Czy na Uniwersytecie Medycznym były nieprawidłowości? Śledztwo trwa
Prokuratura Okręgowa w Kielcach sprawdza, czy jeden z pracowników Uniwersytetu Medycznego prawidłowo rozlicza pieniądze za opinie biegłych.
O nieprawidłowościach w Uniwersytecie Medycznym w Łodzi coraz głośniej mówią pracownicy jednej z katedr na tej uczelni. Są tak zbulwersowani zachowaniem swojego szefa, że poinformowali służby o - ich zdaniem - wieloletnim okradaniu instytucji państwowych, pracowników uczelni i naukowców spoza niej. Z naszych informacji wynika, że postępowanie dotyczy nieprawidłowości w rozliczeniach i czynów korupcyjnych.
- Przeprowadziliśmy czynności kontrolne i analityczne. Wszystkie wnioski przekazaliśmy do Prokuratury Okręgowej w Kielcach - mówi Piotr Kaczorek z Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
O sprawie poinformowane zostały też resorty: sprawiedliwości, zdrowia i szkolnictwa wyższego.
Prokuratura Krajowa przekazała sprawę śledczym z Kielc. - Nadzorujemy prowadzone przez Komendę Wojewódzką Policji w Łodzi śledztwo dotyczące kwestii finansowych, związanych z ewentualnymi nieprawidłowościami w Uniwersytecie Medycznym w związku z wypłacaniem wynagrodzeń biegłym za sporządzane przez nich opinie - mówi Daniel Prokopowicz, rzecznik Prokuratora Okręgowego w Kielcach.
Katedra, którą pod lupę wzięli śledczy, poza działalnością dydaktyczną świadczy też usługi komercyjne. Wydaje opinie na zlecenie różnych służb i instytucji. To działalność bardzo opłacalna - ok. 1 mln zł rocznie. Władze uczelni niechętnie komentują sprawę.
- Uniwersytet Medyczny w Łodzi udostępnił wszystkie materiały i dokumenty, o które wnioskowała Komenda Wojewódzka Policji w Łodzi oraz Prokuratora Okręgowa w Kielcach na potrzeby toczącego się postępowania. W związku z tym, że sprawa jest w toku, nie chcemy jej komentować - mówi Joanna Orłowska, rzecznik rektora UM.
Bardziej rozmowni są pracownicy uniwersytetu. - Instytucje państwowe proszą naszą jednostkę o wydanie opinii. Nasz szef określa termin i koszt jej wydania, a zleceniodawca otrzymuje pisemną kalkulację i szacowany termin wydania opinii - mówi pracownik katedry, której przyglądają się śledczy.
Po przygotowaniu ekspertyzy wystawiana jest zbiorcza faktura. Do dokumentu załączana jest karta pracy biegłych.
- Poza naszymi pracownikami w opracowaniu opinii uczestniczą często eksperci spoza instytutu. Są to lekarze konsultanci różnych specjalności, głównie samodzielni pracownicy naukowi. Do niedawna nawet nie podpisywali umowy z naszą jednostką - mówi inny pracownik katedry.
Eksperci spoza katedry nie są informowani, ile godzin ich pracy szefostwo jednostki wpisuje w informacji wysyłanej do zleceniodawcy.
- Nikt mnie nigdy nie pytał, ile faktycznie czasu poświęciłem na przygotowanie mojej części ekspertyzy - mówi znany łódzki lekarz, prosząc o zapewnienie anonimowości. - Zewnętrzni eksperci nie wiedzą, jaka część wynagrodzenia od instytucji zlecającej ekspertyzę im się należy. Całość kwoty wpływa na konto uniwersytetu. Dysponentem konta jest moja katedra, a o dalszych przelewach decyduje wyłącznie jej szef - mówi anonimowo pracownik Uniwersytetu Medycznego.
Z konta uczelni wynagrodzenie przelewane jest na konta biegłych: pracowników katedry i ekspertów zewnętrznych. - Cały numer polega na tym, że biegły dostaje nawet kilkukrotnie mniej pieniędzy, niż zostało to wykazane zleceniodawcy. Zleceniodawca jest informowany, że biegły Kowalski powinien dostać np. 2 tys. zł, tymczasem na konto Kowalskiego przelewa się tylko 500 zł - tłumaczy pracownik katedry. - Z naszymi pracownikami jest dokładnie tak samo - dodaje naukowiec.
Według pracowników UM, zleceniodawcy są przeświadczeni, iż biegli otrzymują wynagrodzenie wskazane na fakturze, natomiast biegli są okłamywani. - Szef mówi biegłym, że opinie są nisko wycenione, bo zleceniodawcy nie mają pieniędzy, by więcej płacić. W ten sposób oszukiwani mogą być i zleceniodawcy, i wykonawcy ekspertyz - wyjaśnia pracownik uczelni.
- Przelewy dla wykonawców ekspertyz są uznaniowe, uzależnione wyłącznie od dobrej woli naszego szefa i nie znajdują uzasadnienia w przepisach, bo takich przepisów nie ma - mówi pracownik katedry.
Z informacji, które zostały przekazane śledczym wynika też, że szef jednostki sam ustala wynagrodzenie za przygotowywane opinie.
Czy jest możliwe, by władze uczelni nie wiedziały o ewentualnych nieprawidłowościach? Świadkowie twierdzą, że tak, bo na przelewach z UM na konta poszczególnych osób nie ma dokładnych informacji. Są to przelewy zbiorcze, na których wpisane jest jedynie: „tytułem umowy zlecenia i o dzieło”. Pracownicy katedry twierdzą, że tylko ich szef wie, kto ile powinien otrzymać, i ile dostaje.
- W tej sprawie przesłuchano już blisko stu świadków. Część z nich potwierdza wcześniejsze ustalenia policjantów - mówi prokurator Daniel Prokopowicz.
Podwładni zarzucają swojemu szefowi jeszcze jedną nieprawidłowość, która też jest badana przez prokuraturę i policję.
Twierdzą, że ich szef zrzuca na nich obowiązki dydaktyczne: prowadzenie zajęć ze studentami i ich egzaminowanie. Przy czym za te dodatkowe prace sam pobiera wynagrodzenie. - Wątek prowadzenia wykładów jest też objęty śledztwem - mówi prok. Prokopowicz.
Na razie śledztwo prowadzone jest w sprawie i nikt nie usłyszał zarzutów. Prokuratura informuje, że o jakichkolwiek decyzjach będzie można mówić za kilkanaście tygodni, gdy zostaną zakończone wszystkie zaplanowane przesłuchania.