Czekając na koniec "bisu". Felieton naczelnego
To, że bitwa o losy Ukrainy, a prawdopodobnie także o naszą część Europy rozgrywa się właśnie w Donbasie, jest z wielu powodów symboliczne.
Ten położony na wschodzie Ukrainy obszar Donieckiego Zagłębia Węglowego przez cały XX wiek i pierwsze lata XXI wieku był obszarem drenażu ziemi i człowieka. W kopalniach, hutach i stoczniach wykopywano węgiel i wykuwano stal, nie licząc się z „czynnikiem ludzkim”. I to niezależnie od tego, czy władza była sowiecka, czy już po 1991 r. rzekomo ukraińska, a de facto bandycko-oligarchiczna, skupiona wokół zwalczających się klanów - donieckiego i dniepropietrowskiego. Jak trafnie zauważył w jednym ze swych esejów Paweł Kowal, oligarchowie z Ukrainy wytworzyli niespotykany nigdzie indziej na świecie system - swoistych hetmanów bandyckiego kapitalizmu. Zrobili to właśnie w Donbasie.
Należy jednak pamiętać o jednym fakcie - górnicy i mieszkańcy Donbasu w 1991 r. zagłosowali za niepodległością Ukrainy. Po okresie masowych strajków sami chcieli rozporządzać swoją pracą i jej owocami, chcieli zerwać z Moskwą. Wiedzieli, że nie sposób budować z nią świetlanej przyszłości. Moskwa miała jednak inne plany i przez kolejne dekady podsycała w Zagłębiu tendencje separatystyczne, bazując głównie na języku (wschód Ukrainy jest niemal całkowicie rosyjskojęzyczny) i odległościach od Kijowa / bliskości Rosji. Był to zabieg skuteczny. Nie bez powodu to właśnie Donieckie Zagłębie Węglowe stało się zarzewiem wojny, gdy w 2014 r. po Rewolucji Godności i aneksji Krymu w Ługańsku i Doniecku ogłoszono tzw. „republiki ludowe”, zaprowadzając terror i rozpoczynając trwającą do dziś i czekającą na finał wojnę.
Gdy w 2015 r. realizowałem film dokumentalny na temat rosyjskiej agresji na Ukrainę, przez wiele dni przebywałem w Stanicy Ługańskiej. W tej niewielkiej, położonej wówczas na linii frontu wiosce mieszkało wówczas niewielu mieszkańców. Miejscowość była celem rakiet wystrzeliwanych z pozycji rosyjskich i prorosyjskich. Towarzyszyłem tam ukraińskim oddziałom, które oswobodziły wieś i stacjonowały w niej ze względu na strategiczny charakter i bliskość rosyjskiej granicy. Do dziś pamiętam rozedrganie „miejscowych”, którzy mieli świadomość swojego położenia i dla własnego bezpieczeństwa nie określali się inaczej niż „pokojowi mieszkańcy Donbasu”. Robili to oczywiście z obawy o to, że kolory sztandarów na horyzoncie mogą w każdej chwili się zmienić. Mieli rację - dziś znów są pod okupacją, tym razem już nie „pro”, a jawnie rosyjską, która po fiasku blitzkriegu właśnie stamtąd chce dokonać ostatecznego podboju Ukrainy.
„Doczekamy końca Związku Sowieckiego Bis” - taką nadzieję wyraża dziś na naszych łamach Romuald Szeremietiew, były wiceminister obrony narodowej pytany o losy wojny rosyjsko-ukraińskiej. Wojny, której kolejny, prawdopodobnie ostatni, choć nie wiemy jak długi akord rozbrzmiewa właśnie w Donbasie dźwiękami rosyjskiej artylerii, kładącej deszcz pocisków na stanowiska ukraińskich obrońców. Tak, zapewne doczekamy.
Jesteśmy więc myślami w Donbasie, jesteśmy w potężnej hucie „Azovstal”, gdzie garstka obrońców Mariupola broni się przed nawałnicą bomb i szturmem sił rosyjskich. Nasze modlitwy pędzą do ofiar z Buczy i Irpienia. Trzymamy kciuki za Odessę i zatrważa nas los Lwowa. Wierzymy, że poza deklaracjami i słowami na Ukrainę płynie poza zasięgiem naszych oczu pomoc, która może przyspieszyć nieuchronne, a tym jest „koniec Związku Sowieckiego Bis” i pokój dla wszystkich mieszkańców Ukrainy, nie tylko tych z Donbasu.