Postać. Krakowski fotograf Adam Bujak, który przez lata towarzyszył Janowi Pawłowi II opowiada nam o swojej wizycie w Fatimie i zdjęciu kuli, która 16 lat temu zraniła papieża-Polaka a także o tym , jak nie udała się koncepcja Nowej Huty „nowoczesnego miasta bez Boga i Kościoła”.
- Gdzie Pan był 13 maja 1981 roku, czyli w dniu zamachu na Jana Pawła II.
- U św. Stanisława Kostki w Dębnikach. Ksiądz, który zobaczył mnie w kościele podszedł do mnie i powiedział: „Strzelano do Papieża na placu św. Piotra”. Proszę sobie wyobrazić, że 13 maja 1981 roku miałem być właśnie przy papieskim samochodzie, przy papamobile. Dałem się jednak przekonać Ewie, mojej żonie, że powinniśmy pojechać do Rzymu tydzień później. Nie byłem tego dramatycznego dnia, ale fotografowałem później Agcę w więzieniu, a także jego wspólnika Celebika i Antonowa, wszystkich, którzy wykonali ten okrutny zamach. Czuwałem też przy Janie Pawle II w szpitalu.
- A potem pojechał Pan do Fatimy.
- Z Leszkiem Sosnowskim, założycielem wydawnictwa Biały Kruk. Udaliśmy tam, mając świadomość, że ocieramy się o wielką tajemnicę. Zapytaliśmy, czy istnieje możliwość sfotografowania kuli, która zadała rany papieżowi. Gdyby ktoś postronny usłyszał takie pytane, to pomyślałby, być może, że zwariowaliśmy. Przecież to nierealne. Nikt nie rozbierze wielkiej szklanej gabloty, w której znajduje się cudowna figura Matki Bożej, dla jakichś przybyszów z Polski. Biskup Fatimy odpowiedział jednak: „Zastanowię się. Zgłosicie się jutro do kustosza”. Przyszliśmy nazajutrz do tej słynnej kaplicy i zobaczyliśmy w niej mężczyzn pod bronią, gdyż są tam skarby nieprawdopodobne.
Zostaliśmy z ochroną oraz pracownikami, którzy podnieśli tę wielką pancerną szklaną tubę, wyjęli z niej figurę i przystąpili do odkręcania szczerozłotej korony. Gdy mi podali ją do rąk, byłem dosłownie tak mokry, jakbym wyszedł z wody. Zobaczyłem pocisk, który jest umieszczony w podstawie miniaturowego ziemskiego globu z krzyżem, który wieńczy koronę. Pierwotnie planowano umieścić kulę z rewolweru Agcy na figurze, w formie elementu naszyjnika lub bransolety. Po zdjęciu korony okazało się, że jest w niej okrągły otwór, który ma dokładnie taką samą średnicę jak pocisk wystrzelony z broni zamachowca.
- W Pana osobie, a także papieskiego fotografika Arturo Mariego, pontyfikat zyskał wrażliwych świadków, których refleksje słuchane są z wielką uwaga, co najmniej tak dużą jak wspomnienia najwyższych dostojników Kościoła. Pan, dodatkowo, był w bezpośredniej, bardzo bliskiej relacji z Ojcem Świętym, której świadectwem jest m.in. osobista korespondencja.
- To były dla mnie wspaniałe 43 lata. Nie pożegnałem się z Janem Pawłem II osobiście, ale gdy wróciłem z pogrzebu w Rzymie, usłyszałem od dzieci, że mam relikwię na stole. Pomyślałem sobie, że dostarczył mi ją do sfotografowania ktoś ze znajomych, może z jakiegoś klasztoru. Gdy zobaczyłem na kopercie nadruk państwa watykańskiego, a w środku list z z osobistym, skreślonym drżącą ręką podpisem Jana Pawła II, byłem w szoku. Nieraz budzę się w nocy i pytam samego siebie: „ Adam, czy to wszystko mogło się zdarzyć w twoim życiu”.
- Jakie słowa kierował do Pana Jan Paweł II?
- Napisał w liście, który powstał trzy dni przed jego śmiercią, że dziękuje mi za album „Znak, któremu sprzeciwiać się będą”. W liście tym Ojciec Święty wspomina również mojego wydawcę - Leszka Sosnowskiego, który - zanim powstała ta publikacja - zapytał mnie jakimi zdjęciami powinna być zilustrowana. Powiedziałem wtedy, że ilustrować powinny ją krzyże z całego świata. Przyznał mi rację. Papież wspominał w liście Leszka, jako tego wydawcę, który w 27 tomach biografii oraz wielu innych albumach, udokumentował cały pontyfikat - w tym podróże zagraniczne. Dla mnie to są chwile, których się nie zapomina, wyryte na trwałe w duszy oraz w sercu.
- Odnoszę wrażenie, że Pana myśli nieustannie koncentrują się na sprawach eschatologicznych, dotyczących m.in. tajemnicy śmierci. Świadectwem są albumy poświęcone zakonom kontemplacyjnym, służba duchowa w jednym z najstarszych krakowskich stowarzyszeń - Arcybractwie Dobrej Śmierci.
- To już 52. rok mojej posługi w Arcybractwie. Czasem myślę, że zarówno Arcybractwo, jak i Karol Wojtyła są w moim życiu takimi zaporami, które chronią mnie przed popełnieniem jakichś niegodnych czynów. Jestem przecież, jak każdy z nas, człowiekiem grzesznym. Arcybractwo miało niesłychanie wysoką pozycję w królestwie polskim. Służyli w nim polscy królowie - Zygmunt III Waza, Władysław IV, Jan Kazimierz oraz zdobywca spod Wiednia - Jan III Sobieski. Król zakładał kaptur na głowę i stawał się jednym z wielu braci, dla obserwatorów z zewnątrz - człowiekiem całkowicie anonimowym.
- Udokumentowana przez Pana biografia Karola Wojtyły zawiera ważny rozdział. Przyszły papież od początku kładł wielki nacisk na obecność Kościoła w Nowej Hucie. Wykorzystywał każdą chwilę, aby tam być .
- To prawda. Nowa Huta miała być „nowoczesnym” miastem, bez Boga i bez Kościoła. Takim komunistycznym wzorcem dla Krakowa. Karol Wojtyła powiedział, że będzie wręcz odwrotnie. Że Nowa Huta stanie się miastem bożym. Obserwowałem ten proces. Jeździłem fotografować budowy. Robiłem zdjęcia powstającej w tej dzielnicy Arce Pana, spotykałem się z księdzem Józefem Gorzelanym, który prowadził budowę, a później został pierwszym proboszczem. Właściwie to „miasto bez Boga” stało się potężną siłą, ostoją Kościoła.
- Przełomem była obrona krzyża w Nowej Hucie w roku 1960.
- Tak. Zaryzykuję stwierdzenie, że od tego wydarzenia rozpoczęła się przemiana narodu polskiego. Później przyszedł rok 1966 - Tysiąclecia Chrztu Polski i kolejne wielkie wydarzenia, które pokazały, że treści zawarte w dewizie „Bóg - Honor - Ojczyzna” są dla Polaków najważniejsze. Na zdjęciach, które zrobiłem w roku 1977 z Arki Pana, nie było widać końca nieprzeliczonych tłumów uczestniczących w konsekracji świątyni. Młoda, mocna postać papieża przypomniała mi się, podczas namaszczenia olejami ołtarza w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach, kiedy to - podobnie jak w Bieńczycach - rozcierał święte oleje ze szczególną tkliwością.
- Działanie wbrew ówczesnemu systemowi związane było z wielkim ryzykiem…
- Robiłem to z własnej nieprzymuszonej woli. Byłem otoczony funkcjonariuszami SB, o czym dowiedziałem się z książki Marka Lasoty „Donos na Wojtyłę”, a także z rozmów z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim. Zgromadzono potężną dokumentację na mój temat. Można nawet dowiedzieć się z niej, jakiego koloru wodę piłem podczas różnych spotkań. Mnie na UB powiedziano wprost: „Panie Bujak, Pan jest doskonałym młodym artystą, ale pan przecież nie ma pracowni, nie ma mieszkania. Nie ma Pan też samochodu… A przecież, jak Pan to doskonale wie, władza ludowa kocha artystów. Pan może mieć te wszystkie rzeczy. Tylko niech pan nam podpisze, panie Adasiu, to pisemko”.
- W Pana twórczości powracają co pewien czas podobne wątki. W jej centrum znajdują się bolesne doświadczenia Polski i Europy Środkowo-Wschodniej minionych dekad. Był Pan jedną z pierwszych osób, które fotografowały Gułag, system sowieckich obozów przymusowej.
- Zjeździłem Rosję całą. Od granicy z Białorusią do wybrzeży Morza Japońskiego. W sumie przebyłem ponad 60 tysięcy kilometrów - od gór Sołowieckich na północy po Nowczerkask na południu. To było potężne doświadczenie w moim życiu i jeszcze większe wzmocnienie wiary. Zobaczyłem bowiem świat, w którym próbowano ją bezskutecznie unicestwić. Na terenie Związku Sowieckiego zniszczono ponad 95 proc. świątyń. Nie patrząc na to, czy są w nich freski Dionizego czy Rublowa. Strzelano do cerkwi i kościołów z armat, albo wiercono dziury w ścianach i je wysadzano.
- W wielu miejscach trafił Pan na polskie ślady.
- Traktowano mnie wyjątkowo. Byłem fotografem „rimskogo papy” (rzymskiego papieża). Zapytano mnie na przykład, co zrobić z kościołem w Tobolsku. Świątynię tę, pod wezwaniem Trójcy Przenajświętszej, budowali Polacy. „Panie Bujak, mamy dziś nowoczesną młodzież, może powinna tam powstać dyskoteka? Kościół nie ma sensu, gdyż nie ma tu wierzących” - mówiono mi. Odpowiedziałem krótko: „Kościół powinien wrócić do katolików”. Wkrótce sprawą zainteresowała się krakowska Chemobudowa. Kościół został przez nią odnowiony i zwrócony wiernym. Jest tam nawet moje nazwisko, jako człowieka, który angażował się w jego odbudowę. To samo było w Tiumeniu. Byłem pierwszym człowiekiem, który pertraktował z nimi, żeby świątynie, budowane przez polskich zesłańców, otworzyć.
- Dla kogo fotografował Pan pozostałości po Związku Sowieckim?
- Zdjęcia ukazały się w albumie „Ruś: Tysiąc lat chrześcijaństwa”, wydanym przez wydawnictwo Sport i Turystyka. To było przedziwne od samego początku. Zostałem wyzwany przez dyrektora SiT, który oznajmił, że jest człowiekiem partii i otrzymał polecenie z KC, aby... wyrzucić mnie z wydawnictwa. Wtedy wszyscy byli wstrząśnięci mordem na ks. Jerzym Popiełuszce. Dyrektor zapytał: „Panie Adamie, dlaczego Pan w tak trudnym okresie organizuje ze Stanisławem Markowskim oraz innymi fotografami, prowokacyjne wystawy zdjęć z protestów w Mistrzejowicach?”.
Odpowiedź zajęła mi godzinę, może półtorej. Zrobiła na nim niesłychane wrażenie. Widziałem, jak w oczach tego partyjnego człowieka, pojawiają się łzy. Nastąpiła w nim jakaś przedziwna przemiana. „Powiem panu, że matka wychowała mnie jako człowieka wierzącego, ale potem skręciłem i stałem się komunistą” - wyznał. Wydawnictwo SiT wydało nie tylko moje „Misteria”, „Ruś: Tysiąc lat chrześcijaństwa”, ale też wiele innych książek, które otrzymały później znaczące nagrody edytorskie.