Czy w grudniu i styczniu czeka nas baby boom? Kto wie. Stres i domowa izolacja, a seks i prokreacja
Koronawirus zmienił nasze życie. Wiele osób pracuje z domu. Pary spędzają ze sobą więcej czasu. Czy przez to częściej chodzą ze sobą do łóżka i po kwarantannie czeka nas baby boom, czyli fala narodzin dzieci? Sprawdziliśmy, co o tym sądzą eksperci - socjolog dr Agata Zygmunt oraz psycholog i seksuolog - Aleksandra Żyłkowska.
Czy po epidemii koronawirusa czeka nas krótkotrwały baby boom, a skutkiem przymusowego zamknięcia w domu będzie fala narodzin dzieci za dziewięć miesięcy, czyli wzrost urodzeń w grudniu tego roku i początkach stycznia 2021? Panuje przekonanie, że konieczność przebywania w domach i... brak innych rozrywek oraz możliwości skłania ludzi do prokreacji. Czy to ma odbicie w statystykach? Sprawdzam, jak według najnowszych danych Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) prezentują się dane odnośnie urodzeń dzieci oraz kiedy w Polsce były baby boomy - czyli fale wyżów demograficznych.
Polskie baby boomy
Najbardziej znane baby boomy w Polsce z XX wieku to te z 1930 roku, z lat 50. i 80. Przekładając to na liczby - w 1930 roku urodziło się 1 016 000 dzieci (współczynnik urodzeń wynosił wtedy 32,3, a ten współczynnik określa liczbę żywych urodzeń na 1000 mieszkańców). Kolejny znaczny wzrost urodzeń odnotowano dopiero po II wojnie światowej. W 1951 roku na świat przyszło 783 600 dzieci (współczynnik urodzeń żywych 31,0).
W latach 60. i 70. urodzenia oscylowały wokół liczb 521-691 tys. - nie przekraczając tej liczby. Dopiero w latach 80. wzrosła liczba urodzeń. W 1981 roku urodziło się w Polsce 705 400 dzieci, a rok później 723 600 . To pokazuje też, że dzieci rodziło się więcej po wojnie, stanie wojennym oraz gdy rozwijała się polska gospodarka. Czyli po wielkich kryzysach. Czy te dane pokazują, że czeka nas kolejny baby boom, tym razem po epidemii?
- Trudno obecną sytuację, czyli tę spowodowaną epidemią koronawirusa, porównywać do sytuacji powojennego wyżu demograficznego - zaznacza dr Agata Zygmunt z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
- Eksplozje demograficzne i boomy urodzeniowe są powodowane realnym, naturalnym dążeniem populacji do odbudowywania się. Taka sytuacja była przykładowo po II wojnie światowej. To była bardzo naturalna motywacja do tego, by liczba urodzeń się zwiększała - by populacja się odnawiała. Potem, jeżeli mówimy o drugiej fali powojennego wyżu demograficznego, czyli końcówki lat 70., początku lat 80. XX wieku, to była to z kolei naturalna konsekwencja tego pierwszego wyżu demograficznego - dodaje socjolożka z Uniwersytetu Śląskiego.
Były też koncepcje, że druga fala powojennego wyżu demograficznego wynikała z wprowadzenia stanu wojennego. Wiązało się to z częściowym ograniczeniem wolności, poczuciem zagrożenia i odczuwaną przez ludzi potrzebą bliskości. Możliwe, że ta koncepcja jest słuszna, ale trudna do zweryfikowania. To też pokazuje, że nawet jeżeli za dziewięć miesięcy w Polsce urodzi się więcej dzieci, to i tak jednoznacznie nie będzie można powiedzieć, że powodem tego była kwarantanna.
- Zachowania prokreacyjne są bardzo mocno zindywidualizowane. Oczywiście czynniki społeczne też odgrywają sporą rolę, odpowiedni klimat do prokreacji też ma znaczenie. Nie można jednak zapominać o takich motywacja do prokreacji, jak choćby instynkt rodzicielski czy macierzyński - mówi dr Zygmunt.
Z tą opinią zgadza się także Aleksandra Żyłkowska, psycholog, psychoterapeuta, seksuolog i wykładowca na Uniwersytecie SWPS w Katowicach.
- To, z jakich powodów decydujemy się na dzieci, jest każdorazowo bardzo indywidualną kwestią. Powinniśmy też się zastanowić, jaka jest przyczyna zbliżenia seksualnego - czy w ten sposób rozładowujemy lęk i frustrację, czy jest wynikiem chęci zbudowania bliskiej relacji, czy cel to prokreacja? Inna jest też świadomość i podejście do dziecka, gdy w ciążę zachodzi się w pełni świadomie w stabilnym czasie. Jeżeli jest to decyzja wymuszona, z powodu presji społeczeństwa czy gdy zachodzimy w ciążę w czasie kryzysu gospodarczego, gdzie same jesteśmy pełne obaw, to konsekwencje postrzegania dziecka też mogą być różne. Wynikiem może być np. depresja poporodowa. Ale oczywiście nie musi tak być - zauważa Aleksandra Żyłkowska.
Według najnowszych danych GUS-u (rocznik demograficzny z 2019 roku), od dwóch lat rośnie w Polsce liczba urodzeń, ale niestety pogłębia się kryzys demograficzny - jest więcej zgonów niż urodzeń. W 2019 roku w Polsce urodziło się 388 178 dzieci. W naszym kraju też ubywa kobiet w wieku prokreacyjnym, co wynika z procesu starzenia się kobiet urodzonych w okresie wyżu demograficznego na przełomie lat 70. i 80.
- Niektórzy obserwowany w ostatnich latach wzrost liczby urodzeń wiążą z wprowadzeniem przez rząd programu „Rodzina 500 plus”. Nie można być jednak pewnym, że to program przyczynił się do tego wzrostu, ponieważ wzrost liczby urodzeń zależny jest od różnych czynników. Przede wszystkim trzeba popatrzeć na to, jakie mamy zasoby demograficzne, czyli jak liczna jest populacja osób w wieku właściwym do prokreacji. Właśnie od tego będzie zależała przyszła liczba urodzeń. Jak mamy ograniczoną liczbę osób będących w wieku reprodukcyjnym, to mamy też ograniczone możliwości, jeżeli chodzi o prokreację - podkreśla dr Agata Zygmunt.
Według oceny socjolożki w Polsce instrumenty szeroko rozumianej polityki rodzinnej zachęcają do prokreacji głównie osoby korzystające ze wsparcia socjalnego - te, które są beneficjentami pomocy społecznej. Osoby, które są aktywne zawodowo i wiedzą, że posiadanie dziecka i jego wychowanie będzie wymagało pogodzenia ról zawodowych i rodzinnych, będą oczekiwać od państwa bardziej systemowych instrumentów polityki rodzinnej, takich które pozwolą im pogodzić pracę z życiem rodzinnym i wychowywaniem dzieci.
Przykłady? Wprowadzenie odpowiednich przepisów kodeksu pracy, które pozwolą pogodzić role zawodowe i rodzinne, dotowanie opieki nad dzieckiem czy rozwinięcie sieci przedszkoli i żłobków.
Baby boom na świecie
W przypadku Stanów Zjednoczonych wielki wzrost narodzin dzieci po zakończeniu wojny w 1945 roku, gdy weterani powrócili do swoich domów. W rozkwicie była też wtedy amerykańska gospodarka powojenna. Do nietypowego baby boomu doszło w USA już w XXI wieku. W 2013 roku, dziewięć miesięcy po tym, jak wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych odwiedził huragan „Sandy”, w Nowym Jorku i New Jersey zanotowano rekordową liczbę narodzin. Czy baby boom w USA rzeczywiście był wynikiem zmuszającego do pozostania w domach, huraganu?
- Zdania są podzielone. Tak, jak w przypadku tego, czy po epidemii koronawirusa będziemy mieć baby boom w Polsce - mówi Aleksandra Żyłkowska.
- Możliwe, że rzeczywiście odnotujemy wzrost liczby narodzin dzieci, ale jedynie po pierwszej fazie epidemii - czyli początkach marca; stanie zagrożenia epidemicznego. To była nowość, która budziła pewną ekscytację, co w konsekwencji mogło przyczynić się do zwiększonego kontaktu seksualnego par. Wraz z rozwojem epidemii w kraju i z coraz to nowymi restrykcjami, jest w ludziach więcej lęku, frustracji, złości. To nie sprzyja chęci nawiązania kontaktu seksualnego - dodaje.
Jak podkreśla - zagrożenie wynikające z epidemii koronawirusa i spodziewany kryzys gospodarczy w Polsce, ale też w innych krajach dotkniętych epidemią wirusa SARS-CoV-2 - to dwa czynniki, które bardzo mocno uderzają w nasze poczucie bezpieczeństwa. Jeśli ta podstawowa potrzeba człowieka jest zachwiana, to w ogóle możemy nie mieć ochoty na kontakty seksualne.
- W takich przypadkach bardziej włączają się w ludziach pierwotne instynkty przetrwania, stąd takie zachowania w sklepach, jak kupowanie w nadmiarze papieru toaletowego. To daje nam poczucie kontroli i bezpieczeństwa. Myślimy o przetrwaniu. Wiele osób może zwyczajnie martwić się o swoją przyszłość ze względów ekonomicznych. Niektórzy stracą pracę czy całe biznesy. Odbierając ludziom stabilne warunki zatrudnienia, pozbawiamy ich podstawowego poczucia bezpieczeństwa. To nie czas na myślenie o dzieciach, dlatego nie spodziewam się baby boomu za dziewięć miesięcy - dodaje Aleksandra Żyłkowska.
Ostrożna w ocenie tego, czy za dziewięć miesięcy w Polsce urodzi się więcej dzieci, jest także dr Agata Zygmunt.
- Bardzo możliwe, że za 9 miesięcy urodzi się więcej dzieci, ale trudno to opierać na jakichś wiarygodnych przesłankach. Nawet jeżeli do tego dojdzie, to nie będziemy mogli jednoznacznie stwierdzić, czy był to efekt kwarantanny, czy wpłynęły na to inne czynniki. Pozostanie nam zapytać rodziców dzieci, które urodzą się za 9 miesięcy, jakie były ich motywacje prokreacyjne. Z jednej strony niektórzy mogą mieć więcej czasu dla rodziny - co sprzyja zachowaniom prokreacyjnym. Z drugiej strony epidemia oraz związany z nią kryzys gospodarczy niewątpliwie wpływa na to, że przeżywamy stres, powodowany obawą o przyszłość, a to nie sprzyja prokreacji - mówi pani socjolog.
Dla par czas epidemii może okazać się wyzwaniem.
- Czas domowej izolacji, zwłaszcza u par, gdzie dwie osoby pracują z domu, zweryfikuje nasze relacje. Po zakończonej izolacji możemy siebie wzajemnie nie poznać. Izolacja nie jest dobra dla naszej psychiki, nie jest też dobra dla związków - podsumowuje Aleksandra Żyłkowska.