Czasem reportaż nie wychodzi, czasem zbliża się do artyzmu
Rozmowa z Agnieszką Czarkowską, dziennikarką Polskiego Radia Białystok i zdobywczynią tytułu Radiowej Reportażystki Roku.
Pamięta Pani wszystkie swoje nagrody? Jakie miejsce wśród nich zajmie Melchior 2016, którego Pani właśnie otrzymała?
Najważniejsze pamiętam, ale nie mam ich policzonych. Pewnie kilkadziesiąt? Właśnie sobie uświadomiłam, odbierając Melchiora, że wkrótce będzie 20-lecie mojej pracy w Polskim Radiu Białystok i ta nagroda jest takim miłym ukoronowaniem tego etapu pracy. Z nagród, które radiowy reportażysta może otrzymać w Polsce to Melchior jest jedną z najważniejszych. Dla mnie także.
Pamięta Pani swój pierwszy reportaż?
Pamiętam. Dotyczył ratowania Żydów w Brańsku, nosił tytuł „Noc była dniem”. Nawet ostatnio pomyślałam, żeby go wyciągnąć z archiwum i posłuchać, jak robiłam swój pierwszy reportaż. Ciekawa jestem swojej opinii po 20 latach.
Czy przez te lata zmienił się sposób Pani pracy?
Oczywiście, że jest tak, że człowiek uczy się przez całe życie. I nie jest tak, że jak otrzymało się kilka nagród, to już każdy reportaż jest świetny. Mówi się i tak: Jesteś tak dobra, jak twój ostatni reportaż. Bywa różnie. Jedne są lepsze, drugie gorsze. Jedne zbliżają się do artyzmu, a są takie, które z wielu powodów nie wychodzą.
Bo nie da się dotrzeć do rozmówcy?
Tak, czasem jest wspaniały temat, wspaniała historia, a bohater nie umie o niej mówić. Albo niespecjalnie chce. W radio jest ważny ten aspekt, żeby bohater potrafił mówić, żeby w tej rozmowie, która nie jest krótka i jednorazowa - spędza się z taką osoba dużo czasu - był taki potencjał.
Zdarzyło się Pani nie zrobić reportażu, chociaż temat był świetny? Pojechała Pani na miejsce i nic.
Zdarzyło się. Nie jest to częste, ale zdarza się.
O czym był ostatni reportaż?
Jest całkiem świeży, zakończony tuż przed wyjazdem po Melchiora. Był o Cmentarzu Bernardyńskim w Wilnie, a wcześniej o spalonej synagodze w 1941 roku w Białymstoku.
Wciąż tematy historyczne.
Ostatnio tak. One zawsze były, ale nigdy w takim zagęszczeniu jak w ostatnich latach. Może ten pierwszy reportaż był znakiem, że historia stanie się jednym z moich najważniejszych szlaków. Robiłam wszelakie tematy, i dzisiaj też staram się je robić, choćby dla odskoczni. Bo te tematy historyczne są często trudnymi tematami. Często są to spotkania z ludźmi poranionymi, skrzywdzonymi, z traumatycznymi przeżyciami. Takie spotkania nie są łatwe dla obu stron. Historia jest na pewno moją największą pasją.
Trzeba się też chyba spieszyć, bo wymiera pewne pokolenie?
Uświadomiłam sobie, że to jest ostatni moment na nagrywanie odchodzących świadków czasów czy II wojny światowej, czy powojnia. Trzeba się spieszyć, bo za chwilę nie będzie kogo nagrywać. W tej chwili mam listę i ciągle jestem w pośpiechu żebym zdążyła tych wszystkich ludzi nagrać. Kiedy się wchodzi w te historyczne tematy, to robi się kula śniegowa, jest tego coraz więcej. To już przychodzi samo, nie trzeba wymyślać tematów. Czasami w wyborze kieruję się stanem zdrowia bohaterów, że tu czy tu nie można już czekać, trzeba jechać.
Czy kiedyś w ogóle się Pani zajmowała dziennikarstwem newsowym?
Tak, oczywiście, jak wszyscy. Ale szybko wyrzucono mnie do redakcji reportażu, chyba po roku pracy.
Ile Pani zrobiła reportaży przez te 20 lat?
Nie liczyłam. Ale będzie kilkaset.