Czy metropolia zmieni Śląsk w Nowy Jork czy raczej „Joreczek”?
O metropolitalnych marzeniach, szansach i mieliznach. O tym, jak wiele w tej integracji zależy od nas samych, rozmawiamy z prof. Tomaszem Pietrzykowskim.
Marzyć czy nie marzyć - oto jest pytanie.
W metropolii? Bez marzeń nie byłoby ustawy. A w przyszłości bez marzeń nie będzie z niej wielkiego użytku. Ona po to powstała - byśmy mieli odwagę marzyć o czymś więcej niż było realne do tej pory.
Na Europejskim Kongresie Gospodarczym prezydenci spierali się o to, czy już myśleć o przyszłych celach metropolii, czy raczej skupić się na tym, co zapisano w ustawie. Co pan by zrobił?
Nie wiem, czy te punkty widzenia są ze sobą sprzeczne. Są zadania minimalne, które związek będzie musiał realizować jak najlepiej od pierwszego dnia. I to np. transport publiczny. Ale - jak w każdym takim przedsięwzięciu - powinny istnieć dwa wymiary: prócz bieżących obowiązków, od których nie da się uciec, należy być gotowym na strategiczne planowanie i podejmowanie nowych wyzwań. Wręcz dobrze, gdyby jej władze, nie zaniedbując zadań podstawowych, myślały o projektach, które udowodnią, że związek umożliwia nam robienie czegoś, co wcześniej było poza zasięgiem poszczególnych miast.
Na przykład?
Coś, do czego należałoby dążyć, a co nie jest zapisane w ustawie, to choćby połączenie środków i zasobów, dziś rozproszonych w miastach, na organizowanie różnych przedsięwzięć rozrywkowych, kulturalnych czy sportowych. Takim najprostszym przykładem mogą być imprezy sylwestrowe, festiwale teatralne czy filmowe.
To już się dzieje. Spójrzmy na Industriadę.
Tak. Na tej samej zasadzie związek mógł-by być platformą, dzięki której podobne przedsięwzięcia otrzymałyby nową rangę, nieosiągalną dla wydarzenia lokalnego.
To nie jest coś, przed czym przestrzega wojewoda: by nie wrzucać do metropolii zbyt wielu drobiazgów i rzeczy, z którymi miasta nie dają rady?
W pewnym sensie popieram ten pogląd - jeśli coś jest w mieście deficytowe, nie stanie się dochodowe w metropolii. Ale miałem na myśli inicjatywy, które wychodzą dobrze, tylko ich skala jest niewielka ze względu na rozproszony potencjał. Festiwale teatralne? Mamy ich kilka, kilka na bardzo wysokim poziomie, ale być może zyskałyby większy prestiż, gdyby w przemyślany sposób scentralizować pieniądze, które na nie wydajemy, i stworzyć sztandarową imprezę. Mogłaby ona odbywać się cyklicznie w różnych miastach, żeby nikt nie czuł się pomijany. Inny, bardziej czytelny przykład: metropolia podejmuje się organizacji dużej imprezy sportowej. Pomysłem, który od jakiegoś czasu krąży, jest ściągnięcie Europejskich lub Młodzieżowych Igrzysk Olimpijskich. Samo aspirowanie do bycia gospodarzem takiej imprezy może być pozytywnym bodźcem. Pamiętamy przegraną batalię Katowic o Europejską Stolicę Kultury. Ale warto pamiętać też o gigantycznej pozytywnej energii, którą starania o ESK w tym mieście wyzwoliły. Reasumując: oprócz twardych działań infrastrukturalnych, metropolii potrzebne są sprawne działania wizerunkowe, będące w naszym przypadku pokonywaniem barier mentalnych.
Musimy uwierzyć, że żyjemy w metropolii?
Że dzięki temu otwierają się nowe perspektywy i pola działania. Gdyby związek metropolitalny dogadał się z miastami, to może zamiast 20 imprez sylwestrowych, co roku w innym miejscu organizowalibyśmy jeden wielki koncert. I może zamiast Bajmu bylibyśmy w stanie ściągnąć AC/DC. To wszystko jest do przemyślenia, ale wymaga potraktowania serio możliwości i pieniędzy, które pozwalają działać wspólnie.
Kto pańskim zdaniem będzie rządził tą metro-polią: nowi ludzie w zarządzie czy prezydenci, którzy o składzie władz związku zdecydują?
To się oczywiście okaże. Dostaliśmy do ręki instrumenty, narzędzia, ale o ich właściwym użyciu zawsze będą decydować ludzie, ich podejście, wyobraźnia i odpowiedzialność za epokową możliwość. Jeśli ją wykorzystamy, to wkraczamy w nową erę na Śląsku. To może być koniec miasteczek przykopalnianych, a początek budowy cywilizacyjnego, kulturowego, gospodarczego centrum o aspiracjach międzynarodowych.
Będziemy Nowym Jorkiem? Może „Joreczkiem”?
Drugie bardziej pasuje, choć Nowy Jork też kiedyś konkurował z Chicago o miano najważniejszej metropolii wschodniego wybrzeża USA i tylko poważne potraktowanie integracji sprawiło, że stał się wiodącym ośrodkiem. Swoją drogą, ten proces nowojorczykom sprawił więcej problemów niż nam, trwał dłużej i był okupiony większym sporem. Do zostania Nowym Jorkiem nie wystarczy oczywiście samo połączenie. Trzeba umieć spożytkować możliwości, które to połączenie stwarza. Tak wracamy do pytania o prezydentów, a szerzej - również mieszkańców miast, których prezydenci reprezentują. Czy katowiczanie, sosnowiczanie i gliwicza-nie będą oczekiwać, by samorządowcy byli bardziej kooperatywni? Czy raczej wystarczy im, że ich prezydent wykorzysta metropolię do załatwienia interesów danego miasta?
Wątpię, czy masowo mamy o tym pojęcie.
Jasne, że nie mamy, ale jestem daleki od utopii, że jesteśmy w stanie doprowadzić do stanu, w którym wszyscy będziemy ekspertami od związku metropolitalnego. To jednak hermetyczna problematyka prawna.
Ale gdy wchodziliśmy do UE, większość narodu miała poczucie, że coś ważnego się dzieje.
Fakt, tylko że wstępowaliśmy do Unii, która już kilkadziesiąt lat istniała. Bardziej interesowaliśmy się nią jeszcze zanim zostaliśmy członkiem. To, do czego można dążyć w metropolii, to utożsamianie się z nią jej mieszkańców. Pewne poczucie identyfikacji jest z całą pewnością potrzebne. I żeby pomóc je ukształtować, trzeba spełnić kilka warunków.
Jakich?
Po pierwsze, udrożnić transport publiczny pomiędzy głównymi ośrodkami metropolii. Krótko mówiąc, przedostanie się z centrum Katowic do centrum Gliwic czy Sosnowca musi być czymś prostym, łatwym, dostępnym, bez konieczności znania rozkładu jazdy. Może tu przyda się kolej metropolitalna, może jakaś sieć ekspresowych połączeń…
Tu kłania się wschodni odcinek DTŚ.
Chociażby. Jakiś kręgosłup komunikacyjny musi być polepszony. Drugi warunek może wydawać się trywialny, ale też jest istotny: ujednolicenie elementów infrastrukturalnych. Na przykład, tablic z nazwami ulic. Nie widzę powodów, dla których nie miałyby one mieć podobnej formy graficznej. Być może systematyczne dążenie do pewnej unifikacji wyzwoli poczucie, że będąc w Bytomiu, Dąbrowie Górniczej czy Zabrzu, jesteśmy na terenie jednego organizmu miejskiego. No i po trzecie - wspólne duże przedsięwzięcia sportowe czy kulturalne. Gdybyśmy nie działali razem, takie imprezy nie byłyby możliwe.
To pokonywanie syndromu śląskiej prowincji?
Śląskiego kompleksu w myśleniu o nas samych w konfrontacji z innymi. Ale również wewnętrznych barier, ze śląsko-zagłębiowską na czele. Może Katowice, Gliwice czy Sosnowiec staną się sojusznikami w rozpędzaniu metropolii, zamiast dotychczasowej rywalizacji o jakieś wydarzenie czy instytucję.
A może liczymy na zbyt wiele? Metropolii towarzyszą wzniosłe słowa. Nie obawia się pan, że rozbudzone oczekiwania obrócą się przeciwko nam?
Jest takie niebezpieczeństwo, zwłaszcza gdyby to wszystko, o czym mówimy, stało się przedmiotem politycznych gierek zamiast realnego postępu. Poza tym - iluzja, że już samo powołanie metropolii coś nam poprawi. 1 lipca nie obudzimy się w innej rzeczywistości. Natomiast integracja jest epokowa, w tym sensie, że pozwala nam myśleć o epokowych przedsięwzięciach, które wcześniej były poza naszym zasięgiem. Ale to kwestia lat, dlatego już dziś należy zarówno marzyć, jak i myśleć, planować to, co w jakiejś perspektywie wyzwoli w metropolii energię wspólnotową.
Metropolia ma skuteczniej zabiegać o inwestorów. A wierzy pan, że miasta będą w stanie, wspólnotowo, dzielić się tymi inwestycjami?
Docelowo powinniśmy doprowadzić do tego, by partnerem dla tych dużych inwestorów w pierwszej kolejności były władze związku metropolitalnego, a w drugiej kolejności prezydenci miast. Popatrzmy dziś na tereny graniczne poszczególnych miejscowości, często zaniedbane nie tylko z racji peryferyjności, ale i styku różnych interesów władz samorządowych. Dziś metropolia dostaje istotne narzędzia w sferze planowania przestrzennego, czym wypełnia pewną lukę w zarządzaniu. Często się na to powołuję - w Polsce mamy trójstopniową strukturę samorządu terytorialnego, prawda? A na terenie naszej aglomeracji są tak naprawdę dwa stopnie, bo wszystkie większe miasta są powiatami. Więc pomiędzy samorządami miejskimi i wojewódzkim nie mieliśmy praktycznie nic.
A teraz lepsze zarządzanie umożliwi nam cywilizacyjny rozwój? Kiedyś ten rozwój zapewniały nam surowce naturalne. A teraz administracja?
Tu chodzi o pewne przyciąganie. Metropolia może zapisać nas na tych mapach świata, na których nas wcześniej nie było. Wielkomiejskość metropolii oznacza, że na jej terenie jest mnóstwo ludzi, którzy nadają się na kadry dla firm działających w nowych technologiach. Że jest w stanie dostarczać takich ludzi na bieżąco, kształcąc ich i ściągając z innych regionów. Pamiętajmy, że na razie walczymy o to, by najzdolniejsi uczniowie czy studenci nam nie wyjeżdżali do Krakowa czy Warszawy. Dlatego tak ważne jest uatrakcyjnianie życia w aglomeracji. Ale najpierw stańmy się metropolią mentalnie. Łatwiej nam będzie wykreować pomysły, dzięki którym sprostanie wyzwaniom stanie się realne.