W starciu o brąz Rumunki były o klasę lepsze, ogrywając polskie piłkarki ręczne 31:22. Jednak drugi raz z rzędu pozycja tuż za podium na mistrzostwach świata to też niesamowity wyczyn.
- Powtórzyliśmy wynik sprzed dwóch lat, ale nie jesteśmy z tego rezultatu zadowoleni. Chcemy jeszcze więcej, więc będziemy walczyć o brązowy medal - zapowiadał przed niedzielną konfrontacją drugi trener kadry narodowej Antoni Parecki. Niestety, tej walki wystarczyło zaledwie na kilka pierwszych minut, chociaż przepis na pokonanie przeciwniczek był znany: zatrzymanie znakomitej rozgrywającej Cristiny Neagu.
Polki zaczęły niedzielny mecz (20 grudnia) o trzecie miejsce z Rumunkami podobnie jak spotkanie półfinałowe z Holandią, czyli od kilkubramkowej straty, która na koniec pierwszej połowy zwiększyła się do siedmiu goli. Ta przewaga podopiecznych selekcjonera Tomasa Ryde wynikała nie tyle z bardzo dobrej postawy jego zespołu, co z beznadziejniej dyspozycji naszej drużyny. Agresywna defensywa, dzięki której awansowaliśmy do półfinału, nie istniała u nas.
Po nieudanych rzutach Agnieszki Koceli, Kingi Achruk i Karoliny Zalewskiej nasze już w 9 min przegrywały 1:5. Przez ten okres sposób na rumuńską bramkarkę znalazła jedynie Patrycja Kulwińska. Jeszcze w 25 min rezerwowa rozgrywająca Aleksandra Zych trafiła na 7:12, ale trzy następne bramki zdobyły już tylko Rumunki. Te grały tak jak do tej pory w fazie pucharowej. W bramce skutecznymi interwencjami popisywała się Ungureanu, a w ofensywie raz po raz trafiała niezawodna Neagu. Nawet wtedy, gdy w końcówce połówki graliśmy z przewagą dwóch zawodniczek. Do przerwy 8:15.
Tymczasem biało-czerwone swoimi poczynaniami bardziej przypominały te z dwóch pojedynków z „Pomarańczowymi” niż z potyczek z Węgrami i Rosją. Mnożyły się faule w ataku, niedokładne podania i błędy kroków. Znów byliśmy nieskuteczni w ataku, a z drugiej linii nie mogli wypracować sobie wielu dogodnych sytuacji strzeleckich. Naszą zmorą były nade wszystko rzuty karne. Ani Achruk, ani Kudłacz-Gloc, ani wreszcie Monika Stachowska nie umieściły piłki w siatce... W drugiej części gry pomyliła się jeszcze Hanna Sądej i dopiero Achruk, w swojej drugiej i trzeciej próbie, nie zmarnowała karnego.
Jeszcze wtedy, w 44 min, było 15:23, ale z każdą kolejną sekundą rosła różnica punktowa. Ostatecznie wyniosła dziewięć goli - 22:31. Polskie szczypiornistki wystąpiły w składzie: Gawlik, Wysokińska - Achruk 6, Kudłacz-Gloc 4, Kobylińska 3, Sądej, Zalewska, Niedźwiedź po 2, Kulwińska, Zych i Gadzina po 1, Kocela, Łabuda, Stachowska po 0.
Po ostatnim gwizdku biało-czerwone nie ukrywały smutku. - Dałyśmy z siebie wszystko, ale to było za mało. Rumunki były od nas lepsze w każdym elemencie gry. Tak naprawdę czwarte miejsce to jest nic - mówiła dla TVP Sport rozgoryczona Stachowska. W podobnym tonie wypowiedziała się przed kamerami Telewizji Polskiej Kudłacz-Gloc. - Wracamy z Danii z niczym - dodała.
Niemniej jednak reprezentacja Polski jest jedynym zespołem, który awansował do pierwszej czwórki mistrzostw zarówno na tym turnieju, jak i poprzednim dwa lata temu w Serbii. Dotychczas najlepszy zespół świata Brazylia, został wyeliminowany w 1/8 finału, brązowe medalistki oraz gospodynie Dunki odpadły już w ćwierćfinale (w obu przypadkach lepsze były Rumunki), a wicemistrzynie Serbki nie wyszły nawet z grupy.
W dodatku, nasze wywalczyły sobie awans do turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk olimpijskich w Rio de Janerio w 2016 roku. Na tej imprezie żeńska reprezentacja nigdy dotąd nie wystąpiła. - Wejście do czwórki naszej drużyny jest już sporym sukcesem. Spośród półfinalistów wypadliśmy najsłabiej - jeszcze przed niedzielnym starciem mówił szef naszej kadry Zygfryd Kuchta.
Mistrzyniami świata zostały Norweżki, które po jednostronnym finale pokonały Holenderki 31:23.
Kim Rasmussen: Jestem smutny, bo nie wykorzystaliśmy kolejnej szansy na zdobycie medalu
Źródło: PGNiG/x-news