Dagmara Skalska: Czasem największą mądrością jest uznać, że odpuszczam
„Wejdź na ścieżkę pozytywnego egoizmu i obierz kurs na miłość” – to hasło przewodnie blogerki Dagmary Skalskiej. Książka „ Egoizm to nie grzech! Kurs na miłość” to wspólne dzieło autorki i jej zmarłego w tym roku po ciężkiej chorobie męża Tomka Skalskiego. Stworzyli projekt pozytywnych egoistek zrzeszający ponad 50 tys. osób w całym kraju. W książce każda kobieta odnajdzie pomysł na szczęście i pewność siebie.
Jakie pytania ludzie najczęściej ci zadają po przeczytaniu tej książki?
Niektórzy mówią, że jestem wariatką i socjopatką (śmiech). Bardzo duży jest odbiór zarówno książki, jak i tego co robię medialnie. Bo temat jest kontrowersyjny. Zagadnienie śmierci, żałoby to jest temat trochę wyparty w Polsce. O tym się nie mówi, to jest temat tabu. I nieśmiało powiem, że jestem chyba jedną z niewielu osób, która w taki sposób o tym mówi i pokazuje, że można inaczej, i że nie wiąże się to z wyparciem emocji, z zakłamaniem rzeczywistości czy ucieczką od życia i trudnych doświadczeń.
Wręcz odwrotnie, o przyjęcie tego co nas spotyka ze świadomością i dojrzałością. O dokonanie wyboru, że nie chcę pozostawać w przeszłości, lecz żyć w czasie teraźniejszym. Sposoby, jak uzyskać ten stan, opisaliśmy z Tomkiem w ramach filozofii „pozytywnego egoizmu”, czyli ugruntowania się we własnym wnętrzu i rozpoznania go. To w istocie jest synteza mądrości Wschodu i Zachodu – można uzyskać taki poziom niezależności od warunków zewnętrznych, który daje nam po prostu radość i szczęście. Bez względu na to, co się w naszym życiu dzieje.
Jak ludzie na to reagują?
Głoszę tę myśl i ona ludzi fascynuje, bo daje nam wolność. Na blogu Projektu Egoistka toczą się bardzo interesujące dyskusje wokół emocji; świadomego życia. Rozpoczęłam cykl, w którym mówię o gniewie, lęku, pokazuję jak z tym pracować. Ilość zapytań pokazuje, jakie na to jest zapotrzebowanie. Dostaję zwroty od ludzi, że te słowa trafiają w ich serce, coś zmieniają w ich umysłach, zatrzymują się, zastanawiają, zaczynają próbować... Codziennie swoim czytelnikom przypominam o tym, że życie to wybór; że nawet jeśli nie mamy wpływu na to, co nas spotyka, to mamy 100 proc. wpływu na to, jak na to zareagujemy – jestem tego żywym przykładem. Cieszę się zarówno z tego jak książka „ Egoizm to nie grzech! Kurs na miłość” została odebrana, jak i z tego, jaki jest zasięg tego co robię. Jak ta idea może się rozprzestrzeniać i zmieniać na lepsze nasze nastawienie, rozwijać naszą świadomość.
Już na wstępie książki napisałaś, że skończyłaś ją pisać dla męża Tomka, z którym rozpoczęliście to dzieło. Tomek cię o to poprosił przed swoją śmiercią?
Nie. Ale poprosił mnie w pożegnalnym liście, żebym przekazywała miłość dalej. Dokładnie takich słów użył. Ja zresztą 1 listopada zacytowałam ten list od Tomka na swoim Facebooku. I faktycznie książka jest dla mnie kanałem i sposobem, aby tę miłość przekazywać, ponieważ sam „pozytywny egoizm” to jest sztuka miłości do siebie. Budowania wewnętrznego nadmiaru i bogactwa, a następnie dzieleniem się tym z innymi. Zalewania miłością najpierw siebie, potem bliskich i dalszych ludzi, całego świata. Ta idea jest wysoce humanitarna, a tytuł kontrowersyjny.
Absolutnie nie chodzi o to, aby nie widzieć dalej niż przysłowiowy czubek własnego nosa, ale o to, żeby zajrzeć w głąb siebie i usunąć te przeszkody, które nam blokują przepływ życiowej energii, radości i miłości. Chodzi o to, by usunąć ograniczające przekonania z naszym umysłów; programy, które blokują nam dotarcie do własnego potencjału, a także wyrażanie go w sposób nieskrępowany lękami na zewnątrz. Wciąż boimy się o to, jak odbiorą nas inni ludzi; o to czy spełnimy ich wymagania. W życiu jednak nie chodzi o to, by zadowalać innych, lecz by odkryć siebie i być autentycznym, a nie grać różne role. O tym jest cały cykl, jak ze swoim sercem i umysłem pracować i jak ten stan osiągnąć..
W IV rozdziale napisałaś: „Gdy Tomek wyruszył w swoją ostatnią podróż na drugą stronę brzegu, powiedziałam mu; poprowadziłeś mnie ku pełni”. Nadal czujesz, że prowadzi cię miłość do Tomka?
Ludzie powszechnie wyobrażają sobie, że jak kogoś kochasz i on znika z twojego życia, to ty popadasz w rozpacz, a twoje życie rozpada się na kawałki. Ale tak nie jest. Bo jeżeli miłość nam coś zabiera, bierze przestrzeń do życia i radości, to nie jest miłością. To jest inne uczucie. To może być na przykład przywiązanie. Prawdziwa miłość zasila Cię w twórcze stany, tę energię miłości, która łączyła nas z Tomkiem wciąż czuję, ona mnie prowadzi i tą energią mogę się dzielić ze wszystkimi. Zdaję sobie sprawę, że to jest trudne do zrozumienia dla kogoś, kto wiąże miłość tylko z jedną konkretną osobą i nie potrafi wyobrazić sobie życia bez tej osoby, jeśli ją straci. Ja również byłam z Tomkiem blisko, byliśmy silnie związani. Doświadczyłam zarówno przywiązania jak i miłości, i wiem na czym polega różnica, a także jakie niebezpieczeństwa pojawiają się, gdy uzależnimy swoje życie i szczęście od jednego człowieka (partnera, dziecka, rodzica).
Czyli trochę jak śpiewał zespół Queen: „Show must go on”?
No trochę tak (śmiech). Ja w ogóle myślę w ten sposób, że życie to jest wybór. Często to powtarzam. Sami wybieramy jak chcemy przeżyć to, co do nas przychodzi. Ja faktycznie dokonałam takiego wyboru i to jest osiągalne dla każdego. Nakłaniam, aby dokonywać wyborów w sposób świadomy. Po prostu dziewięć miesięcy temu, bo tyle minęło od śmierci Tomka, postanowiłam, że chcę doświadczać radości, miłości, szczęścia. I doświadczam tego, bo nie zamknęłam się na tę możliwość.
W książce też przekonujesz jak ważna jest miłość do samego siebie. Bo jeśli darzysz siebie miłością to przestaniesz krzywdzić siebie i skoncentrujesz uwagę na przeszkodach, które należy usunąć. Jak dochodziłaś do tych wniosków?
Zwyczajnie tego doświadczyłam. Zresztą cała ta książka jest wynikiem osobistych transformacji. To nie jest wcale tak, że z takim przeświadczeniem się urodziłam i nie miałam ograniczających przekonań czy przeszkadzających emocji (np. gniew) Miałam je. Bo wynosimy je z domu chociażby. To jest szereg programów, które dostajemy od innych ludzi np. „nie poradzę sobie”; „życie to walka” itd. niektóre rodzą się na ścieżce porównań, część lęków podgrzewamy nieświadomie (np. lęk przed stratą). Sama ich doświadczałam. Ale pracowałam nad tym, by wszystkie blokady odkryć w sobie i rozpuścić poprzez codzienną uważność. By zmienić nawyki w swoim umyśle, które są jak koleiny i każą mi widzieć i odbierać świat nie tak jak bym chciała. Codziennie nad tym pracuję, bo ten proces się nie kończy. Nie jest to coś, co można tak po prostu odhaczyć. Ciągle pojawiają się różne sytuacje, które generują w nas, czy to emocje czy myśli. My musimy być czujni i uważni codziennie.
Można się przygotować na to, co was z Tomkiem spotkało?
Tak. Mogę powiedzieć, że nie wiedziałam, co los mi szykuje, jednak przygotowałam się na to dzięki temu w jaki sposób ze sobą pracowaliśmy, jak rozwijaliśmy naszą emocjonalną świadomość dzięki poglądowi, że wszystko co nas spotyka, jest lekcją. Gdy Tomek zmarł, wykorzystałam wiedzę i te doświadczenia. Codziennie dokonywałam wyboru, jak chcę przeżyć to, co do mnie przyszło. Często obrazowo pokazuję to dziewczynom, które przychodzą na moje warsztaty, i mówię by spróbowały stać pod zimnym prysznicem przez 1,5 minuty i oblewać się tą zimną wodą. Okazuje się, że większość z nas nie jest w stanie kilku sekund wytrzymać, zakręca kurek i wyskakuje z wanny czy spod natrysku. A czasem jest tak, że życie nam ten zimny prysznic funduje.
Tylko my nie możemy zakręcić kurka.
Wola jest jak mięsień i wymaga treningu, ale jeżeli ta nasza wola jest słaba, nie potrafimy przebywać w dyskomforcie, wciąż uciekamy przed cierpieniem, to jeżeli życie nam potem zafunduje sztorm, to sobie nie poradzimy. Upadamy i nie umiemy się podnieść. Ja trenowałam. Jak Tomek chorował przez 5 miesięcy to też był taki trening woli, jak poradzić sobie z lękiem, bólem i cierpieniem. Jeśli stajemy oko w oko z przeciwnością losu, nie uciekamy, tylko idziemy naprzód, to życie jest najlepszym poligonem. Jeśli uciekamy przed życiem i nie mierzymy się z tym, co ono nam podsuwa, to nie rozwijamy tych zdolności w sobie. Życie jest najlepszym nauczycielem, jeżeli tylko się na niego otworzymy. I jeśli nie będziemy dopasowywać życia do własnych sztywnych koncepcji, tylko przyjmiemy je takim, jakie ono jest i pozwolimy, żeby nas transformowało, to naprawdę ta praca się wykona.
A masz takie poczucie, że życie wystawiło cię na bardzo mocną próbę? Bo z jednej strony choroba Tomka, z drugiej strony mieliście też sporo perypetii ze służbą zdrowia. I jakby na domiar złego wraz ze śmiercią Tomka zawalił się twój świat materialny, gdy musiałaś zaczynać budować go niemal od samego początku. Czułaś, że tych prób jest za dużo?
Czułam, że ich jest dużo. Ale miałam takie podejście, że wszystko co nas spotyka, jest pewną lekcją. Pojawiały się oczywiście różne myśli, też miałam chwile słabości, tylko pozwalałam sobie na to i nie podgrzewałam tego, nie uciekałam. Nie rozwijałam czarnych scenariuszy, tylko pracowałam z tym świadomie. Rzecz jasna ta siła budowała się stopniowo. Nie od razu byłam silna i niezłomna, bo walczyłam przecież, by mój Tomek wyzdrowiał... I dostałam taki kubeł zimnej wody, kiedy się nie udało. Byłam przekonana, że stanie się inaczej. Nie brałam takiej opcji, do końca uważałam, że to się zakończy pozytywnie. Myślałam, że stanę między Tomkiem a śmiercią i mi się uda.
To też była dla mnie lekcja pokory, że nie chodzi o to, że za wszelką cenę wszystko w życiu ma się udać, a my mamy być superbohaterami. Największą mądrością jest odpuścić, zrozumieć, że są rzeczy silniejsze od nas i nie walczyć z nimi. Wtedy zyskujemy wiele mocy i energii, którą możemy przekierować na to, na co mamy wpływ. Bo nie na wszystko mamy w życiu wpływ i trzeba też umieć to przyznać. Filozofia „pozytywnego egoizmu” to nie jest filozofia w amerykańskim stylu: przyklej sobie uśmiech, idź do przodu, wszystko jest możliwe. Nie. Czasem największą mądrością jest uznać, że odpuszczam. Tę lekcję też odrobiłam i ona dała mi sporo sił.
Wcześniej bywało różnie?
Wcześniej były rzeczywiście takie momenty, że siłowałam się z rzeczywistością.
Prowadzisz warsztaty, które cieszą się ogromną popularnością. Przychodzą na nie osoby, którym życie mocno dało w kość? Czy więcej jest ludzi, którym potrzebna jest tylko drobna wskazówka?
Teraz to się bardzo zróżnicowało, bo jest sporo osób, które mają takie doświadczenie jak ja. I to zazwyczaj są osoby w przedziale wiekowym 30-60 lat. Ale jest też spora grupa młodszych dziewcząt, nawet koło 20. roku życia, które trafiają do mnie z powodu tego, co się dzieje w mediach, bo jestem medialnie widoczna, mam cykl w „Pytaniu na śniadanie”. I interesuje ich moja radość życia. Są w punkcie startowym i chciałyby życie wykreować, nauczyć się wybierać w zgodzie ze sobą, uwolnić od nacisków społecznych. To jest fantastyczne, bo im wcześniej zaczynamy pracę ze sobą, tym świadomiej podejmujemy wybory i możemy zaprojektować swoje życie w zgodzie z nami, możemy wcześniej przygotować się na wyzwania codzienności. Zajrzenie w siebie to zawsze jest inwestycja, która procentuje szczęściem.
Poznaj legendę Skalskich…
Osiem lat byli małżeństwem i kochali się jak szaleńcy, o czym wiedzą ci, którzy spotykali się z nimi w ramach warsztatów Projektu Egoistka. Uwielbiani za swą niepokorność, autentyczność i radość życia. Zorganizowali cztery ogólnopolskie kampanie społeczne, ucząc kobiety pozytywnego egoizmu, dotarli do 300 tysięcy Polek, bezpośrednio spotkali się 10 tysiącami kobiet w ramach warsztatów. Stworzyli społeczność pozytywnych egoistek, która liczy ponad 50 tysięcy osób. Pracowali z ciałem, umysłem, sercem i duchem. Przez pięć lat inspirowali do życia autentycznego, a nie automatycznego, do odkrywania własnego potencjału i urzeczywistnienia go. Nie uciekali przed trudnymi pytaniami, nawet wtedy, kiedy stanęli w obliczu śmiertelnej choroby Tomka, nadal byli samodzielni w swoich wyborach. Pozwolili, by doświadczenie choroby i śmierci wzmocniło ich wewnętrznie. W lutym 2015 roku Tomek zmarł w wieku 41 lat na raka. Dagmara wciąż kontynuuje ich wspólne dzieło: Projekt Egoistkę