Czego człowiek XXI wieku szuka w konfesjonale?
Dlaczego spowiednik powinien się znać na psychologii oraz kiedy i dlaczego spowiedź działa na człowieka terapeutycznie - próbuje wyjaśnić o. Dariusz Michalski SJ, współtwórca Poradni Psychologiczno-Duchowej przy Jezuickim Ośrodku Kultury i Rozwoju VINEA w Poznaniu.
W piątek w Poznaniu noc… konfesjonałów. To odpowiedź na apel papieża Franciszka, który rzucił hasło „24 godziny dla Pana”. Poznański Kościół stwarza wiernym w farze możliwość skorzystania z sakramentu pokuty przez całą dobę. To spory wysiłek dla księży, którzy godzina za godziną będą słuchać i rozmawiać o tym, co najbardziej brudne, co najbardziej bolesne w człowieku. No i dla samych ludzi, którzy cierpliwie staną w kolejkach, by ten ciężar win z siebie zrzucić.
Tak, jeśli ten ciężar bierze się na siebie. A nie należy. Ostatnio oglądałem film dokumentalny o Matce Teresie z Kalkuty. Jest w nim scena, w której ta święta odmawia rozmowy z dziennikarzem, mówiąc, że jest tylko ołówkiem w ręku Pana Boga. I myślę, że każdy z nas, spowiedników, by zwariował, gdyby chciał sam sobie z tymi często traumatycznymi historiami poradzić. A one mają przez nas tylko przepłynąć, popłynąć do nieba. Jeśli więc miałbym jakoś konfesjonał zdefiniować, to jest to taki skrawek nieba, miejsce, gdzie Bóg uchyla nieba, gdzie przychodzimy ze spuszczoną głową, a wychodzimy z podniesioną.
Nie trzeba być księdzem ani psychologiem, aby wiedzieć, że to naturalny proces - człowiek po nazwaniu, wypowiedzeniu wobec drugiego człowieka tego, co go uwiera, uwalnia się od tego. Już nieważne jak szybko, ale na pewno skutecznie. Sam wtedy mówi, że jest lżejszy, spokojniejszy, jaśniejszy. Gdzie tu miejsce dla Pana Boga?
Zgadza się, ale... powiedziałbym, że ta ulga psychiczna to jest tylko wierzchołek góry lodowej, która jest procesem o charakterze duchowym, dokonującym się w samym centrum naszej osoby, naszego „ja”. Spowiedź, czyli sakrament pojednania, odnawia naszą tożsamość, na nowo stajemy się tym, kim nas Bóg zamierzył - dzieckiem Bożym.
Jak byśmy się wykąpali w łasce - przychodzimy brudni, a Bóg nas obmywa. I to nie jest tak, że sam się próbuję obmywać, choć czasem tak bywa, ale jak przychodzę do konfesjonału i wypowiadam to, co mi ciąży na sumieniu, Pan Bóg to odbiera.
Oczywiście odczuwamy ulgę w sensie psychicznym, ale w takim razie pytanie, skąd ona się bierze, skoro są sytuacje, w których kapłan podczas spowiedzi nie zadał sobie trudu, aby człowieka wysłuchać? Ludzie przychodzą do księdza, a ten siedzi z założoną nogą w konfesjonale, nawet nie spojrzy na nich, wypowiadają grzechy, on ich automatycznie rozgrzesza, daje pokutę i wychodzą. Niektórzy martwią się tym, jak zostali potraktowani, ale później się zastanawiają, bo - o dziwo! - odkrywają w sobie tę radość, ulgę na sercu. Czyli TO jednak działa! Mimo wszystko, niezależnie od tego, jakie było narzędzie tej radości. Bo to jest właśnie sakrament, czyli łaska, która pochodzi - tak dla przypomnienia - z krzyża. Bo tam wzięły początek wszystkie sakramenty - z cierpienia Chrystusa, z tego, że On nam tam już wszystko przebaczył i ta łaska dociera wprost do naszego serca i sprawia, że na nowo stajemy się dzieckiem Bożym. Przez przebaczenie.
Ale wbrew temu, co Ojciec mówi, narzekania na spowiedników wcale nie należą do rzadkości i to z różnych powodów. Mało tego - są też ludzie głęboko i często na całe życie psychicznie zranieni właśnie w konfesjonale.
Nie przeczę, to wszystko prawda, ludzie mają rację. Ale po kolei. Po pierwsze - na drodze wiary powinniśmy dorastać i widzieć, że Pan Bóg jest w stanie posługiwać nawet takimi spowiednikami i używać ich jako narzędzi, bo Jego łaska i tak działa, nie zatrzymuje się na narzędziu tylko dlatego, że ono jest niedoskonałe. To jest tajemnica wiary.
To jest trochę tak, jak gdybym poszedł do banku i poczuł się źle obsłużony, bo pracownik był niekompetentny.
To co, nie załatwię swojej sprawy? Ten czynnik ludzki pozostaje zawsze, bo jest w nas taka pokusa - ale mogę wybrać: zatrzymam się na tym ludzkim wymiarze albo pozwolę, żeby przede wszystkim działała we mnie łaska. Po drugie - są oczywiście ludzie, którzy do końca życia się nie spowiadają, bo zostali zranieni w konfesjonale i tu chcę powiedzieć, że czasem ta posługa jest przez nas niewłaściwie sprawowana.
Ale to trochę za mało, nie należałoby tych zranionych ludzi jakoś przekonać do powrotu? Co Ojciec by im powiedział?
Powiedziałbym, że jest mi bardzo przykro z tego powodu i Pan Bóg też płacze z tego powodu, że taki kapłan po prostu przekroczył swoje kompetencje. Bo naszym zadaniem jest szukać za wszelką cenę możliwości udzielenia rozgrzeszenia i postępować z możliwie największą wrażliwością i delikatnością. Ale czasami po ludzku może nam nie wystarczyć sił. I to się zdarza. Myślę, że zraniona w konfesjonale osoba potrzebuje przede wszystkim przebaczyć takiemu spowiednikowi. Uwolnić się. I to jest kluczowa sprawa. Owszem, to bardzo trudne i sama może nie dać rady, więc warto by najpierw z kimś o tym porozmawiać.
Może byłoby inaczej, gdyby księża przechodzili specjalne warsztaty psychologiczne, usprawniające ich do spowiadania?
Spowiadamy ludzi w taki sposób, w jaki my jesteśmy ludźmi, w jaki dbamy o nasze człowieczeństwo i naszą wiarę. To jest podstawa - u nas w zakonie mówi się o formacji permanentnej, ale możemy sobie popatrzeć na kogokolwiek - na dziennikarza, bankowca, nauczyciela, czy on dba o to, żeby jego umiejętności ludzkie lub profesjonalne ciągle się rozwijały, czy się zatrzymał na pewnym poziomie. Ale to nie jest tak, że idziemy na żywioł, bo w seminarium mamy specjalne zajęcia przygotowujące nas do sztuki spowiadania.
Jak znajomość psychologii przydaje się podczas spowiadania?
Bardzo się przydaje, bo do spowiedzi przychodzi nie sama dusza, ale cały człowiek ze swoim ciałem. Znajomość psychologii pomaga, gdy spowiada się ktoś, kto ma problemy ze złością, irytacją na ludzi i to od razu słychać.
Warto zapytać, czy nieustanne złe samopoczucie nie jest spowodowane jakimiś zaburzeniami na poziomie fizjologicznym czy np. chorobą Hashimoto, w której ludzie bardziej są podatni na reakcje nerwowe, czy źle myślą o sobie i innych, ze zwykłych powodów biologicznych.
Łaska buduje na naturze, ale także więc na naturze zranionej, a psychologia pomaga to zrozumieć, choć nie daje pełnej odpowiedzi.
Tej odpowiedzi trzeba szukać na płaszczyźnie duchowej?
Owszem, różnica między psychologią a duchowością jest taka, że duchowość daje perspektywę nieskończoności, perspektywę nieba, łaski.
Do konfesjonału często przychodzą osoby zniechęcone sobą, po długiej pracy psychologicznej, która - ich zdaniem - nie przyniosła efektów i ten promień łaski, który płynie z konfesjonału, pokazuje im, że ich życie nie jest stracone, przegrane.
Najlepszym przykładem jest spowiedź, którą Jezus przeprowadził w ostatnim momencie życia, gdy spowiadał dobrego łotra. Ten był już przygotowany na to, by wyjawić swoje życie, które przecież było przegrane, a Jezus jednym zdaniem to wszystko zmienił i jednym zdaniem otworzył mu drogę do nieba i to właśnie dobry łotr jest pierwszym świętym w Kościele katolickim.
Podczas spowiedzi dokonuje się - mówimy zamiennie - odpuszczenie win, grzechów. Ale chyba nie trzeba iść do konfesjonału, aby pozbyć się poczucia winy? Czym grzech się różni od poczucia winy?
Wina staje się grzechem, gdy przestaje krążyć wokół siebie. Człowiek ma poczucie winy ze względu na to, że zawiódł samego siebie. Zobaczmy to na przykładzie Judasza, który strasznie żałował tego, co zrobił. Ale kręcił się wokół siebie i nie widział, że popełnione przez niego zło uderzyło przede wszystkim w Jezusa. On zawiódł samego siebie, czuł się rozczarowany samym sobą, bo okazał się nie taki dobry, jak mu się wydawało. Podobnie zawinił Piotr, który trzy razy zaparł się Jezusa, ale on zrozumiał, że poczucie winy zamyka go tylko na nim samym i odważył się pomyśleć, że wyrządzone przez niego zło uderzyło w Jezusa, ale też to w Jego oczach zobaczył przebaczenie.
To poczucie winy zmienia się w grzech wtedy, gdy widzimy, że skutki naszego działania, często niezamierzone, mają wymiar społeczny, uderzają w drugiego człowieka. I wtedy grzech zostaje nam odebrany.
Jezus go odkupił, zapłacił za niego, zło nie należy już do nas. Zło zostaje odkupione, gdy uwierzymy, że jest Bóg. To jest to, czego nie ma w poczuciu winy - Boga, który je zabiera i ciężar tego zła bierze na siebie. Mało tego - pozwala nam przez współpracę z Nim zmienić tę sytuacje, np. wyciągnąć rękę do drugiego człowieka, by się z nim pojednać.
A to odebranie winy musi się odbywać w cztery oczy? Niezbędna jest obecność pośrednika w osobie kapłana? To jednak spory dyskomfort dla winnego...
To prawda, ale… człowiek potrzebuje znaków. Przyjrzyjmy się - zło zadajemy drugiemu człowiekowi w relacji społecznej człowiek-człowiek. I w ten sam sposób Pan Bóg to pomyślał, żeby odpuszczenie przyszło przez pośrednictwo drugiego człowieka, żeby nastąpiło odwrócenie tej sytuacji. A przecież jesteśmy mistrzami w oszukiwaniu samych siebie i w sakramencie pojednania kapłan może nam wiele dopowiedzieć, dopytać, pewne sprawy i zjawiska uświadomić, pozwala nam skonfrontować się samym ze sobą. Jest też inny potrzebny nam element spowiedzi. Kiedy wchodzimy do kościoła, widzimy konfesjonały i ludzi przy nich i to jest znak potrzebny wspólnocie wiernych. Pokazuje, że wszyscy jesteśmy grzeszni i potrzebujemy nawrócenia. No i po trzecie - dobrze wiemy, że człowiek odczuwa ogromny lęk przede wszystkim przed samym sobą, aby przyznać się do popełnienia zła. Więc w pierwszej kolejności musi to wypowiedzieć przed samym sobą, a potem przed drugim człowiekiem. Pamiętam, jak kiedyś przygotowywałem dzieci do pierwszej spowiedzi. Mama przyprowadziła córeczkę i widziałem, jak ta kobieta ją podprowadza do konfesjonału i się wycofuje, a córka zaraz za nią. Kiedy już się zdecydowała, podeszła i wypowiedziała grzechy, biegła z radością do mamy. I to przeżywa każdy z nas - najpierw jest lęk przed odkryciem zła, przekroczenie lęku, wyznanie i potem... powrót do raju: radości i pokoju.
Skoro ksiądz nawiązuje taki intymny kontakt z zalęknionym człowiekiem wyznającym winy, to jak może efektywnie i empatycznie spowiadać, gdy wysłuchuje on 40. osobę, a w kolejce czekają następne po 2-3 i więcej godzin?
Zgadzam się, że to trudna sytuacja, dlatego do naszej poradni trafiają osoby, które chcą skorzystać z sakramentu pojednania w formie rozmowy. Gdy pracowałem w Gdyni w domu rekolekcyjnym, w ramach ćwiczeń duchowych można było skorzystać z sakramentu pojednania w formie rozmowy w pokoju, w sytuacji gdy kapłan i penitent siedzieli naprzeciwko siebie. Dla wielu osób jest to bardzo oczyszczające doświadczenie, że spowiedź nie musi przebiegać w atmosferze stresu czy pośpiechu, a nawet niedosłyszenia słów. Poza tym chyba znika też uczucie lęku, kiedy mogę pokazać twarz drugiemu człowiekowi, przyznać się do winy i zobaczyć, że ten człowiek mnie nie potępia, nie odrzuca. Nie musi to się odbywać przez kratki konfesjonału.
Kilka lat temu byłem w Paryżu w katedrze Notre-Dame i zauważyłem, że w sali spowiedzi można było wybrać albo konfesjonał, albo stolik z dwoma krzesłami. Myślę, że takiego ułatwiania ludziom spowiedzi, choćby poprzez powiększanie możliwości wyboru formy, w polskich kościołach bardzo brakuje.
No i na pewno jako księża potrzebujemy się nawrócić i wprowadzać nowe sposoby sprawowania tego sakramentu.
Takie spotkanie przy stoliku twarzą w twarz bardzo przypomina sesję terapeutyczną, a spowiedź - dialog terapeutyczny. Mało tego - jedno i drugie daje ten sam efekt - poczucie ulgi, spokoju, wewnętrznej lekkości. I ksiądz, i terapeuta serwują nam dobre samopoczucie.
I tak, i nie. To fakt, że współczesne nauczanie Kościoła mówi, że kandydaci do kapłaństwa muszą znać podstawy psychologii i my, jezuici, też uczymy się jej na kursie teologicznym. Ale... sama psychologia w obszarze wiary budzi niepokoje. Czasami wierni, przychodząc do konfesjonału, mogą mieć obawy, że będą tu poruszane jakieś sprawy psychologiczne. Także księża wolą rozdzielać te dwa obszary, bo jeśli spowiedź ma mieć wyłącznie wymiar duchowy, to nie chcą używać narzędzi psychologicznych, choćby na własne pożytek, żeby zrozumieć, co w tym człowieku się dzieje. Uważamy, że samo działanie łaski ma wystarczać. Tymczasem łaska działa na naturze, poprzez naszą naturę. Jeśli więc dysponuję wiedzą o sobie, to wiedza ta będzie owocowała także w relacji z człowiekiem, który do mnie przychodzi. Ś
w. Augustyn się tak modlił „Obym poznał Ciebie, Panie, obym poznał siebie”. To poznanie siebie jest konieczne w wymiarze ludzkim. Nie ma duchowości bez świadomości siebie i psychologia z pewnością w tym pomaga, ale psychologia stawia pewną granicę, a duchowość odsyła nas do nieskończoności i pozwala spojrzeć na naszą historię życia w wymiarze ponadczasowym, przekraczającym to, co ziemskie, choćby dając nadzieję tam, gdzie po ludzku już jej nie ma.
Człowiek powie tak: to koniec - w pracy mi się nie wiedzie, żona odeszła, straciłem rodzinę, wszystkich skrzywdziłem. Po ludzku można powiedzieć - nie widzę rozwiązania dla siebie, ale jeśli odwołamy się do Boga, czynnika nadprzyrodzonego, to widzimy, że dla Boga nie ma życia straconego, psychologia więc pomaga nam spotkać się z samymi sobą, podprowadza pod kolejne: spotkanie z Bogiem.
Ile godzin jest Ojciec w stanie spowiadać i co robi zaraz po takim długim i aktywnym pobycie w konfesjonale?
Staram się nie spowiadać dłużej niż 2 godziny bez przerwy. A kiedy wychodzę, najczęściej idę na długi spacer. Czasem jestem tak zmęczony i psychicznie, i fizycznie, i duchowo, że nawet modlić się nie jestem w stanie. Ale wieczorem zabieram się do modlitwy. Spowiednik, który się nie modli, nie jest dobrym spowiednikiem. A ja lubię spowiadać, bo lubię ludzi, lubię im pomagać, kiedy są na froncie, jakim jest nasze życie, o które toczy się nieustanna walka dobra ze złem.