Czerwiec pozostawił po sobie ogromny kapitał buntu [ROZMOWA]
To był przede wszystkim przykład odwagi i oporu wobec siły, która wydawała się wówczas miażdżąca i nie do pokonania - mówi o Czerwcu 1956 r. Jan A.P. Kaczmarek, nagrodzony Oscarem kompozytor muzyki filmowej i przewodniczący jury konkursu Poznań56".
Kiedy wybuchły wydarzenia czerwcowe, miał Pan trzy lata. Kiedy tak naprawdę dotarło do Pana, co tak naprawdę stało się w Poznaniu?
Najpierw w liceum w Koninie, potem w czasie kiedy studiowałem prawo i pracowałem z Teatrem Ósmego Dnia.
Wie pan, dla ogółu to nie była wiedza łatwo dostępna, ani też temat, nad którym dyskutowano na każdym rogu ulicy.
Przed dekadą, na obchody 50-lecia Poznańskiego Czerwca skomponował Pan Oratorium 1956. Czy praca nad utworem była okazją, by pogłębić wiedzę o tamtych wydarzeniach?
Zarówno przed przystąpieniem do pracy, jak i w jej trakcie dużo czytałem. Dokładnie przebrnąłem na przykład przez bolesne wspomnienia matki Romka Strzałkowskiego. Cały mój pomysł polegał w zasadzie na tym, żeby utwór stworzyć na kanwie wypowiedzi uczestników zrywu. To one były treścią oratorium.
Czy poza matką Romka Strzałkowskiego udało się Panu dotrzeć do kogoś jeszcze?
Nie przeprowadzałem wywiadów, natomiast dokonałem solidnego przeglądu dostępnych materiałów. Przy okazji tak okrągłego jubileuszu, liczba publikacji była naprawdę imponująca. Było w czym wybierać. To były już zupełnie inne czasy, historia była nieźle udokumentowana. Dostęp do niej nie wymagał więc wielkiego wysiłku, ale bez wątpienia systematyczności. Pośród dostępnych materiałów szukałem więc czegoś, co mnie zainspiruje, da emocjonalną motywację, która ukierunkuje proces twórczy.
Na jakich emocjach zależało Panu szczególnie?
Pisanie muzyki to proces inny niż reżyserowanie filmu. Tam zwykle jest fabuła, tu jej nie ma. Zostają gołe emocje. Ważne było dla mnie, by wraz z Oratorium, widzowie i słuchacze przebyli pewną drogę wraz z jego bohaterami. Rozpisałem utwór na troje solistów. Dwie solistki wcieliły się w postać matki Romka Strzałkowskiego – zarówno w 1956 r., jak i współcześnie. Trzecią postacią był chłopiec. Chór, który również był na scenie, odgrywał rolę świadka wydarzeń. Emocjonalny kontekst, mający podkreślać wagę i skalę tamtych wydarzeń, był z kolei zadaniem orkiestry symfonicznej. Czerwiec uznaję za wydarzenie, które pokazało, że raz przełamana niemożliwość stanowi punkt wyjścia dla kolejnych zrywów, dzięki którym jesteśmy dziś w tym miejscu, w którym jesteśmy.
Co uważa Pan za największą wartość Poznańskiego Czerwca?
To był przede wszystkim przykład odwagi i oporu wobec siły, która wydawała się wówczas miażdżąca i nie do pokonania. To, co zaczęło się od strajku robotników Cegielskiego zmieniło świadomość społeczeństwa. I choć Czerwiec skończył się porażką, to jego dziedzictwo oceniane jest dziś jednoznacznie pozytywnie. Nie sposób też nie odnieść wrażenia, że z kapitału buntu, który się wówczas narodził, korzystali uczestnicy kolejnych powstań w Polsce Ludowej.
Kiedy kilka tygodni temu rozmawiałem z innym jurorem Poznań56” - Andrzejem Maleszką – zapytałem go o to, dlaczego w świecie kultury tak niewiele uwagi poświęca się historiom, które wydarzyły się w Poznaniu; nie tylko Czerwcowi, ale również powstaniu wielkopolskiemu. Jako jedną z przyczyn wskazał stereotyp „solidnej Wielkopolski”, czyli miejsca, które nie kojarzy się z rewolucjami. Naprawdę kreujemy sobie taki wizerunek?
Patrzę na to z nieco innej strony. My Polacy mamy skłonność – i zarazem słabość – do celebrowania zrywów o charakterze romantycznym. Nawet jeśli były one tragediami, przegranymi powstaniami. Nie potrafimy natomiast równie mocno uszanować czegoś, co było dobrze zaplanowane i przez to zwycięskie. Nasza zromantyzowana świadomość pomniejszała rangę takich wydarzeń.
Ja szanuję Poznań i Wielkopolskę za ich rozsądek, wierność ideałom pracy organicznej oraz skłonności do metodycznego wysiłku, bez którego nie ma cywilizacji, postępu, ani zwycięstwa w żadnej sprawie.
Przewodniczy Pan konkursowemu jury. Jakich narracji o Czerwcu 1956 r. dziś potrzebujemy?
Przede wszystkim inspirujących! Szukajmy takich refleksji, które będą miały moc ożywiania naszych głów. Takich, które sprawią, że będziemy myśleć inaczej, lepiej, czy po prostu myśleć.
Czy konkursy takie jak Poznań56” mają szansę do tego doprowadzić?
Na pewno. Myślę, że już sam fakt przystąpienia do konkursu i decyzji o zrobieniu filmu na temat czerwca 1956 r. obliguje do pogłębienia wiedzy historycznej. Tak było w moim wypadku, gdy komponowałem „Oratorium 1956”. Mam jednak również nadzieję, że ta nowa wiedza pozwoli nam inaczej spojrzeć na czasy, w których współcześnie żyjemy. Zadać sobie pytanie o to, czy to są bezpieczne czasy? Czy wolność jest dziś zagrożona? Jeśli tak, to z której strony? Państwo demokratyczne stało się dziś słabe. Jest uzależnione od potężnych organizacji międzynarodowego kapitału i ponadnarodowych korporacji, zarządzanych skrajnie antydemokratycznie. Kiedy studiowałem, to banki musiały układać się z państwami. Dziś to państwa są ich zakładnikami.
Żyjemy dziś w innych czasach, lecz ludzie coraz częściej wychodzą na ulice domagać się przestrzegania ich praw i godnego życia. Czy dzisiejsza rzeczywistość daje podstawy do tego, by czynić analogie pomiędzy nią, a wydarzeniami sprzed 60 lat?
Dzisiejszej sytuacji jednak daleko do brutalności lat 50. w PRL. Na każdym poziomie zakres osobistych wolności jest większy. Jednak zawsze, kiedy ci, którzy kontrolują gospodarkę doprowadzają do rażących nierówności w dochodach, jest tak, że wykluczeni się buntują. Nie mówię tu zresztą wyłącznie o dzisiejszej Polsce. Obserwujemy poważne dysproporcje w dochodach także w Stanach Zjednoczonych. Te różnice cały czas się pogłębiają. To bardzo niezdrowe. Każde społeczeństwo, które chce żyć w pokoju, nie może być budowane na takich nierównościach. Bieda zawsze rodzi konflikty i przestępczość. Nie trzeba być ekspertem, by to przewidzieć. Wystarczy odrobina wiedzy o historii świata. Wszędzie tam, gdzie tworzy się klasy ludzi bardzo ubogich, których na nic nie stać, w konsekwencji tworzą się też masy niezadowolenia.