Dama warta grzechu. Czy będziemy się spowiadać?
Kiedy w 1801 roku Izabela Czartoryska zakładała w Puławach muzeum prezentujące jedną z najsłynniejszych polskich kolekcji dzieł sztuki powiedzieć miała: „Ojczyzno, nie mogłam Ciebie bronić, niechaj Cię przynajmniej uwiecznię”.
Zbiór miał być dobrem wszystkich Polaków. I właśnie dlatego, jak przypomniał niedawno na portalu histmag.org Sebastian Adamkiewicz, Czartoryskim przekazywano najcenniejsze dokumenty, elementy strojów, obrazy, broń, ozdoby. Jednym z ofiarodawców był Tadeusz Czacki, który zgromadził nie tylko pokaźny zasób ważnych dokumentów państwowych, ale także pamiątki po polskich królach. Niektóre z nich zdobył... otwierając np. królewskie groby.
Kupienie przez ministerstwo „Damy z łasiczką” wywołało lawinę pytań, z których najważniejsze brzmi - czy ten zakup rzeczywiście był niezbędny?
Ta umowa - w opinii ministerstwa dająca na własność Polakom najsłynniejszy obraz w kraju - wzbudziła spore kontrowersje. Czy musieliśmy płacić za „Damę z łasiczką” ponad pół miliarda złotych? I co na to inni arystokraci?
Czartoryski. Książę bez gronostaja
Po powstaniu listopadowym księżna wywiozła zbiory do rezydencji w Sieniawie, skąd trafiły do Paryża. Wnuk twórczyni cennej kolekcji, Władysław, chciał wypełnić wolę babki. Po kilku latach zabiegów w końcu zbiory trafiły do Krakowa. Po przywiezieniu ich pod Wawel w 1876 r. powstało Muzeum xx. Czartoryskich, które miało „służyć narodowi”. Po przejściach II wojny światowej, gdy nastąpiła utrata niektórych dzieł, w tym „Portretu młodzieńca” Rafaela Santi, kolekcja znalazła się w zarządzie państwa. Opiekowało się nią Muzeum Narodowe w Krakowie. W 1991 roku odzyskał zbiory Adam Karol Czartoryski i przekazał je nowo utworzonej fundacji.
Jest 1975 rok. Muzeum Czartoryskich odwiedza jako hiszpański zapaśnik. Do dziś pamięta moment, kiedy staje przed najcenniejszym obiektem w zbiorach - czyli słynną „Damą z gronostajem” Leonarda da Vinci (zwaną też „Damą z łasiczką”). - Zachwycająca - szepcze podobno.
To Adam Karol Czartoryski, potomek księżnej Izabeli. Tej samej, która w Puławach stworzyła pierwsze polskie muzeum, złożone ze zbiorów arystokratycznego rodu. To właśnie jej syn, Adam Jerzy, podarował mu jako pamiątkę ze swych włoskich wojaży portret Cecylii Gallerani znany jako „Dama z gronostajem”.
Wspomina, że tamtego popołudnia, kiedy pojawił się w Krakowie, przebywał w Polsce incognito. Nie chciał, by polskie władze mu się przyglądały. Przecież pochodził z arystokracji, rodziny obszarników posiadających m.in. ordynację sieniawską. Ale - jak sam mówił podczas jednej ze swoich poprzednich wizyt w Krakowie - dla tamtego młodego chłopaka brzmiało to raczej niczym legendy niż fakty. Bo on, urodzony w Hiszpanii, jako Adán Carlos Jesús María José Czartoryski y de Bórbon-Dos Sicilias (czyli Adam Karol Czartoryski Burbon-Sycylijski), specjalnych związków z Polską nie miał. A w kręgach międzynarodowej arystokracji większe wrażenie robiło raczej jego powinowactwo z hiszpańskim domem panującym - przez matkę Marię Dolores jest kuzynem byłego króla Juana Carlosa. Adam Karol urodził się w Hiszpanii, natomiast studia kończył w Anglii. Bardziej niż dziełami sztuki interesował się sportem. Po studiach na dłuższy czas osiadł w Londynie. Później trafił do Rzymu. Słynął ze słabości do zapasów, samochodów i pięknych kobiet. Ale o kraju nad Wisłą nie myślał w ogóle.
***
Sytuacja zmieniła się nieco w latach 80. Wtedy właśnie w Polsce pojawiła się koncepcja, by wykupić zbiory Czartoryskich. Głównym architektem tego pomysłu był Marek Rostworowski, ówczesny pracownik Muzeum Czartoryskich, oddziału Muzeum Narodowego w Krakowie. W negocjacje z ówczesnym jedynym już spadkobiercą rodu Czartoryskich zaangażował się znany kolekcjoner, Adam Ciechanowiecki. Cena ustalona została na 5-6 milionów dolarów. Sumę niewygórowaną.
Adam Karol Czartoryski przyznaje, że wówczas nawet nie podejrzewał, że komunizm w Polsce może upaść. Zdziwił się nawet, że władze PRL chcą mu za kolekcję (do której i tak nie miał dostępu) zapłacić. Ale państwo po prostu chciało się zabezpieczyć. Kolekcja bowiem nigdy nie była znacjonalizowana. Po prostu od 1950 roku była „pod opieką” Muzeum Narodowego jako jego oddział.
Kiedy wydawało się, że sprawa znajdzie wreszcie swój finał, któryś z ministerialnych urzędników wpadł na pomysł, by wspomnianą sumę wypłacić w... węglu. - No wyobraża pan to sobie? Chcieli mi to pod moim domem w Londynie wysypać czy jak? - burzył się w 2009 roku Adam Karol Czartoryski.
Tak oto pierwsza z propozycji kupienia kolekcji nie doszła do skutku.
***
W 1989 roku komunizm upadł. Zbiory zostały mu zwrócone jako jedynemu spadkobiercy. Czartoryski utworzył wówczas prywatną fundację, której przekazał na własność kolekcję i budynki muzealne. Ministrem kultury był wtedy zresztą wieloletni kustosz tych zbiorów Marek Rostworowski. Państwo reprezentowane przez Muzeum Narodowe wzięło na siebie obowiązek utrzymania Muzeum i Biblioteki Czartoryskich.
W statucie fundacji zapisano, że jej majątek w Krakowie i Sieniawie jest jako „historyczna, nierozerwalna całość” niezbywalny. Przedmioty, które były w muzeum jako depozyty Czartoryskich, książę oddał też w depozyt fundacji. Prezesem zarządu miał być „każdoczesny dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie”. W preambule stwierdzono nawet, że Muzeum i Biblioteka Czartoryskich są „instytucją kultury narodowej”, której działanie „gwarantowane jest przez państwo polskie”.
Przez kilka lat wydawało się, że model współpracy stworzony między Muzeum Narodowym w Krakowie i prywatnym właścicielem wychodzi sztuce na dobre. Ale w 1997 r. Adam Karol Czartoryski wycofał - za wiedzą fundacji - część depozytów z kolekcji i... sprzedał. - Już wcześniej się na to zanosiło - twierdzi anonimowo jedna z osób zasiadających wówczas w Radzie Fundacji. - Adam Karol poprosił, by na zebraniu rady była także jego żona, Jossette, choć wówczas do tego gremium nie należała. I to właśnie ona w pewnym momencie powiedziała: „Wygląda na to, że to mogłoby być prywatne, całkiem dochodowe muzeum”. Dobrze pokazywało to, że w tej parze głową być może jest Adam Karol Czartoryski, ale szyją - zdecydowanie jego żona - dodaje.
Tadeusz Chruścicki, dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie, rozpoczął - w imieniu fundacji jako jej ówczesny prezes - akcję kupowania najcenniejszych depozytów z kolekcji. Pieniądze pochodziły z sum, które przynosiły podróże zagraniczne „Damy...”. Umowę sfinalizowano w 2001 roku. Adam Karol odsprzedał wówczas fundacji ponad 2 tys. przedmiotów za kilka milionów złotych, choć przyznać trzeba, że często były to sumy poniżej wartości rynkowej obiektów. Za bezcenną staurotekę, relikwiarz Drzewa Krzyża Świętego w stylu bizantyjskim, jeden z kilkunastu takich na świecie, oddaną w depozyt zamkowi wawelskiemu, zgodził się wziąć... 1 tys. zł. To kilkaset razy mniej niż wartość rynkowa tego obiektu.
***
Sierpniowe popołudnie 2011 roku. Do budynku Fundacji xx. Czartoryskich wkraczają nowe władze. Wypraszają pracowników, pieczętują dokumenty. Zdezorientowane sekretarki dzwonią do członków zarządu. Poprzedniego, podobno już odwołanego. Chodzi o Adama Zamoyskiego, Marię Osterwę-Czekaj i Antoniego Potockiego. Ale nikt nie przedstawił żadnych dokumentów. Dzień później w budynku pojawia się podobno Antoni Potocki, członek poprzedniego zarządu odpowiedzialny za remont.
Później, w nieautoryzowanym wywiadzie Adam Karol zarzucił zarządowi fundacji niegospodarność. Przyznał też, że nie bez znaczenia był fakt, iż władze fundacji przypomniały mu, że darowana kilka dni wcześniej Wawelowi przez fundatora wspomniana już stauroteka nie należy do niego. - Chcieliśmy ten obiekt od księcia kupić. Wtedy on sam zaproponował, że nam go podaruje. To był piekny gest w stylu przodków. Nie wiedzieliśmy wtedy, że do niego nie należy - zaznaczył wówczas Jan Ostrowski, dyrektor Zamku Królewskiego na Wawelu.
Ale arystokrata uczynił dar nie ze swojej własności, lecz fundacyjnej. Kiedy władze fundacji zwróciły mu uwagę, uznał to za afront. Ale to nie był jedyny zarząd fundacji, z którym fundator rozstał się w ten sposób. Właściwie wszyscy kolejni byli w ten sposób żegnani - choć bywało, że zaledwie kilka godzin wcześniej byli chwaleni. - To było jedno z największych zaskoczeń. Przecież odwołanie zarządu z Adamem Zamoyskim na czele odbyło się ledwie kilka dni po posiedzeniu Rady Fundacji, na którym przyjęte zostało sprawozdanie z działalności zarządu. Wszyscy członkowie tego ciała byli „za”. Fundator także. I nagle mu się odwidziało - zauważa jeden z byłych członków Rady Fundacji.
Zresztą z wieloma byłymi współpracownikami spory skończyły się w sądzie. Tak było choćby ze wspomnianym zarządem fundacji i z Adamem Zamoyskim jako prezesem. Poszło o zarzut niegospodarności, z którym byłe władze fundacji się nie zgadzały. I sprawę przed sądem wygrały.
Innym przyjacielem, który niepostrzeżenie stał się wrogiem, został Adam Ciechanowiecki. Ten sam, który w latach 80. negocjował ze spadkobiercą Czartoryskich sprzedaż zbiorów. Oskarżony został o „przywłaszczenie niektórych zbiorów” i włączenie ich w kolekcję Fundacji Ciechanowieckich, działającej przy Zamku Królewskim w Warszawie. Ciechanowiecki twierdził z kolei, że za nie przecież zapłacił. Chodziło m.in. o wspomniane wycofane w 1997 roku z Muzeum Czartoryskich depozyty.
Księżna Karolina Lanckorońska była wyjątkową kobietą
Karolina Lanckorońska, arystokratka i historyk sztuki, znawczyni baroku i twórczości Michała Anioła, więźniarka obozu koncentracyjnego w Ravensbrueck po wojnie nie wróciła do Polski formowanej na nowo przez komunistów. W 1945 roku zajęła się organizowaniem studiów dla zdemobilizowanych żołnierzy generała Andersa i dołączyła do grupy założycieli Polskiego Instytutu Historycznego w Rzymie. Nie tylko stanęła na jego czele jako dyrektor, ale też wyłożyła na działalność własne pieniądze, by placówka mogła wydawać czasopisma naukowe upowszechniające ważne źródła dotyczące historii Polski. Jakby było mało, księżna założyła też Fundusz im. Karola Lanckorońskiego (od 1967 pod nazwą Fundacja Lanckorońskich z Brzezia z siedzibą w szwajcarskim Fryburgu i w Londynie), który wspierał zarówno polskie instytucje emigracyjne, jak i i biblioteki uniwersyteckie w kraju. Lanckorońska poprzez fundację wspierała stypendiami polskich naukowców piszących doktoraty i habilitacje za granicą, ale kiedy było trzeba kupowała też niedostępne leki dla chorujących pracowników Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Lanckorońska to postać szczególnie ważna dla polskiej historii z wielu powodów, a jednym z nich jest wojenne „świadkowanie” - aresztowana w 1942 roku we Lwowie, wysłuchała spowiedzi pewnego gestapowca, który ze szczegółami opowiedział jej przebieg masakry na Wzgórzach Wuleckich - w lipcu 1941 roku Niemcy zamordowali podczas niej profesorów i pracowników lwowskich uczelni wraz z rodzinami. Ów Niemiec był pewien, że Lanckorońska zginie, więc postanowił się pochwalić, najwyraźniej uznając, że jego tajemnica III Rzeszy zostanie zabrana do grobu przez Polkę siedząca przed nim na przesłuchaniu. Księżna jednak przeżyła, a jej świadectwo - tzw. raport Karoliny Lanckorońskiej, opublikowany w 1977 roku, stał się dowodem w sprawie tzw. mordu profesorów...
W 1994 roku księżna podjęła kolejną ważną dla polskiej kultury decyzję - ofiarowała Polsce zgromadzoną w Wiedniu Kolekcję Lanckorońskich, zawierającą m.in. dwa obrazy Rembrandta - „Dziewczynę w ramie” i „Uczonego przy pulpicie” . Ponad 500 zabytkowych obiektów, wśród nich 82 obrazy włoskie i ponad 220 rysunków Jacka Malczewskiego przekazała Zamkowi Królewskiemu na Wawelu - Państwowym Zbiorom Sztuki. Za darmo...
Obdarowane zostały też inne instytucje: Biblioteka Jagiellońska, Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego, Muzeum Narodowe w Warszawie, Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, Polska Akademia Umiejętności.
Księżna zmarła w 2002 roku. Nie miała więc okazji poznać szczegółów sprawy państwo polskie kontra Adam Rybiński - jeden z potomków ostatniego właściciela Wilanowa, Adama Branickiego - który domagał się odszkodowania od Muzeum Narodowego w Warszawie za przejęte po wojnie archiwum, meble i dzieła sztuki (łącznie ok. 6 tys. obiektów muzealnych) oraz księgozbiór z rysunkami i grafikami znajdujący się w Wilanowie. Roszczenie - w latach 90., a więc jeszcze za życia Karoliny Lanckorońskiej - opiewało na 750 tysięcy złotych. Dodatkowo w roku 2009 rodzina ogłosiła, że chce odzyskać pałac, który po wojnie stał się własnością państwa. Muzeum Pałacu Króla Jana III Sobieskiego w Wilanowie - bo tak brzmi pełna nazwa - zostało udostępnione publiczności dopiero w 1962 roku, po gruntownych pracach konserwatorskich i rewaloryzacyjnych oraz rewindykacji znacznej części zbiorów wywiezionych przez Niemców w czasie okupacji.
W 2014 roku sąd uznał, że Adam Rybiński jest tylko jednym z kilkorga spadkobierców i wysokość roszczenia zmniejszył do 83,3 tysięcy złotych (wraz z odsetkami). Pieniądze miało wypłacić Muzeum Narodowego w Warszawie, któremu podlegała wilanowska placówka. Jak łatwo się domyślić, od wyroku odwołały się obie strony - prawnicy reprezentujący muzeum jako jeden z argumentów podali przedawnienie. Sąd apelacyjny ostatecznie oddalił roszczenie potomka Adama Branickiego, ale przy okazji wyroku w 2014 roku przypomniano, że arystokratyczne rody zaczęły występować o zadośćuczynienie za przejęte przez państwo kolekcje i zbiory biblioteczne już w latach 80., kiedy powstało sądownictwo administracyjne.
W 2014 roku państwo polskie, czyli podatnicy, mogli odetchnąć z ulgą - sąd oddalił roszczenia rodziny Branickich. Czy decyzja rządu o kupieniu od Adama Karola Czartoryskiego kolekcji z najcenniejszym obrazem w zbiorach - „Damą z łasiczką” - otworzy furtkę kolejnym rodom i rozpoczną się kolejne negocjacje?
Radziwiłłowie odszkodowania za część znacjonalizowanych i przejętych przez muzealników zbiorów otrzymali od państwa jeszcze w latach 80. Dzisiaj zainteresowani są albo odzyskaniem dawnych majątków (jak np. pałac myśliwski w Antoninie), albo rekompensatami za utracone ordynacje. Podobnie Lubomirscy, Sobańscy czy Potoccy. Ciekawe, co powiedziała dzisiaj Karolina Lanckorońska?