Czy miasto zyskało na połączeniu z gminą?
Profesor Czesław Osękowski napisał książkę o... połączeniu Zielonej Góry z gminą, Nie tylko jako historyk. Był przecież szefem zespołu zajmującego się połączeniem miasta i gminy...
Najpierw pytanie do naukowca. Czy połączenia miasta i zielonogórskiej gminy jest na tyle ważkim wydarzeniem, że powinien nim się zająć historyk?
Nie ulega to żadnej wątpliwości. To jedna z najważniejszych dat w powojennej, czyli polskiej historii Winnego Grodu. I będziemy w przyszłości o niej mówili, jako o impulsie, który rozpoczął kolejny etap rozwoju miasta.
Nie jest pan może do końca obiektywny, gdyż był pan twarzą tego zjednoczenia.
Nie przesadzajmy. Przede wszystkim to prezydent Kubicki był tą twarzą i jemu należy się palma pierwszeństwa. Ja jedynie stanąłem na czele zespołu, powiedzmy, byłem jedną z twarzy. W sumie to połączenie to efekt pracy wielu osób z miasta i gminy.
Warto było?
Oczywiście, nie żałuję zaangażowania w połączenie i to nie tylko dlatego, że zakończyło się powodzeniem. To wydarzenie nie tylko dla naszego miasta bez precedensu, dające mu bardzo duże perspektywy.
Książkę nie czyta się jak kryminał...
Nie, bo i nie to było moim zamiarem. Pokazuje natomiast całą procedurę tej operacji od powstania koncepcji połączenia i przesłanek do jej przeprowadzenia aż do pomyślnego zakończenia. Z położeniem nacisku na otwarty, demokratyczny sposób wdrażania tej koncepcji, na szeroką akcję konsultacji społecznych, dialogu. Zasadnicza jej część to korzyści jakie odnoszą mieszkańcy większej Zielonej Góry.
A o minusach i zagrożeniach?
Jest i ta nieco mniej jasna strona.
Mieszkam w jednej z przyłączonych miejscowości. Dziury w wiejskiej drodze, a teraz miejskiej ulicy są jakby głębsze, nikt nie mówi o bobrach stawiających tamy i zalewających pola rolnikom oraz o tym, że nowym mieszczuchom przestał odpowiadać widok pasących się krów.
To jedna z najdalej położonych miejscowości... Jednak proszę powiedzieć, co też takie miejscowości straciły? Czy gmina już załatałaby te dziury? Natomiast zyskały. Chociażby fundusz integracyjny, dodatkowe autobusy. I zgodnie z obietnicą podatki nie uległy zmianie.
To właśnie jest to zagrożenie, o którym pan mówi?
Nie, podstawowym zagrożeniem jest... przestrzeń. Myślę o rozległości terytorium miasta. Czy uda się ją ogarnąć i czy wieś nie ucierpi na zmianie statusu. Jestem przekonany, że nie, ale to wprowadzanie ładu będzie procesem długotrwałym.
Gdyby miał pan jeszcze raz tę operację przeprowadzić... Co należałoby zmienić?
Wbrew pozorom niewiele. Bo sam sposób prowadzenia dialogu z mieszkańcami gminy, z jej władzami, kontrakt zielonogórski... Wiem, że zabrzmi to nieco buńczucznie, ale postępowałbym według tego samego modelu i scenariusza.
Podobno ten patent chętnie zastosowałyby inne miasta?
Miałem kilkanaście spotkań z władzami innych miast, które pytały, jak to zrobiliśmy.
To dla nich jest ta książka.
Też, ale moim zdaniem powinien po nią sięgnąć każdy, kto chciałby zobaczyć, jak w partnerski sposób można dążyć do tak kontrowersyjnego dla wielu celu jak powiększenie miasta. Jak zrobić, aby było to połączenie, a nie wchłonięcie, czy wcielenie. Jak wzmocnić miasto demograficznie i terytorialnie, aby po tej całej operacji nie pozostało wrażenie czyjejś krzywdy. Bo i nikomu krzywda się przecież nie stała...
Dziękuję za rozmowę.