Czego się boimy, czyli wszystkie strachy Polaków
Inflacja, wojna w Ukrainie, pandemia - w ostatnich latach mamy się czym martwić. Jak wynika z opublikowanego właśnie badania CBOS, Polacy dużo bardziej niż chorób czy utraty pracy obawiają się drożyzny. I trudno się temu dziwić, jej skutki odczuwają właściwie każdego dnia
Ewa, 53 lata, wciąż czynna zawodowo. Zarabia w granicach 6 tys. złotych na rękę. Jeszcze dwa lata temu razem w mężem wynajmowali w jednym ze śląskich miast spore mieszkanie w kamienicy. Córka Monika ze swoją rodziną - mężem i dwuletnim synem - także płacili za wynajem trzypokojowego lokum w bloku z wielkiej płyty.
- Postanowiliśmy wziąć kredyt i wspólnie kupić dom pod miastem. Znaleźliśmy taki, w stanie zamkniętym surowym. Ma dwa osobne wejścia: górę miała zamieszkiwać Monika z rodziną, my dół - opowiada Ewa: niewysoka, włosy do ramion, pełna energii.
Szybko obliczyli, że muszą wziąć 200 tys. złotych kredytu na wykończenie domu. Tak też zrobili. Było ciężko, bo wciąż wynajmowali mieszkania, a musieli już spłacać zadłużenie. Potem „ciężko” zamieniło się w „tragicznie”. Przyszła wojna w Ukrainie, inflacja, podwyżki stóp procentowych, rata kredytu niemal się podwoiła. Ceny materiałów budowlanych też poszybowały w górę.
[video]33723[/video]
- Kiedy przyszedł fachowiec wycenić, ile weźmie za położenie wylewki w całym domu, stwierdził, że 8 tys. złotych, koniec końców wziął 19 tys., bo tak zdrożał materiał i koszty pracy - opowiada.
Za 200 tys. złotych zrobili połowę tego, co zamierzali zrobić. W dwie rodziny mieszkają na parterze domu, piętro wciąż czeka na wykończenie.
- Kiedyś z wypłat mojej i męża byliśmy w stanie odłożyć miesięcznie trochę pieniędzy, dzisiaj żyjemy od pierwszego do pierwszego. Ostatnio pożyczyłam od taty sto złotych, bo nie miałam na paliwo - opowiada.
Czego najbardziej się boi?
- Tego, że nie damy rady, że coraz częściej nie będzie nam starczać na życie. Boję się drożyzny, coraz wyższych cen w sklepach. Mieszkamy z córką, zięciem i wnukiem w trzech pokojach z kuchnią. Nie wiemy, kiedy młodzi wyprowadzą się na piętro. Im też brakuje pieniędzy - odpala papierosa. Radzą sobie, ale oszczędzają na czym się da. Nie kupują już tyle ubrań, co dawniej, na drogie wakacje nigdy nie jeździli. Ona sama, zanim włoży w markecie jakiś towar do koszyka, dokładnie sprawdza, czy obok nie stoi coś tańszego.
Ale też inflacja we wrześniu wyniosła rok do roku 17,2 proc. - to najnowsze dane GUS. W sierpniu - 16,1 proc. Takiego wzrostu cen w Polsce nie było od 25 lat. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że ceny żywności i napojów bezalkoholowych w ujęciu rocznym wzrosły o 19,3 proc., napojów alkoholowych i wyrobów tytoniowych o 9 proc., transportu o 16,4 proc., a użytkowania mieszkania lub domu oraz nośników energii o 29,9 proc. Na składach brakuje węgla, a nawet jeśli jest, bywa o 300 proc. droższy niż jeszcze w zeszłym roku.
- Mam wrażenie, że coraz więcej osób czuje się niepewnie. Był COVID, potem przyszła wojna w Ukrainie, teraz przerażają ceny. A najgorsze, że nic nie wskazuje na to, aby w przyszłym roku miało być lepiej - wzrusza ramionami Ewa. Tak, jest strach, stres, jest zmęczenie i niepewność tego, co będzie jutro.
Jej odczucia są podobne do tych, które towarzyszą większości z nas. Jak wynika z opublikowanego w ostatnich dniach badania CBOS, Polacy obawiają się drożyzny dużo bardziej niż chorób, epidemii i utraty pracy. Respondenci podczas badania „Aktualne problemy i wydarzenia” z przygotowanej przez badaczy CBOS listy piętnastu powodów możliwych do niepokoju wskazywali pięć w ich odczuciu najpoważniejszych. Najwięcej, bo 72 proc. badanych, zadeklarowało, że w obecnych czasach najbardziej obawia się drożyzny. 63 proc. wśród swoich największych aktualnych obaw wskazało wojnę, a 49 proc. chorobę. W pierwszej ósemce najczęściej wymienianych powodów do niepokoju znalazły się: pogorszenie sytuacji materialnej (34 proc.), wyłączenia prądu (29 proc.), spadek temperatury i problemy z ogrzewaniem (26 proc.), pandemia i powrót obostrzeń (26 proc.) oraz wyjście z Unii Europejskiej (22 proc.). 17 proc. badanych wskazało na obawy związane z brakiem towarów w sklepach i kłopoty z zaopatrzeniem, 16 proc. boi się utraty pracy, 15 proc. zmian klimatu, 14 proc. migrantów, 13 proc. braku możliwości zakupu potrzebnych leków, 11 proc. protestów społecznych i zamieszek, a 6 proc. zamknięcia szkół.
Aneta, 51 lat, zarobki powyżej średniej krajowej, ale - jak sama mówi - bez szału. Żadnych zobowiązań kredytowych, długów u rodziny. Singielka.
- Chodziłam do szkoły w czasach PRL. Wtedy bardzo dużo mówiło się o wojnie jądrowej, straszono nas, że zgniły Zachód może nas zaatakować taką właśnie bronią - wspomina. Miała wtedy sny: wybuch atomowy i padający śnieg. Skąd ten śnieg? Już dobrze nie pamięta, ale wiele wtedy o tym czytała, a teoria zimy nuklearnej zakłada ochłodzenie klimatu wywołanego przez prowadzoną na dużą skalę wojnę jądrową. Według tej hipotezy zjawisko może wystąpić przy jednoczesnym wybuchu wielu bomb jądrowych. Uniesione przez wybuchy pyły (zwłaszcza sadze) przesłaniają Słońce. Obniżeniu ulega temperatura powierzchni Ziemi i atmosfery, ciemności uniemożliwiają fotosyntezę - giną rośliny, brakuje pożywienia, giną zwierzęta i ludzie. Więc może stąd ten śnieg w jej snach.
- Wojna w Ukrainie wiele zmieniła, nie tylko tam, na całym świecie. Coś, co wydawało się niemożliwe w tej części Europy, stało się faktem. Śledzę ten konflikt, także z racji zawodu, który wykonuję, i nie będę ukrywać: jestem przerażona - tłumaczy. - Teraz coraz częściej mówi się o możliwości użycia przez Putina broni atomowej, on sam o tym wspomina. Nawet jeśli tak się nie stanie, to jednak uważam, że pewna granica została przekroczona. Także w naszych głowach - dodaje.
Wojna w Ukrainie trwa od początku roku. To prawda, wiele w nas zmieniła: obrazki zabitych, torturowanych, relacje gwałconych przez rosyjskich żołnierzy kobiet, widok bomb spadających na ukraińskie miasta uświadomiły wszystkim, że nic nie jest nam dane raz na zawsze. Nie czujemy się już tak pewnie, tak bezpiecznie jak kiedyś. Tym bardziej że te wszystkie okrucieństwa dzieją się tuż obok, u naszego sąsiada.
- Powróciły tamte sny. A w nich śnieg. Boję się tego śniegu - przyznaje Aneta.
Wojtek, 43 lata, szef dobrze prosperującej firmy. On też boi się wojny.
- To się może wymknąć spod kontroli. Putin jest nieobliczalny - uważa.
I tłumaczy: nikt się nie spodziewał, że rozpocznie wojnę w Ukrainie. No dobrze, ostrzegali przed tym eksperci, zachodnie wywiady, ale on osobiście nie wierzył, że Putin się na to odważy. A jednak się odważył. Teraz wszyscy widzą, co dzieje się na froncie. Rosjanie ponoszą klęskę za klęską. Ukraińcy dzielnie się bronią, odbijają zajęte przez rosyjską armię tereny. Na Kremlu to widzą.
- Ale, moim zdaniem, nie mają odwrotu. Co teraz ma zrobić Putin? Przeprosić? Wycofać się? On jest zdesperowany! Wie, że tym razem poszedł za daleko, że nie ma już powrotu do tego, co było przed tą wojną. Więc może zrobić wszystko. Jeśli nawet nie dojdzie do wojny nuklearnej, to może uderzyć w jedno miejsce, być może tuż przy naszej granicy. Jak odpowie NATO? - pyta retorycznie. Czuje się bezradny. Bo co może zrobić? Zbudować schron na podwórku przed domem? Zrobić zapasy żywności?
- Są rzeczy, na które nie mamy wpływu, i takie sytuacje najbardziej mnie stresują, wywołują u mnie strach - przyznaje.
Z analizy badania CBOS wynika, że drożyzna, a także ewentualne pogorszenie sytuacji materialnej tym częściej niepokoiły badanych, im gorzej oceniali oni warunki materialne swoich gospodarstw domowych. Wśród osób oceniających je dobrze drożyzny obawiało się 67 proc., a pogorszenia sytuacji materialnej 31 proc., natomiast wśród mniej licznych respondentów źle oceniających warunki materialne swoich gospodarstw drożyzny obawiało się 90 proc., a pogorszenia sytuacji materialnej 46 proc. Zwrócono uwagę, że obawy związane z wojną znacznie częściej deklarowały kobiety niż mężczyźni (68 proc. wobec 58 proc.). W grupie wiekowej 65+ wojna wysunęła się na pierwsze miejsce pod względem częstości wskazań (72 proc.). Najczęściej jednak na wojnę wskazywały osoby najbardziej religijnie, czyli praktykujące kilka razy w tygodniu (81 proc.), co ma też związek z wiekiem badanych zaliczających się do tej grupy.
- Wyniki tego badania nie dziwią, oddają racjonalność sytuacji, która jest bardzo trudna. To, co dotyka nas w tej chwili najbardziej, to sytuacja finansowa, pogarszający się standard życia, coraz wyższe ceny, coraz większe rachunki, które płacimy. Wojna, choć blisko nas, toczy się jednak u naszego sąsiada, z pandemią zdążyliśmy się oswoić - mówi psycholog Maria Rotkiel. I tłumaczy, że to, co możemy zrobić, to oddzielić od siebie strach i lęk. Strach jest nam potrzebny. Dobrze, kiedy się boimy, bo to pozwala nam podjąć konkretne, konstruktywne działania. Gdybyśmy się nie bali, wydawalibyśmy pieniądze bez opamiętania, nie troszczylibyśmy się o swoje zdrowie, nie dbalibyśmy o planetę.
- Powinniśmy zatrzymać się na etapie strachu, nie nakręcać lęku, nie antycypować najgorszych sytuacji, nie gdybać - tłumaczy psycholog.
Dlaczego? Bo lęk w przeciwieństwie do strachu - paraliżuje i obezwładnia.
Stanisław, emeryt, ojciec i dziadek, zapalony wędkarz. Pandemia była dla niego szokiem. Przeszedł COVID, podobnie jak żona, dzieci i dwoje z czworga wnucząt. Na szczęście nikt z nich nie trafił do szpitala, ale przecież słyszał codziennie o liczbie hospitalizowanych i o tych, którzy zmarli. Widział obrazki opustoszałych miast. Mimo że o zagrożeniu SARS-CoV-2 mówi się jakby mniej, jemu wciąż gdzieś z tyłu głowy pali się czerwona lampka - uważaj.
- Wiele już w życiu przeszedłem, ale z czymś takim jak pandemia nigdy nie miałem do czynienia. Przez dwa lata żyliśmy w nieustannym poczuciu zagrożenia: te lockdowny, obostrzenia, to przerażenie w oczach ludzi - wylicza.
Izolowali się. Ograniczyli rodzinne odwiedziny, święta spędzali sami. Brakowało mu wnucząt, dzieci, wspólnych wypadów na ryby, wspólnych wakacji. Czuli się z żoną po prostu samotni.
- Powrotu koronawirusa albo czegoś podobnego boimy się najbardziej - mówi.
Zaszczepili się wszystkimi dostępnymi dawkami szczepionki, ale wciąż w autobusach czy tramwajach zakładają maseczki. Uważają na siebie.
Ze względu na liczbę ofiar COVID-19 zalicza się do dziesięciu najbardziej śmiercionośnych plag w historii świata. Już w marcu tego roku eksperci z Uniwersytetu Johna Hopkinsa oszacowali, że na świecie liczba ofiar śmiertelnych spowodowanych zakażeniem koronawirusem przekroczyła sześć milionów. Chociaż Edouard Mathieu, szef ds. danych portalu Our World in Data, szacuje, że liczby te należałoby pomnożyć przez cztery.
- Potwierdzone zgony stanowią ułamek prawdziwej liczby zgonów z powodu COVID, głównie z powodu ograniczonych testów i wyzwań związanych z przypisaniem przyczyny zgonu - powiedział Mathieu w wywiadzie dla „Associated Press”. - W większości bogatych krajów ten odsetek jest wysoki, a oficjalny wynik można uznać za dość dokładny, podczas gdy w innych jest on mocno niedoszacowany - tłumaczył.
Prawda jest taka, że dzisiaj patrzymy w stronę Ukrainy, ale na świecie są miejsca, gdzie trwa najbardziej dramatyczna fala zakażeń SARS-CoV-2 od początku pandemii.
Odsetek obawiających się choroby rośnie wraz z wiekiem (od 28 proc. w grupie 18-24 lata do 59 proc. wśród osób w wieku 65+). Wśród badanych, mających co najmniej 45 lat, niepokój o własne zdrowie wyrażany był znacznie częściej niż wśród młodszych badanych. Związek obaw dotyczących choroby z wiekiem ankietowanych przekłada się na fakt, iż ponadprzeciętnie często deklarowali je renciści (65 proc.) i emeryci (57 proc.). Choroby obawia się więcej kobiet (52 proc.) niż mężczyzn (44 proc.). Wyłączenia prądu wśród pięciu głównych źródeł swych aktualnych obaw najczęściej wskazywali respondenci zaliczający się do grupy „gospodynie domowe i niepracujący z innych powodów”, którzy stanowili 45 proc., bezrobotni (43 proc.) oraz uczniowie i studenci (34 proc.). Wyłączeń prądu w większym stopniu obawiały się kobiety niż mężczyźni (31 proc. wobec 26 proc.). W raporcie podano, że pandemia i ewentualny powrót obostrzeń najczęściej budziły obawy wśród bezrobotnych (44 proc.), gospodyń domowych (33 proc.) i pracowników usług (31 proc.).
Marta, 24 lata, pracująca studentka. A oprócz tego zapalona ekolożka. Już jako mała dziewczynka uwielbiała zwierzęta i to naprawdę wszystkie. Nie miało dla niej znaczenia, czy to pies sąsiadki, jej własny kot, czy jaszczurka w Bieszczadach. Kiedy trochę dorosła, zaczęła brać udział w różnych akcjach proekologicznych - na przykład w ramach wolontariatu zbierała śmieci w lasach.
- Później, będąc w gimnazjum i liceum, poczułam, że chcę robić więcej. Przerzuciłam się na kupowanie w tzw. lumpeksach. Początkowo były to pojedyncze rzeczy: koszule, sukienki. Teraz tak przyzwyczaiłam się do kupowania ubrań z drugiej ręki, że większość mojej szafy pochodzi z secondhandów. Kupuję w nich prawie wszystko, z wyjątkiem bielizny i butów. Wiedząc, jak na środowisko i społeczeństwa państw rozwijających się wpływa fast fashion, czułabym się źle, kupując ubrania tylko i wyłącznie w sieciówkach - opowiada.
Coraz więcej dowiadywała się o środowisku, o klimacie - w pewnym momencie podjęła decyzję o przejściu na wegetarianizm. Złożyło się na to kilka rzeczy, ale przede wszystkim wiedza o przemyśle mięsnym i tym, jak ten wpływa na klimat, nie mówiąc już o cierpieniu zwierząt. Mięsa nie je od pięciu lat i w ogóle jej go nie brakuje, podobnie jak ryb. Cały czas spożywa nabiał, ale wie, że w przyszłości będzie go chciała ograniczać lub całkowicie wyeliminować z diety.
- Nie wyobrażam sobie jedzenia krowy czy świni, bo to dla mnie tak samo żyjące stworzenie jak mój pies. W tym samym czasie zrezygnowałam z kosmetyków, które w swoim składzie mają produkty odzwierzęce, lub kosmetyków firm, które testują swoje produkty na zwierzętach. Dotyczy to zarówno kosmetyków do makijażu, jak i pielęgnacyjnych, takich jak szampony. Nie zamierzam wspierać koncernów, które cały czas nie rozumieją, że konieczna jest rezygnacja z tak barbarzyńskich praktyk - tłumaczy. - Zauważyłam, że dużo osób w moim wieku, ale także młodszych, zdaje sobie sprawę z konsekwencji, jakie dla klimatu ma globalny rozwój. Coraz więcej młodych ludzi rezygnuje czy ogranicza produkty odzwierzęce, bojkotuje fast fashion, kupuje kosmetyki wegańskie czy cruelty-free. Ale z drugiej strony, mamy świadomość, że sami świata nie zmienimy. A obecny świat wymaga zmian. Konieczne są jednak zmiany systemowe - dodaje Marta. Tego właśnie najbardziej się boi, że przegapimy moment, w którym przekroczymy pewną cienką linię, za którą nie będzie już powrotu do świata, który znamy.
- Już dzisiaj mamy do czynienia ze swoistymi anomaliami pogodowymi. A drugiej Ziemi dla nas nie ma - wzrusza ramionami Marta.
Co setny ankietowany wśród swoich odpowiedzi wymienił powód do obaw spoza zaprezentowanej listy i były to głównie kwestie polityczne, wśród których dominowały obawy związane z kontynuacją rządów Prawa i Sprawiedliwości.
Możliwości wyjścia z Unii Europejskiej najczęściej obawiali się badani deklarujący lewicowe poglądy polityczne oraz uczniowie i studenci (46 proc. wskazań), mieszkańcy największych metropolii (44 proc.) oraz osoby deklarujące nieuczestniczenie w praktykach religijnych (41 proc.).
Marek, 48 lat, mechanik samochodowy, jest optymistą. Uważa, że najważniejsze, aby ludzie trzymali się razem. Owszem, martwi się rachunkami, ale zrobili w domu robocze zebranie z dziećmi i ustalili, co następuje: gaszenie światła po każdym wyjściu z pomieszczenia, żadnych włączonych całymi dniami komputerów i telewizorów, żadnego wyrzucania jedzenia, kupowania nowych, niepotrzebnych ciuchów.
- Najważniejsza jest świadomość, a ta sytuacja, choć trudna, sporo nas może nauczyć - mówi. Wie, że na Ukrainie giną ludzie, ale liczy na to, że ta wojna jednak szybko się skończy. O zdrowie i naturę dbali zawsze, i co najważniejsze, także o siebie nawzajem.