Damfmaszyna stoi na glajzach, srogo jak pieron, tusto jak szpajza WIDEO
Z pisarzem i historykiem Markiem Szołtyskiem rozmawiamy o „Damfmaszynie”, czyli „Lokomotywie” Juliana Tuwima, przetłumaczonej na język śląski. To najnowsza książka tego autora.
Łatwiej pisać śląskie książki czy tłumaczyć na śląski?
Śląskie książki to jest moja specjalność. Ponad 30 książek mom, zaś tłumaczenia to jest coś zupełnie innego. Bo to niby nie jest moje, tłumaczy się czyjeś myśli, czyjeś rymy. Mom już takie doświadczenia w książce „Ślązoki nie gęsi”. Mom fragmenty literatury światowej i polskiej, przeonaczone na śląski. Tam jest i Homer, i Sienkiewicz, jest troszkę Harry’ego Pottera, jest Kubuś Puchatek - to jest ta książka „Ślązoki nie gęsi”, ale o wiele trudniejsze jest współpracowanie z towarzystwami, czy lepiej powiedzieć spadkobiercami Brzechwy czy Tuwima, bo oni ciągle mają na tym ręka. Oni nie tylko sprzedają licencję na tłumaczenie, co w sumie jest zrozumiałe, ale chcą widzieć, jak to jest przetłumaczone. Miałem taki przypadek, że proszono mnie o jakieś zaświadczenie, czy to jest dobre tłumaczenie. Miałem duży problem. Bo kto to mi ma dać? Moja baba? Babcia, co już nie żyje? Przecież nie ma tak naprawdę żadnego gremium na Śląsku - nawet jakiegoś wydziału śląskiej literatury - no nie ma. W związku z tym ja im napisałem: 25 lat czytelnictwa moich książek to chyba jest jakiś tam glejt na to. Nie odpowiedzieli, ale dali zgodę. I w Brzechwie, i w Tuwimie jest dość duży problem. Polega on na tym, że te wiersze są znane. Bo jeżeli momy u Brzechwy wiersz o „Samochwale”, to z jednej strony szłoby napisać, że ta baba sama się chwolyła. To fajnie brzmi, ale ci, co lepiej znają po śląsku, powiedzą: „ja, ale zaro, dyć samochwała to je „chwolnorzić”. Samochwała to jest jeden wyraz - „chwolnorzić” tak samo. Zawsze muszę wybrać takie słowo, żeby mnie nie skrytykowali, żeby mi nikt nie zarzucił, że jo nie wiem, że jest takie słowo jak „chwolnorzić”. I tak to przetłumaczyłem. I nikt się do tego nie przyczepił z tak zwanych szefów towarzystw, które dają licencje. W przypadku Tuwima problem jest tego typu, że te wiersze są też znane i tych tłumaczeń - nielegalnych - „Lokomotywy” jest z osiem. A jeśli chodzi o „Pana Hilarego” to chyba z 80. Po internecie to loto, natomiast nigdy to nie są tłumaczenia dosłowne, bo autorowi jak coś nie pasuje, to sobie zmienia. A przy tłumaczeniu moim musi się to wszystko zgadzać - musi to być tak zrobione, że w tym mniej więcej miejscu, w tym mniej więcej wersecie jest to słowo - bo inaczej to nie jest tłumaczenie. Zwłaszcza w nowej książce „Tuwim po śląsku” jest to zestawione z tekstem polskim, góralskim, kaszubskim. Ci, którzy robią to „nielegalnie”, nie mają takiej presji. Oni też nie mogą publikować tego, ale to jest już inny problem - ich nie mój.
W przypadku „Lokomotywy” jest jeszcze jeden problem - rytm. Wydaje się, że ta maszyna naprawdę jedzie.
Czymś katastrofalnym dla tłumacza jest rytm wierszy Tuwima. Taki zwykły czytelnik może se z tego nie zdawać sprawy. Połowa wierszy Tuwima to jest rytmika - wyklupywanie, wystukiwanie melodii, tego tempa. No i teraz trzeba by tak samo na śląski zrobić. Lokomotywa to „damfmaszyna” . Pociąg byłoby łatwiej - niektórzy tak tłumaczą - „Cug stoi na glajzach”, ale w tekście oryginalnym nie ma: pociąg stoi na szynach, tylko jest lokomotywa, to jest przód cuga. „Już damfmaszyna stoi na glajzach, srogo jak pieron, tusto jak szpajza: Czeko jom rajza. Stoi a fuczy, dycho a dmucho, hyc z rozgrzonego jeij basa bucho: Buch - jaki hyc je! Uch - jak je gorko! Puff sie hajcuje! Uff - gorko, gorko!” Całego wiersza zgodnie z prawem nie moga do kamery pedzieć nawet do „Dziennika Zachodniego”. W związku z tym, tyn moment, jak ona sztartuje, przeczytom: „Łoroz - gwizd! Nogle - świst! Para drzist! Koła - sztart! Nojpszod - poleku - jak ślimok - kalyka, sztartnyła - maszyna - po glajzach kuśtykać. Dyć szarpła wagony, że aże niom pyrto, i zwyrto sie, koło za kołem sie zwyrto, o, coroz je drapszo, coroz bardij gzuje, telepie i klupie, i rychtig szusuje”. Tuwim jest też po góralsku, kaszubsku, polsku jako oryginał i śląski - to jo. Tłumaczenie góralskie zrobił górol, a kaszubskie Kaszub, o tym niewiela moga powiedzieć.
Może spróbujemy kawałek?
Oni to przetłumaczyli mało oryginalnie, może tak to mają. „Lokomitiwa”. „Stoi na stacji lokomotiwa, cażko, stolemno i mok z ni spłiwo: Tłesto oliwa”. Dalej nie mam odwagi. Nikie-rzy, bo są tacy, np. Ślązok na Kaszubach co trocha umi, padoł, że śląski jest dowcipniejszy, ale jo ino powtarzom. Nie chca się chwolić. Dowcipniejszy nie znaczy lepszy. A jak mają górole? „Zeleźnica”. „Stoi na stacyji zeleźnica, cięzko, wielgaźno, a po nej spływo: gesto maśnica”. Zeleźnica - maśnica - już mi się to lepij podobo.
Duży urok w tym, że tekst można porównać w różnych gwarach.
Ten trzygwarowy, plus polski tekst „Lokomotywy” Tuwima to jest wydanie pierwsze na świecie. Wielogwarowe wydanie. Ja uświadomiłem to sobie niedawno. Wcześniej skupić się trzeba było na tym, by ten Kaszub i górol zrobili to na czas, a Towarzystwo imieniem Tuwima przysłało odpowiednie papióry na to, by nie podpaść pod pora paragrafów. Ale to zestawienie wielogwarowe to jest nowa rzecz. I pytanie, na ile to zainspiruje rynek książki. Może być tak, że to zostanie niezauważone albo ktoś będzie za gupi, żeby zrozumiał. A może to zainspiruje Łemków albo inkszych górali. Bo powiedzenie, że to gwara góralska to nie jest precyzyjne - trzeba by było powiedzieć, że to jest gwara górali podhalańskich, zakopiańskich. Bo żywiecki górol gada troszeczka inaczyj, a śląski w Istebnej też inaczej. Kaszuby to też nie jest jeden miech z wyrazami. Na Kurpiach jakoś godają, na Podlasiu. Czy oni się za to wezmą?
Można waszą pracę traktować jako wezwanie do tłumaczenia „Lokomotywy”?
Nie tylko „Lokomotywy”. Bo na to się może jeszcze znajdą chętni. Ale do potraktowania wielogwarowo innych rzeczy. Żeby w ogóle takie teksty powstawały. Ktoś powie - przecież tyle się mówi o tych kulturach. No mówi się dużo. Też sie dużo mówi, że trzeba ekologicznie żyć, a co z tym jest? Wszyscy woniomy to codziennie. Tak samo jest z tymi kulturami regionalnymi - dużo się godo. Już jest niemodnie powiedzieć, że to jest brzydkie, passe, faux pas - to już momy za sobą. Tyż jest w tym trocha mojej zasługi. Oczywiście jo śląskiej godki nie wymyślił, ale zaczął żech ją powszechnie stosować. My potrzebujemy jeszcze czasu. Chcę wspomnieć, że od pierwszego mojego pisanio po śląsku minęło ćwierć wieku. Jakiejś rewolucji nie widza, choć ona jest pełzająco. Ona jest. Może potrzeba jeszcze 50 lot, by po prostu to było coś oczywistego, że w Katowicach nie będzie już drzwi żadnych na dworcu kolejowym, gdzie pisałoby tylko „toilet”, „WC”, ale też „haziel”. Czy to komuś coś ubędzie z tego powodu? Niech ta „Lokomotywa” przyspieszy ten proces.
Książka kosztuje 37,50 zł, kupimy ją np. na stronach bonito.pl, szoltysek.com.pl/