z trzech mis. Dla wsi był to czas wchodzenia w trudny okres, bo gdy zbiory nie dopisały, zaczynała się walka o przeżycie. Bogaci oczywiście urządzali o wiele wystawniejsze wigilie. -Jednak w warstwie duchowej panowała równość - mówi prof. Chwalba. - Wszyscy, niezależnie od zamożności, mocno przeżywali ten czas. Wierzono, że dzień, w którym urodził się Jezus, musi być najważniejszy w roku.
Choinka
Prof. Andrzej Chwalba przypomina, że w XIX w. pojawiła się na ziemiach polskich choinka, która pod koniec stulecia stała już w niemal każdym domu, nawet u najuboższych. I takie jest powszechne przekonanie co do jej rodowodu. Jednak Janina Gilewska-Dubis w książce „Życie codzienne mieszczan wrocławskich w średniowieczu” pisze, że „nieodłącznym elementem świąt Bożego Narodzenia była choinka, znana już przed reformacją w Niemczech, skąd zwyczaj jej strojenia przyszedł na Śląsk. Jej drzewko symbolizowało drzewo krzyża Chrystusa, a jej ozdoby - łaski, którymi obdarza On ludzi”.
Wigilia, kolęda, kolędnicy
Julian Ursyn Niemcewicz w swoim pamiętniku, pisanym w drugiej dekadzie XIX w., tak przedstawiał bożonarodzeniową Wigilię: „Była wielką uroczystością. Od świtu wychodzili domowi słudzy na ryby. Dnia tego jednakowy po całej Polsce był obiad. Trzy zupy, migdałowa z rodzynkami, barszcz z uszkami, grzybami i śledziem, kucja dla służących, krążki z chrzanem, karp do podlewy, szczupak z szafranem, paluszki z makiem i miodem... Obrus koniecznie zasłany być musiał na sianie. W czterech kątach izby jadalnej stały cztery snopy jakiegoś niemłóconego zboża”.
Opłatek
Niemcewicz podaje również: „Niecierpliwie czekano pierwszej gwiazdy, gdy ta zajaśniała, zbierali się goście i dzieci, rodzice wychodzili z opłatkiem na talerzu, a każdy z obecnych, biorąc opłatek, obchodził wszystkich zebranych, nawet służących i łamiąc go, powtarzał: Bodajbyśmy na przyszły rok łamali go ze sobą”. Niemcewicz pisał to dwa wieki temu, lecz czy w istocie rzeczy, a nie w detalach, nie pasuje on nadal jak ulał do obecnych czasów?
Symbolem Wigilii jest łamanie się opłatkiem, co nieodparcie przypomina zupełnie inną wieczerzę. Prof. Anna Zadrożyńska, zmarła w ubiegłym roku znawczyni polskiego świętowania, twierdziła, że nie wiadomo, jakimi kolejami losu opłatek został przeniesiony z Chrystusowej ostatniej wieczerzy do uroczystej kolacji poprzedzającej Boże Narodzenie.
XIX-wieczne źródła, na które Oskar Kolberg się powołuje, mówią, że opłatek był rodzajem cienko pieczonego chleba domowego lub „wyrobem ludzi kościelnych, który przywoził jaki sługa proboszcza i dawał każdemu w podarunku”.
Dzielono się nim wówczas, jak i dziś, przed wigilijną kolacją. Znaczenie tego gestu było wielkie. Dodajmy, na co zwrócili uwagę fachowcy, że wieczerza wigilijna nie przypomina zwykłego sposobu posilania się. Nastrój, jaki panuje wtedy przy stole, jest bliższy zaduszkowym ofiarnym biesiadom niż towarzyskim spotkaniom przy obficie zastawionym stole.
Biały obrus, siano
Z odległymi przodkami łączy nas również to, że czas Wigilii ma łączyć, zwłaszcza najbliższych. I kiedyś, i dziś ma przebiegać, jak nakazuje obyczaj, w podniosłym nastroju. Kolberg pisał, że w czasie tego wieczoru śpiewano kolędy. Kolber opisuje też, że na wsiach krakowskich obowiązywały specjalne potrawy, np. siemieniec, czyli zupa z pęcakiem (kaszą), groch, śliwy z kaszą, rzepa suszona i gotowana. W Modlnicy chłopi spożywali żur z grzybami, kasze z suszem (suszonymi jabłkami lub śliwkami), kluski z makiem. Wszystkie potrawy, jak napisał Niemcewicz, musiały był postawione na białym obrusie, pod którym leżało siano.
Celnie nastrój i rolę Wigilii pędzlem oddał Jacek Malczewski, malując „Wigilię na Syberii”. Do tego obrazu znakomity wiersz napisał Jacek Kaczmarski: „Zasyczał w zimnej ciszy samowar/ Ukrop nalewam w szklanki/ Przy wigilijnym stole bez słowa/ Świętują polscy zesłańcy/ Na ścianach mroźny osad wilgoci/ Obrus podszyty słomą/ Płomieniem ciemnym świeca się kopci/ Słowem - wszystko jak w domu! A dalej: „Nie będzie tylko gwiazdy na niebie/ Grzybów w świątecznym barszczu/ Jest nóż z żelaza przy czarnym chlebie/ Cukier dzielony na kartce/ Nie nie jesteśmy biedni i smutni/ Chustka przy twarzy to katar/ Nie będzie klusek z makiem i kutii/ Będzie chleb i herbata/ Siedzę i sam się w sobie nie mieszczę/ Patrząc na swoje życie/ Jesteśmy razem - czegóż chcieć jeszcze/ Jutro przyjdzie Zbawiciel!/.
Władysław Reymont w „Chłopach” daje taki opis Wigilii: „W każdej chałupie, zarówno u bogacza, jak i u komornika, jak i u tej biedoty ostatniej, przystrajano się i czekano z namaszczeniem...” Reymont, opisując Wigilię, daje obraz dziś już niemal nieznany: „Wieś ginęła w szarych, śnieżnych mrokach, jakby się rozlała, że ani ujrzał domów, płotów i sadów; jedne tylko migotały ostro”. Dziś o naprawdę śnieżnych świętach Bożego Narodzenia możemy tylko marzyć.
Puste miejsce
Przy opisach wieczerzy wigilijnej bardzo często można spotkać wzmiankę, że przy stole pozostawiano wolne miejsce, wolne nakrycie, choć jeszcze na początku XVIII w. ten zwyczaj był praktykowany tylko we dworach, ale z czasem się upowszechnił. Prof. Anna Zadrożyńska uważa jednak, że również w chatach włościan musiał istnieć podobny zwyczaj, ale nie został opisany.
Stary jest zwyczaj, o czym mówią źródła, że po zakończeniu wieczerzy wigilijnej resztki potraw wynoszono zwierzętom. Stół sprzątano natomiast po pasterce, ale siano z wigilijnego stołu leżało do Nowego Roku, a potem dawano je bydłu.
Dziś nie stroi się żartów w czasie Wigilii i po niej. A kiedyś taka praktyka była powszechna. W czasie pasterki w Krakowskiem chłopcy zszywali ubranie stojących obok siebie osób. Studenci krakowscy do kropielnicy w czasie tej mszy wlewali atrament. Chłopcy malowali okna wapnem w domach, w których mieszkały panny na wydaniu. Takiego okna nie można było umyć w Boże Narodzenie, bo w ów dzień żadnej pracy nie godziło się wykonywać.
W całym kraju istniał zwyczaj okradania się z drobnych przedmiotów w tę jedną noc. Jeśli zrobiło się to zręcznie, uważano to za pomyślny znak na cały rok. Każdy region miał jednak własne żarty, które w bożonarodzeniową noc uchodziły płazem, choćby, jak bywało, wyciągano wozy na dach stodoły.
Dawniej też w Wigilię wróżono. Wróżby dotyczyły głównie przyszłego zamążpójścia, lecz też m.in. przewidywano pogodę na cały rok.
Kolędy
Można je nazwać polską specjalnością, choć najstarsza znana dzisiaj pochodzi dopiero z 1421 r. Zaczyna się od słów: „Zdrów bądź, królu anjelski”. Z 1442 r. pochodzi kolęda: „Zstałać się rzecz wielmi dziwna/ Panna Syna porodziła”. Samo słowo „kolęda” w rozumieniu pieśni bożonarodzeniowej zostało odnotowane po raz pierwszy w 1534 r. Częściej nazywano ją „kantyną”, kantyczką”, a nawet „symfonią”.
Badacze literatury obliczyli, że w polskim piśmiennictwie znajduje się ok. 10 tys. kolęd. Ich autorami są często najwybitniejsi ludzie żyjący w kolejnych epokach. I tak np. ks. Piotrowi Skardze znawcy przypisują tekst znanej kolędy „W żłobie leży”. XVIII-wieczny poeta Franciszek Karpiński napisał arcydzieło: „Bóg się rodzi”. Przed nimi kolędy pisał m.in. Mikołaj Sęp-Szarzyński czy Andrzej Morsztyn.
Kolędnicy
Jeszcze przed Bożym Narodzeniem nasi przodkowie przeczuwali przybycie na świat niezwykłych istot. Formą ich uhonorowania była instytucja kolędników. Od Bożego Narodzenia pojawiali się przebrani, prowadząc ze sobą osobliwe stwory, mające wyobrażać kozy, bociany, turonie, Żydów, królów. Włóczyli się też łachmaniarze z gwiazdami, szopkami. Grano na różnych instrumentach, śpiewano kolędy lub przyśpiewki, przymilne lub złośliwe.
Wszyscy ci przebierańcy, znani przecież dobrze sąsiadom, byli witani i przyjmowani jak obcy przybysze wieszczący nowiny. Poważnie brano sobie do serca ich słowa, życzenia, kpiny. Jakby ich moc mogła zmienić żywot czlowieka. Jakby wszyscy tkwiący w tradycji świętowania umówili się, że w okresie świątecznego chaosu każdy przybysz dziwacznie przebrany jest posłańcem z zaświatów, zwiastunem nowin.
Łukasz Gołębiowski na przełomie XVIII i XIX w. w „Ludzie polskim” pisał: „Kolęda bywała czasem znacznej wielkości. Magnat dawał (kolędnikom) niegdyś wieś, konia z sutym rzędem, puchar srebrny albo kiesę wypełnioną złotem”. W innym miejscu: „Chłopcy wiejscy, mając przewieszone torby, w których wszelkie zboże razem zmieszane, obiegali probostwo, dwór i mieszkania wszelkie, a stanąwszy w drzwiach otworzonych, po trzykroć rzucali zboża z tem skromnem, a tak stosownem życzeniem: „Rodź Boże żyta, pszenicę i ziarno wszelkie. Za taką błogą wróżbę odbierali podarunek do możności stosowny”.
Już kilka wieków temu w okresie Bożego Narodzenia pojawiła się szopka, którą niektórzy nazywali jasełkami. To był rodzaj teatru, który jeszcze kilkadziesiąt lat temu w niewielkich miejscowościach był czymś zwykłym i dla dzieci pełnił faktycznie rolę teatru. Dziś jest to zwyczaj nieznany. Zostały szopki, ale bez teatru.