Często grałam kochanki
PAULINA CHRUŚCIEL - aktorka, której ogólnopolską popularność dały role w serialach: „Pensjonat pod Różą”, „Klinika samotnych serc”, „Linia życia”, „Na dobre i na złe”, „Wataha”, ale przede wszystkim „Singielka” (Ela Kowalik).
Dzięki roli Eli Kowalik w telenoweli „Singielka” wydobyła się pani z szuflady, w której umieszczono panią jako specjalistkę od zadań dramatycznych.
Tak się stało. Do tej pory grałam kochanki, dziewczyny nieuleczalnie chore, trudne psychologicznie, a tutaj zupełnie inne zadanie, bo postać charakterystyczna i komediowa. Dano mi spore możliwości do pokazania pełniejszego wachlarza tego, co już umiem.
Rolę Eli Kowalik otrzymała pani w wyniku castingu?
Zadzwonił do mnie reżyser castingu Marek Palka, który jest ojcem chrzestnym pomysłu, bym to ja zagrała Elę Kowalik. Odpowiedziałam: nie ma mowy, ja się w ogóle do tego nie nadaję, jestem za chuda, a co więcej, jestem dramatyczną aktorką, nie zagram w komedii, bo nie będę śmieszna”.
Nie obawiała się pani, że po roli w tak długiej telenoweli zostanie zaszufladkowana do tego typu postaci?
Nie, tym bardziej że natychmiast zaczęłam pracę w teatrze. Po tylu latach pracy, widzowie wiedzą, że potrafię zagrać różnorodne role. Nie można ciągle udowadniać, co potrafię, tylko robić swoje.
Co pani czuła, gdy „Singielka” kończyła żywot na małym ekranie?
Miałam sprzeczne uczucia, bo z jednej strony ucieszyłam się, że po blisko 2 latach pracy, będę miała wolne i przerwę, a z drugiej strony po dwóch miesiącach bardzo zatęskniłam za planem. Jestem pracoholikiem, lubię intensywną pracę i cały czas jestem aktywna zawodowo. Nie mam przerwy w pracy. Zdarza się, że aktorzy po zagraniu głównej roli, nic nie robią. Bałam się tego, ale okazało się, że niepotrzebnie. Zrezygnowałam z etatu w Teatrze Powszechnym i nie wiedziałam, co się będzie działo dalej. Zagrałam niedużą rolę w serialu „Niania w wielkim mieście”, występuję w dwóch odcinkach i jestem przeciwieństwem Elki Kowalik. Moja postać jest wyciszoną, oszczędną w ruchach i gestach osobą.
Mówiliśmy bardzo dużo o roli w „Singielce”. Jestem ciekawy, czy rozstała się pani z nią na dobre?
Już się z nią rozstałam, zaczynam przyzwyczajać się do nowej postaci w sztuce „Ożenek” (Agafia Tichonowna; premiera 31 marca br. w warszawskim Teatrze 6. piętro - przyp. red.), ale nadal darzę Elkę sentymentem.
Tak bywa z każdą rolą?
Uwielbiałam pracę na planie serialu „Linia życia” , z tym serialem byłam bardzo emocjonalnie związana. Przeżyłam wiadomość, że się kończy. Wspominam wspaniałą współpracę z moimi kolegami. Grało się nam fantastycznie, mieliśmy plenery wyjazdowe nad morzem.
Jak wspomina pani rolę Kingi w serialu „Wataha”?
To była moja pierwsza rola po porodzie córki. Niełatwa, choć ciepło ją wspominam. Fantastycznie pracowało mi się z Kasią Adamik, świetną reżyserką i z Bartkiem Topą, którego żonę grałam.
Powiedziała pani, że jest osobą, która potrzebuje własnego świata. Do jakiego stopnia?
Doceniam samotność, nigdy przed nią nie uciekałam. Zawsze lubiłam mieć czas tylko dla siebie i nadal tak jest. Jestem blisko z rodziną, ale jest taka część mnie, która ucieka, bo potrzebuje samotności i pobycia tylko ze sobą, poukładania chaosu wewnętrznego. Wierzę, że gdybym nie była w środku trochę pogmatwaną osobą, to chyba nie mogłabym uprawiać tego zawodu.
Ma pani męża i dziecko. Czy mimo to, jest w pani część, w której czuje się niezależna?
Staram się o to, chociaż jest to bardzo trudne Mając dziecko i męża, czasami ta niezależność umyka, ale jednak staram się ją budować, bo jest to bardzo ważne. Mąż to akceptuje, nawet dba, żebym miała swój świat.
Podobno zna pani trzy języki i uczy się nowych?
Przed Akademią Teatralną studiowałam slawistkę, uwielbiałam czeski i Pragę, w której byłam 10 razy. Ciągle uczę się języka francuskiego. Zastanawiałam się, czy nie zdawać na filologię angielską.
Języki obce to pani jedyna pasja?
Tak, ale kocham pływać, zaczęłam uprawiać surfing.