Czasem sport, który miał nieść zdrowie, przyczynia się do kalectwa. Podobnie jak zabobonna religijność [FELIETON]
Niejeden filozof głosił, że religia to opium (lub kiepska wódka) dla ludu. Dziś mówimy o ich kompromitacji, bo ateistyczne rzezie przerosły religijnie. Tak naprawdę nie chodziło ani o religię, ani o ateizm. Raczej o zabobonne podejście do nich. Stąd warto chyba zastanowić się, czy sport też nie ma swojego zabobonnego oblicza, zwłaszcza że oglądaniu mistrzostw towarzyszy tyle zaklęć.
Słyszymy, że sport to zdrowie, i staramy się „poruszać” choć trochę (z różnymi rezultatami). Przeraża jednak kalectwo, wcale nie spowodowane wypadkiem, a „tylko” intensywnym treningiem. Również siedzenie przed ekranem połączone z obżeraniem się nie tylko nie jest zdrowe, ale niejednokrotnie prowadzi do porzucenia (i w konsekwencji do niemożności) uprawiania zdrowego ruchu. Sport, który miał nieść zdrowie, przyczynia się do kalectwa fizycznego, psychicznego i duchowego, podobnie jak zabobonna religijność.
Stąd cisną się pewne analogie, tym bardziej że olimpiady w starożytnej Grecji były formą kultu bogów.
Święci katoliccy i prawosławni to herosi i wzory, podobnie jak uwielbiani zwycięzcy. Tłumy interesują się ich życiem. To oni popularyzują trendy. Ludzie zazdroszczą im, ale też ich sukces traktują jak swój. To nie kibice wygrali, niczego nie osiągnęli, ich życie nie stało się lepsze, a jednak mają poczucie zwycięstwa, czują się szczęśliwi, spełnieni. To jest opium czy wódka? A powinna być zabawa.
Marksiści potępiali religię, bo miała odciągać od walki klas. Uciskane masy robotniczo-chłopskie, wierząc w szczęście niebieskie, nie rzucały się na barykady, by walczyć o godne życie już tutaj, na tym łez padole. Pierwsze „mecze piłkarskie” to było przetaczanie wielkiej kuli między wsiami. Zamiast napadać na siebie, organizowano takie zawody, by ludzie mieli poczucie tego, że są silniejsi, że u nich warto inwestować, tam się wżeniać itp. Sport zamiast wojny - to jedna z idei olimpijskich. W wymiarze międzynarodowym mamy legendę o złamanej poprzeczce w bramce ZSRR, która miała nam zrekompensować „przymusową przyjaźń”.
Jeśli chodzi o walkę klas, to do tej pory najzacieklejsze są derby między klubami panów a ludowymi: Real z Atlético, Lazio z Romą i tym podobne. Świętowanie takich zwycięstw zastąpiło krwawe rewolty. Pytanie, czy rozwiązują realne problemy społeczne?
Religię oskarżano o filantropię, która miała podcinać zapał rewolucyjny i pokazywać ludzką twarz posiadaczy. Rządzący na stadionach i bogacący się na nich też organizują różne akcje pomocowe. Czy to coś więcej niż PR?
Horrendalne pieniądze gorszą i odstręczają. I od Kościoła, i od klubu.
Choć są tacy, co przed nimi nabożnie klękają.