Będzie towarzyszył polskim sportowcom podczas rywalizacji. Pokaże nam igrzyska „od kuchni”, opisze pobyt w olimpijskiej wiosce i to, jak organizatorzy wielkich sportowych imprez radzą sobie w pandemicznym czasie. Nasz redakcyjny kolega Daniel Ludwiński zrelacjonuje nam zimowe igrzyska w Pekinie od pierwszego dnia do końca rywalizacji. Jak to się stało, że dziennikarz z północy Polski trafił na typowo zimową imprezę? By to zrozumieć, trzeba poznać niezwykłą historię Daniela.
Dziennikarz sportowy. Autor książek. Przewodnik po Toruniu. Szachista, biegacz (klasyczny i narciarski), amator gry w siatkówkę. Kolekcjoner. Miłośnik przyrody, zwłaszcza ptaków. Mówiąc o Danielu, że jest barwną postacią, to jakby nic nie powiedzieć.
Urodził się w znanej w świecie kultury rodzinie. Jego tata - Jerzy Ludwiński, był znanym i cenionym profesorem historii sztuki nowożytnej, m. in. wykładowcą Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu i krytykiem sztuki. O mamie, Małgorzacie Iwanowskiej-Ludwińskiej można powiedzieć: malarka, pisarka i poetka. Oboje byli również kibicami sportu. Nic dziwnego, że i na Daniela przeszła ich pasja.
- Pierwszym „moim” sportem był - co w Toruniu nie jest niczym wyjątkowym - oczywiście żużel - wspomina. - Nie pamiętam zupełnie początków, gdyż chodzenie na mecze i codzienne emocjonowanie się tym sportem było dla mnie czymś oczywistym i naturalnym, czymś, w czym dorastałem. Mogę w najbardziej dosłownym rozumieniu tych słów powiedzieć, że uczyłem się dodawania na programach żużlowych, a czytania na „Tygodniku Żużlowym”. Od żużla się więc wszystko zaczęło, a trzeba dodać, że były to wspaniałe dla Apatora lata 90.
O ile zainteresowanie żużlem w przypadku młodego chłopaka z Torunia nie było niczym wyjątkowym, to już fascynacja sportami zimowymi do częstych przypadków wśród ludzi z północy kraju nie należy.
W ślady taty
- Sportami zimowymi zainteresowałem się dzięki igrzyskom w Lillehammer, które wyjątkowo mnie zachwyciły - wyjaśnia Daniel. - Atutem narciarstwa było też to, że terminowo idealnie uzupełniało się z żużlem; koniec sezonu w jednej dyscyplinie oznaczał początek w drugiej. A wracając jeszcze do Lillehammer i igrzysk jako takich, wielkim fanem sportu, w tym oczywiście sportu olimpijskiego, był mój tata. Do dziś wielu jego kolegów profesorów i artystów wspomina, że o ile oni nie mieli o sporcie pojęcia, o tyle on był pod tym względem wyjątkowy i przyjeżdżając np. na swoje wykłady zawsze miał przy sobie „Przegląd Sportowy”. Tata uczył mnie więc, kim są Alberto Tomba (mój pierwszy sportowy idol z dzieciństwa), Marc Girardelli, Bjoern Daehlie, Aleksiej Prokurorow, czy Jens Weissflog, a więc gwiazdy narciarstwa tamtych lat. Wspólnie oglądaliśmy zawody w skokach, emocjonowaliśmy się tym, że 18-letni Adam Małysz z Polski skacze coraz lepiej, aż w końcu w 1996 roku wygrywa w Oslo swój pierwszy konkurs Pucharu Świata. Sporty zimowe pozostały, obok żużla, moją największą sportową miłością. Mam kontakty z wieloma kibicami z całego świata, wspólnie wymieniamy się rozmaitymi pamiątkami, archiwalnymi nagraniami na płytach DVD, dyskutujemy.
Kolekcja Daniela jest rzeczywiście niebywała. Potrafił na przykład skompletować telewizyjne relacje niemal ze wszystkich olimpijskich turniejów skoków narciarskich, od kiedy zaczęto pokazywać je na szklanym ekranie.
Szachowy mistrz
Nasz dziennikarz nie ogranicza się tylko do kibicowania i pisania o sporcie. Dużo jeździ rowerem, biega, bierze udział w różnych amatorskich imprezach, jeśli spadnie śnieg, zakłada narty i pokonuje na nich kolejne kilometry w okolicznych lasach.
Największą pasją są dla niego jednak... szachy.
- Przez długi czas były dla mnie czymś, o czym wiedziałem tylko, że są pasją mojego sąsiada, Krzysztofa Woźniaka, kierownika sekcji szachowej w Apatorze. Zasad nauczyłem się dość późno, bo pod koniec szkoły podstawowej, a w turniejach zacząłem grać w klasie maturalnej, na dobre połykając bakcyla. Oczywiście w porównaniu z profesjonalistami jest to wciąż poziom amatorski, ale chciałbym jeszcze powalczyć o zdobycie tytułu kandydata na mistrza. Z wygranych turniejów najwyżej cenię sobie pierwsze miejsce w zawodach „Szachy w Harmonijce”, organizowanych w Collegium Minus. Jestem też kapitanem jednej z drużyn ligowych AZS-u UMK, w której gram w tym sezonie mistrzostw województwa.
Nie ma się co dziwić, że osoba tak związana ze sportem postanowiła spróbować swoich sił w dziennikarstwie. Dla Daniela stało się ono głównym zajęciem i źródłem utrzymania.
Ambitny samouk
- Dziennikarską przygodę zaczynałem w akademickim Radiu Sfera i na portalu SportoweFakty.pl. Najważniejsze było jednak dołączenie do redakcji „Tygodnika Żużlowego”, który od 30 lat cieszy się w żużlowym środowisku poważaniem. W „TŻ” nauczyłem się więc dużo, bo byłem jedynym korespondentem z Torunia, a niekiedy wysyłano mnie także w delegacje poza Toruń. Równolegle współpracowałem z Wirtualną Polską, jeżdżąc m.in. na zawody PŚ w skokach i biegach narciarskich. I po kilku latach przyszedł czas na „Nowości”, gdy dostałem propozycję pracy od redaktora Piotra Bednarczyka.
- Danielowi przypatrywałem się od jakiegoś czasu - mówi Piotr Bednarczyk. - Śledziłem to, co pisze w prasie i w Internecie. Imponował nie tylko swoją wiedzą o sporcie, ale i wzorcową wręcz polszczyzną, a wiadomo, że z tym u dzisiejszej młodzieży bywa różnie. Dlatego gdy zwolnił się etat w naszym dziale sportowym, zaproponowałem „Ludwiniowi” pracę w „Nowościach”. Zdecydował się niemal od razu. Bardzo szybko okazał się strzałem w dziesiątkę. Dałem mu tylko kilka wskazówek, jak obsługiwać system do łamania stron w gazecie, jak wprowadzać materiały do naszego panelu internetowego i poleciłem wyrobić sobie kontakty w toruńskim środowisku sportowym, zwłaszcza futbolowym, bo przejął tę ważną działkę. Czekałem, kiedy przyjdzie po jakąś pomoc. Nie przyszedł. Ambitnie niemal ze wszystkim radził sobie sam.
Praktycznie od początku pracy w wydawnictwie Polska Press Daniel pisał do trzech lokalnych tytułów - „Nowości”, „Gazety Pomorskiej” i „Expressu Bydgoskiego”. Z czasem wyszły na jaw jego zainteresowania sportami zimowymi i zaczął dostawać od centrali w Warszawie zlecenia pisania o skokach narciarskich, biegach, biathlonie itp. Jego materiały ukazują się w prasie lokalnej w całej Polsce - od Rzeszowa po Szczecin, od Białegostoku po Wrocław.
Daniel Ludwiński jest też autorem książek o tematyce sportowej. Wcześniej napisał m. in. biografię żużlowca i trenera Stali i Apatora Toruń Jana Ząbika. Niedawno ukazała się jego książka „Od dirt-tracku do Motoareny. Opowieść o toruńskim żużlu”
- Praca nad nią była wspaniałą przygodą - ożywia się autor na samo wspomnienie. - Spotkałem się z blisko 120 osobami, zarówno zawodnikami, jak i m.in. działaczami, trenerami, mechanikami. Zebranie materiału zabrakło mi 2,5 roku i niekiedy wymagało podróży po Polsce, gdyż nie wszyscy rozmówcy mieszkają na co dzień w Toruniu. Założenie od początku było takie, że ma to być publikacja wspomnieniowa, chwilami sentymentalna, chwilami zabawna, pełna anegdot i barwnych wspomnień z przeszłości toruńskiego żużla, a nie liczb i statystyk. Z teg, co słyszę od wielu osób, chyba się to udało. Książka nadal jest dostępna, a jej dystrybucją zajmuje się toruński klub.
Niedoszły ornitolog
Nie tylko sportem jednak Daniel żyje.
- Toruń zawsze był mi bliski i stąd blisko 10 lat temu pojawił się pomysł, aby zostać przewodnikiem. Obecnie z uwagi na inne obowiązki jest to praca dodatkowa, ale zawsze sprawiająca ogromną satysfakcję. Szczególnie lubię oprowadzać grupy możliwie jak najbardziej kameralne - spacerując z 2-3 osobami można pokazać więcej i dokładniej niż gdy grupa liczy 45 osób. W ramach działalności przewodnickiej prowadzę również stronę stropywtoruniu.blogspot.com, na której popularyzuję wiedzę o toruńskich polichromiach stropowych.
Co jakiś czas Daniel bierze urlop, by... obserwować ptaki.
- Zainteresowania przyrodnicze pojawiły się dość nietypowo, bo nikt z bliskich nie był przyrodnikiem. W rodzinnej bibliotece były jednak m.in. atlasy ptaków, ssaków czy gadów. Od dzieciństwa lubiłem je oglądać i czytać, aż szczególnie bliska stała mi się awifauna. Był nawet czas, gdy jako dziecko myślałem, że zostanę zawodowym przyrodnikiem-ornitologiem. Ostatecznie tak się nie stało, ale w wolnych chwilach miałem już przyjemność jeździć na przyrodnicze obserwacje m.in. do doliny Biebrzy, nad ujście Warty czy na zimowy rejs po Bałtyku umożliwiający obserwacje morskich ptaków. Tak naprawdę przyroda może jednak zaskoczyć wszędzie. Ogólnopolską ptasią sensacją początku stycznia stał się świergotek nadmorski przebywający przy toruńskiej przystani AZS-u, a jest to gatunek ptaka niemal wcale niespotykany w głębi Polski.
Przyniesie szczęście?
Na jakiś czas ptaki muszą pójść na bok. Daniel został wytypowany jako przedstawiciel wydawnictwa Polska Press do wyjazdu na zimowe igrzyska w Pekinie.
- Decyzję o wyborze podjął Robert Zieliński, który wówczas szefował sportowi w Polska Press - mówi Daniel. - W grę wchodził jeszcze wyjazd na piłkarskie Euro, ale w porównaniu ze sportami zimowymi międzynarodowa piłka nożna zdecydowanie nie jest moją mocną stroną. Przez ostatnie miesiące konieczne było spełnienie niezliczonych formalności, szczególnie tych dotyczących spraw covidowych. Na miejscu w Pekinie czeka mnie spora niewiadoma - pierwsze wieści płynące od kolegów z innych redakcji, którzy są już w Chinach, mówią, że na miejscu nie brakuje licznych absurdów. Gospodarze igrzysk przygotowali jednak też wiele udogodnień dla mediów, w tym dostęp do superszybkiej kolei, która pozwoli sprawnie przemieszczać się z jednej strefy igrzysk do drugiej. Będzie to istotne, bo np. skocznie narciarskie od toru łyżwiarskiego dzieli około 200 kilometrów.
Daniel będzie obsługiwał igrzyska od pierwszego dnia do końca rywalizacji, relacjonując je na naszych łamach. Jeszcze przed wyjazdem przeprowadzał długie analizy, co zrobić, żeby obejrzeć jak najwięcej zawodów. Na pewno nie zabraknie go nigdzie tam, gdzie Polacy mają medalowe szanse. Z pewnością pokaże nam również igrzyska „od kuchni”, zrelacjonuje pobyt w olimpijskiej wiosce i to, jak organizatorzy wielkich sportowych imprez radzą sobie w pandemicznym czasie.