W ciągu roku 2020 PiS-owi przybyło blisko 5 tys. nowych członków. Teraz partia rządząca ma ich około 45 tys. To nieco ponad 10 proc. przyrostu rok do roku. Mimo kontrowersyjnych decyzji rządu.
O czym świadczy ten przyrost, zapytaliśmy ekspertów. Jak to możliwe, że przy jednoczesnej niepopularności decyzji rządu, nowi członkowie zapisują się do PiS?
Jarosław Wojtas, politolog z WSB w Toruniu uważa, że podwojenie liczby członków PiS w przestrzeni ostatnich pięciu lat wynika z działania dwóch ważnych czynników. Pierwszym z nich, jest potrzeba przynależności, pragnienie utrzymywania więzi, których znaczenie opisał Abraham Maslow w swojej słynnej hierarchii potrzeb. Jest ona szczególnie mocno odczuwana w okresie pandemii, gdy relacje są mocno ograniczone, istniała jednak długo wcześniej, wywołana presją na indywidualizm, promocją konsumpcjonizmu, dezintegracji i atomizacji społecznej. - Chodzi o przynależność do precyzyjnie określonej grupy: do obozu zwycięzców – mówi politolog. - Może, ale nie musi się z tym wiązać oczekiwanie korzyści w postaci gratyfikacji: lepszej pracy, miejsca w radzie nadzorczej czy zarządzie spółki. PiS udowodniło, że potrafi szczodrze nagradzać swoich członków. Drugim czynnikiem jest coraz silniejsza polaryzacja opinii publicznej na osi rząd-opozycja. Wywołuje ona umocnienie tożsamości w oparciu o mechanizm wywołany syndromem oblężonej twierdzy. Ten wyrazisty podział mobilizuje do udziału w wyborach, dzięki czemu obserwujemy rekordy frekwencji przy urnach, ale tworzy emocjonalne bariery, które w dłuższej perspektywie mogą się okazać nie do przejścia. PiS był kiedyś partią niszową, dbającą o elitarność swoich kadr, gdy stał się partią powszechną osiągnął sukces przekładający się na dziesiątki tysięcy członków. Więc tu jest trochę tak jak w dowcipie o jedynym bacy w Zakopanem, który chciał się zapisać do PZPR: silna potrzeba afiliacji w realiach wysokiego stopnia polaryzacji.
Filip Gołębiewski, założyciel i prezes Instytutu Dyskursu i Dialogu też uważa, że wzrost członków PiS wiąże się z dążeniem „trzymania z silniejszymi”. - Pamiętajmy, że PiS przez 5 lat swoich rządów zanotowało mnóstwo katastrof wizerunkowych, podjęło wiele fatalnych decyzji (w tym personalnych), czy też znacznie obniżyło standardy w zakresie stanowienia prawa. I co? Nic – rozkłada ręce Filip Gołębiewski. - Po każdym z kryzysów wydawało się, że to już będzie ten moment, w którym znacząco spadnie poparcie dla partii rządzącej, a jednak nic takiego się nie wydarzyło. To może sprawiać wrażenie „niezatapialności” PiS-u, co dla części obywateli zapewne wydaje się kuszące, bo liczą na jakieś korzyści dla siebie z bycia częścią zwycięskiego zespołu. To wiąże się z kolei z drugim czynnikiem wpływającym na przyrost członków partii rządzącej. Ma on bardziej strukturalne korzenie. W naszym kraju, mimo ponad 30 lat od formalnego przejścia do demokracji, wciąż mamy do czynienia z nawykiem nieformalnego „załatwiania” spraw dla siebie i swoich bliskich (nawiązanie do koncepcji tzw. Homo Sovieticus). Pokazał to dobitnie chociażby casus Krystyny Jandy et consortes w kwestii dostępu do szczepień. Ze względu na słabą wydolność struktur państwa (służba zdrowia, sądownictwo, etc.) dostęp do różnego rodzaju usług publicznych w standardowym trybie jest znacznie utrudniony i wydłużony. Nieformalna ścieżka może zatem jawić się obywatelom jako jedyna możliwość jego ułatwienia, skrócenia. A najłatwiej o to, kiedy jesteśmy blisko jakichś organów decyzyjnych, np. związanych z partią rządzącą. Obywatele dołączając do niej liczą na korzyści i podtrzymują tym samym pewną klientelistyczną strukturę, w której wciąż tkwimy jako społeczeństwo.
Czytaj też: Za błędy w zarządzaniu kryzysowym płacą wszyscy Polacy. Rządzący powinni dawać przykład [komentarz]
Zdaniem Filipa Gołębiewskiego nie bez znaczenia jest także nieustanne zaostrzanie i podsycanie konfliktu społeczno-politycznego w mediach, głównie społecznościowych. Dołączając do danej partii (bo przecież inne polskie partie także zanotowały wzrosty) obywatel poniekąd wyraża swoją gotowość do udziału w niekończącej się „wojnie polsko-polskiej”.
Monika Gotlibowska, ekonomistka i właścicielka restauracji z Torunia nie jest zdziwiona wzrostem liczby członków PiS. - Upatruję powodów w nepotyzmie, który ma się bardzo dobrze w szeregach partii – mówi. - Wydaje się, że gwarancja zatrudnienia, czy objęcia ważnego stanowiska może być zależna od posiadania legitymacji partyjnej. Proceder ten przypomina mi minione czasy i to nie powinien być powód do dumy dla członków PIS-u. Pozostałych obywateli może niepokoić. Historia Polski zna czasy kiedy, aby móc cokolwiek załatwić, najpierw trzeba było wykazać się szczególną estymą wobec jedynej słusznej partii.