Czego nie widzi oko kamery monitoringu w Chojnicach
Czy system miejskiego monitoringu w Chojnicach na pewno zdaje egzamin?
Radny Mariusz Brunka krytycznie skomentował na jednej z komisji sens monitoringu w mieście. Bo jak kobieta topiła się w jednym ze stawów w parku 1000-lecia, to nikt tego nie zauważył. Tak jak i innych zdarzeń typu załatwianie potrzeb fizjologicznych na ulicy...
Odpór takiemu myśleniu dał na ostatniej sesji rady miejskiej sam burmistrz, wyręczając komendanta straży miejskiej z omówienia prezentacji o tym, jak działa monitoring w Chojnicach i do czego przydają się kamery. Bo że się przydają, to nie ulega wątpliwości.
Kto nie wiedział, ten mógł się przekonać, że to skuteczny sposób na ściganie tych, którzy łamią prawo - naruszają przepisy ruchu drogowego, wdają się w bójki, niszczą mienie, malują przystanki, kradną, włamują się, piją alkohol w miejscach publicznych, na placach zabaw raczą się narkotykami itp. itd. Na slajdach radni zobaczyli szereg sytuacji uchwyconych przez kamery i mogli się dowiedzieć, że municypalni zareagowali.
Bo monitoring działa non stop, całą dobę i każdy dzień w tygodniu. Nie umknie mu prawie nic, nawet te nieszczęsne psie kupy, które - co trzeba podkreślić - nadal są problemem nierozwiązanym.
Bo brakuje i woreczków, i koszy, o których przypominał Stanisław Kowalik. - Nie można mówić, że monitoring jest niepotrzebny - prostował pogląd radnego z opozycji burmistrz. - Ale jeżeli ktoś wykonuje nagle jakiś ruch, jak ta pani w parku, to może nam to umknąć...
Brunki nie przekonał. - Ta prezentacja tylko potwierdziła to, o czym powiedziałem - stwierdził. - Kobieta się utopiła, ktoś się załatwił na ulicy. Reakcji nie było.