Czy koronawirus pogrzebie świat, jaki znamy? Świat otwartych granic i globalnych biznesów
Czy koronawirus pogrzebie też świat intensywnej wymiany handlowej i gospodarczych więzi, integracji na wielu poziomach? Czy w popiół obróci się wszystko to, na czym przez tyle dekad opierała się zachodnia gospodarka - i cywilizacja?
To dziś najczęściej zadawane pytanie w naszej części świata. Nie: ile ofiar pochłonie zaraza, lecz - ile zabije firm i miejsc pracy, zanim uda się ją okiełznać. O ile się uda. Ta dyskusja rozwija się też nad Wisłą.
Stan wyjątkowy
Wszyscy Polacy przed trzydziestką urodzili się już w wolnej Polsce, zdecydowana większość z nich - po wejściu kraju do NATO. Dwie trzecie poszło do szkoły jako obywatele Unii Europejskiej, korzystający z wolności strefy Schengen. Nie znają więc innego świata niż szeroko otwarty. Innego systemu niż zbudowany na owym szerokim otwarciu kapitalizm. I innego porządku niż oparta na otwarciu demokracja.
Tymczasem teraz żyjemy w realiach stanu wyjątkowego. W Europie ograniczanej swobody, zredukowanych praw obywatelskich. Europie zamkniętych granic, zatrzymanych w mgnieniu oka wędrówek - i paraliżowanych przez to gospodarek. Co czeka nas dalej: za miesiąc, kwartał, rok?
Ratowanie ludzi przez wygaszanie gospodarki
Rządy - raczej zgodnie (po pierwotnych wahaniach i zaniechaniach niektórych) - walczą z zarazą poprzez wygaszanie kontaktów międzyludzkich, a co za tym idzie - kolejnych sektorów gospodarczej aktywności. Bezpośrednie konsekwencje ponoszą na razie głównie firmy z branż takich jak: turystyka, transport, kultura czy gastronomia, ale są to konsekwencje szokująco gwałtowne. W Polsce wystarczyło kilka dni, by całe swe przychody - lub ich lwią część - utraciło 1,4 miliona drobnych przedsiębiorców zatrudniających 4 miliony pracowników na etatach i zapewne ponad milion na zleceniach. Jedna trzecia polskiej gospodarki stanęła w miejscu!
To samo dzieje się w innych krajach. Ich rządy, chcąc ratować przedsiębiorstwa i miejsca pracy, a zarazem zapobiec rozlaniu się kryzysu na inne branże, uruchamiają bezprecedensowe w dziejach programy pomocy. Londyn, oskarżany powszechnie o nonszalanckie podejście do epidemii, ogłosił pakiet pomocowy dla firm o wartości 330 miliardów funtów, czyli ponad 1,6 biliona złotych! To cztery razy więcej niż - w normalnych warunkach - miały wynieść wszystkie tegoroczne wydatki polskiego budżetu i niewiele mniej, niż wyniósł w zeszłym roku cały polski produkt krajowy brutto!
Podobne bomby atomowe odpalają w kierunku perfidnego wirusa - a ściślej już widocznych i spodziewanych skutków jego ekspansji - największe gospodarki świata.
Prestiżowa agencja Moody’s ogłosiła ostatnio, że bez użycia tak radykalnej broni pracę straci nawet… połowa Amerykanów. Szacunki niemieckie są podobne. Polskie zapewne też - stąd Tarcza Antykryzysowa, warta na papierze aż 212 miliardów złotych.
Wszyscy wiedzą, że coraz bardziej realna globalna recesja - głęboka jak nigdy - zmiecie nie tylko miliony przedsiębiorców, ale i całe systemy socjalne, emerytalne, a to grozi nam wszystkim chaosem, jakiego nie doświadczyliśmy nawet podczas najgłębszych globalnych kryzysów.
Czy Polska jest na taką wojnę przygotowana - to temat na odrębny tekst, a może i serię artykułów. Dziś spróbujmy się skupić na najczęściej zadawanym w świecie pytaniu: jak długo potrwa ów nienormalny stan? Czy jest on przejściowy, czy też już nic nigdy nie będzie takie samo?
Czy biznes odrodzi się w warunkach zamknięcia granic?
Na otwartej wymianie handlowej i globalnym łańcuchu zależności i korzyści ekonomicznych, w tym dostaw i zamówień, opiera się nie tylko turystyka, nie tylko transport, nie tylko kultura, sport i rozrywka.
Zglobalizowany jest handel, zglobalizowany jest przemysł, zglobalizowana jest gastronomia. Jedna branża zależy od drugiej, dekoniunktura w jednej przekłada się na dekoniunkturę w innej, a ostatecznie - dotyka wszystkich.
Czy da się zbudować inną gospodarkę? W realiach zamkniętych granic? Nielatających samolotów? Kontaktów biznesowych zacieśnianych przez Skype, Teams i WhatsAppa? Firm działających zdalnie?
W pierwszym odruchu odpowiedź brzmi: nie. Na pewno nie może w ten sposób funkcjonować turystyka. Nie da się stworzyć przewozów pasażerskich bez pasażerów. Usług fryzjerskich i kosmetycznych bez klientów. Sklepy mogą się przestawić na dostawy do domów. Restauracje i puby - teoretycznie też. Ale co to za pub - bez spotkań?
Rozważania te dla niektórych mogą wydawać się głupie, panikarskie i mocno przesadzone. Bo przecież - jak wierzą - już-już wszystko wróci do normy. Problem w tym, że coraz więcej epidemiologów, a za nimi ekonomistów przyznaje, że - nie wróci. A w każdym razie: nie już-już. W przeciwnym razie rządy nie sięgałyby po „bomby atomowe”.
Powtórzmy, bo to jest clou: na dziś wydaje się pewne, że nie ma innej strategii wobec koronawirusa niż wygaszanie kontaktów międzyludzkich, a co za tym idzie - ważnych obszarów gospodarczej aktywności. Doradcy kanclerz Niemiec szacują, że gdyby rząd nie zastosował tej strategii, to w trzy miesiące koronawirusem zaraziłoby się 10 milionów Niemców. Co trzeci należałby do grupy wysokiego ryzyka, czyli - potencjalnie - wymagałby hospitalizacji. Nawet kraj tak bogaty i przyzwoicie zorganizowany jak Niemcy, nie uniósłby tego. Co groziłoby śmiercią tysięcy ludzi, jak we Włoszech, kraju o wiele bogatszym niż Polska.
Taka strategia prowadzi jednak do wygaszania gospodarki. Kryzys uderza w kolejne sektory. Na dłuższą metę poważnie zagrożone jest przetwórstwo przemysłowe (w Polsce zajmuje się nim 381 tysięcy firm, w tym 350 tysięcy małych; zatrudniają aż 2,8 miliona Polek i Polaków!). Znaczna część tych przedsiębiorstw należy do potężnego globalnego łańcucha dostaw - jak skumulowane w Polsce południowej wytwórnie części do aut.
Z jednej strony nie są one w stanie funkcjonować bez dostaw komponentów z Chin (a te zostały w szczycie epidemii w Państwie Środka przerwane; regularne transporty do Polski dotrą najwcześniej za 7-8 tygodni), z drugiej - wielkość ich produkcji zależy od skali zamówień z fabryk w Niemczech, Włoszech, Francji, Czechach, na Słowacji, a wszystkie te kraje zmagają się przecież z epidemią.
Jest przy tym pewne, że związane z koronawirusem tąpnięcie nastrojów (niepokój o przyszłość, przewaga pesymizmu nad optymizmem, gromadzenie zapasów „na gorsze czasy”) zasadniczo obniży popyt na wiele towarów, w pierwszym rzędzie właśnie na auta, ale też RTV i AGD, meble, odzież i wiele innych. Równocześnie popyt będzie studzony z powodu nagłego spadku dochodów pracowników w branżach ogarniętych największym kryzysem.
Rykoszetem oberwie także niewątpliwie budownictwo i w ogóle cały sektor związany z inwestycjami - miliony przedsiębiorców nie myślą dziś o nowych urządzeniach i etatach, lecz martwią się, jak przeżyć do niedzieli, popłacić pensje, rachunki, podatki, składki na ZUS - mimo braku dochodów.
To istna spirala śmierci. Interwencje rządów mają powstrzymać jej nakręcanie. Wiele, jeśli nie najwięcej, zależy jednak od tego, jak długo potrwa okres koronawirusowego wygaszania.
Optymistyczny wariant: poprawa zacznie się w lipcu
Ze słynnych już modeli matematycznych, opublikowanych na początku marca przez „Washington Post”, wynika, że gdyby cała Europa, jako epicentrum epidemii, zastosowała radykalne rozwiązania chińskie, polegające na totalnej izolacji zakażonych i podejrzanych oraz bezwzględnej (pod karą więzienia) kwarantannie pozostałych - to krzywa zachorowań zacznie opadać po dwóch miesiącach od szczytu, czyli - w wypadku niektórych państw Europy - najwcześniej w połowie maja. W pozostałych krajach Starego Kontynentu będzie to raczej czerwiec, lipiec.
Taki - najbardziej optymistyczny dziś - wariant, wymaga jednak ogólnoeuropejskiej dyscypliny, odpowiedzialności i solidarności wszystkich obywateli bez wyjątku. Czyli minimum dwutygodniowego równoczesnego odosobnienia wszystkich Europejczyków w ścisłych kwarantannach - natychmiastowego wyłapywania (oraz izolacji) wszystkich zakażonych.
I nie oznacza to wcale, że po tym czasie - i nastaniu szczęśliwego tygodnia, w którym nie zachoruje nikt - wszystko wróci do normy. Przeciwnie: przedsiębiorcy i ich pracownicy muszą być przygotowani na wiele miesięcy działania w warunkach niespotykanie trudnych. Mało prawdopodobne jest przywrócenie zwykłych połączeń międzynarodowych, a tym bardziej otwartych granic.
Oznacza to kolejne miesiące wygaszenia dla turystyki, hotelarstwa, gastronomii, transportu, biznesu, imprez, targów i pozostałych branż związanych z podróżowaniem i spotykaniem się dużych grup. Oraz całej reszty: gospodarka jest systemem naczyń połączonych.
O naszej przyszłości zdecydują najbliższe tygodnie, przede wszystkim to, na ile strategia wygaszania przyniesie oczekiwany skutek zdrowotny i na ile rządowe programy wsparcia uchronią przedsiębiorców przed plajtą, a całą gospodarkę - przed katastrofalną recesją.