Danuta Boba. Jedyna kobieta w PRL, która swoje dzieci uczyła w domu

Czytaj dalej
Fot. archiwum domowe
Katarzyna Kachel

Danuta Boba. Jedyna kobieta w PRL, która swoje dzieci uczyła w domu

Katarzyna Kachel

Danuta Boba z Wasinów dziś ma sto lat, za sobą historię, o której można napisać kilka książek. Wraz z mężem walczyła po wojnie o domową edukację dzieci, za co władze chciały odebrać im prawa rodzicielskie. Nigdy się nie poddała

To jedno z tych zdjęć, z którego można wyczytać datę. Jest 24 sierpnia 1939 roku. Imieniny tego dnia obchodzą między innymi Bartłomiej i Jerzy. To 236 dzień roku, a w starych kalendarzach można sprawdzić, że patronuje mu przysłowie: „Gdy koło Bartłomieja liść opada, prędko zima bywa rada”.

To ten dzień, kiedy prezydent Polski zarządza mobilizację i ten sam, kiedy Danuta z Wasinów odbiera z krakowskiej pracowni fotograficznej swoje portretowe zdjęcie. Ale o tym nikt nie napisze w gazetach. Jeszcze nie. Patrzy z niego piękna, młoda i zamyślona kobieta. Właśnie dostała się na wymarzoną Akademię Górniczo-Hutniczą. Za parę lat o niej i jej prywatnej wojnie będzie głośno, ale ona jeszcze nie może o tym wiedzieć.

Początek

O takich dziewczynkach mówi się prymuska, a może nawet cudowne dziecko. Przynajmniej tak mówiło się dawniej. A to o tyle istotne, bo ta historia zaczyna się ponad sto lat temu w Krakowie. 27 stycznia 1921 roku na świecie pojawia się Danuta z Wasinów (Vašina). Jej rodzina mieszka w samym centrum, w kamienicy wuja Marcelego Dutkiewicza przy ul. Zyblikiewicza, a Danusia już od pierwszych dni wykazuje się zdolnościami niemal we wszystkich dziedzinach.

O najmłodszej korepetytorce, która już w wieku dziesięciu lat dawała innym lekcje, nikt nie napisze, choć dziś takie informacje trafiłyby na pierwsze strony gazet. - Mama miała najlepsze świadectwo w klasie, oceny bardzo dobre ze wszystkich przedmiotów - opowiada najmłodsza córka pani Danuty, Bożena Boba-Dyga, krakowska konserwatorka dzieł sztuki, poetka, wokalistka i projektantka mody. - Pomagała nawet krewnym swoich nauczycieli. A w szkole w trudnych i niezrozumiałych dla uczennic sprawach to właśnie ona bywała przez nauczycielki proszona o poprowadzenie lekcji.
Choć kończy Liceum Humanistyczne, postanawia pracować w laboratorium. Tę szansę daje jej kierunek hutniczy krakowskiej AGH, gdzie w 1939 roku studiują zaledwie trzy kobiety. Daje, ale teoretycznie. Historia pozbawia ludzi marzeń i wykoleja plany niezależnie od tego, jakie byłyby precyzyjne. Danuty też.

Wojna

Wojna zmieniła wiele, ale nie zmieniła zacięcia Danuty do edukowania i pomagania. Udzielała korepetycji biorącym udział w tajnym nauczaniu - przygotowywała do matury z matematyki, języka polskiego i historii Annę, Ewę i Zofię Jachimskie, starsze siostry wybitnego krakowskiego prof. Józefa Jachimskiego, opatrywała rany w szpitalu polowym.

Nigdy nie uważała, że robi coś wyjątkowego. - Zaczęła działać w Polskim Komitecie Opiekuńczym, gdzie między innymi załatwiała wysiedleńcom sprawy urzędowe, odwiedzała ich - opowiada Bożena Boba-Dyga. - Nie bała się udzielać pomocy także Żydom. To dzięki zaangażowaniu mamy z Holokaustu uratowały się jej trzy koleżanki m.in. Irena Hoffmann z jej klasy. Mama farbowała im włosy, wyrabiała dokumenty na fałszywe nazwiska. Dzięki aryjskiej urodzie oraz biegłej znajomości niemieckiego potrafiła skutecznie załatwiać sprawy w niemieckich urzędach.

Mawia się czasami, że wojna to nie czas na miłość. Inaczej było w tym przypadku. Ślub z Bartłomiejem Bobą, nauczycielem, wielkim humanistą i posiadaczem niebywale bogatej biblioteki, miał miejsce 15 sierpnia w 1944 w krakowskim kościele Bożego Ciała. Pewnie połączyły ich pasje, społecznikostwo, gorąca wiara, wierność ideałom i ufność w moc mądrej edukacji, za którą dużo wycierpią.

Po wojnie

18 rozpraw sądowych, szykanowanie, kary pieniężne, próba odebrania Bobom dzieci i oddania do domu dziecka. Rzeczywistość, z którą przyszło się mierzyć Danucie i Bartłomiejowi to nękanie, rewizje UB, SB i bieda. Wszystko zaczęło się w 1952 roku, kiedy najstarsza córka Bogumiła miała iść do pierwszej klasy. - Rodzice nie chcieli narażać jej na ateizację, uważali, że mają prawa do wolności w zakresie wychowania i edukacji - opowiada pani Bożena. - To była heroiczna walka, także próby interwencji u władz, włącznie z premierem Józefem Cyrankiewiczem. Udało im się, jako jedyna rodzina w PRL dostali zgodę na edukację domową ze względów światopoglądowych.

Moja mama była jedyną w PRL domową edukatorką swoich pięciorga dzieci.
- Historia Bobów to szczególny przypadek z kilku powodów - zaznacza dr Magdalena Giercarz-Borkowska, adiunkt w Instytucie Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Opolskiego. - Po pierwsze, rodzice podjęli i prowadzili edukację domową w okresie, gdy była zakazana; po drugie, trwali w swoim wyborze pomimo opresji; po trzecie, małżeństwo wychowywało piątkę dzieci, a między najstarszą a najmłodszą córką była duża różnica wieku - edukację domową praktykowali aż 29 lat!

Egzaminy, które musiały zdawać, wypadały zawsze pozytywnie. - Moje starsze rodzeństwo uczyła mama, to ona wykładała całą podstawę programową, zwłaszcza matematykę. Miała do maluchów więcej cierpliwości niż tato. Prowadziła lekcje osobno dla każdego poziomu nauczania. Wyjaśniała w domu, a odpytywała na spacerze. Niektóre zagadnienia lub przedmioty, np. biologię, tłumaczył tato i robił to głównie na spacerach, pokazując rośliny, zwierzęta, zjawiska naturalne. Uczył też języków obcych - niemieckiego i francuskiego - wspominają dzieci Bobów.

Czytał na głos książki, np. historyczne lub literaturę piękną, a później też filozoficzne. Podsuwał lektury, sprawdzał też samoedukację. Najstarsza córka wprowadziła stały podział godzin jak w szkole, czterdziestopięciominutowe lekcje i pauzy. Próbowała też włączać się w edukację i uczyć fizyki o dwa lata młodszych braci bliźniaków i cztery lata młodszą siostrę. - Tyle że oni reagowali na to śmiechem i wówczas siostra zajęła się dzieckiem sąsiadów, które uczyła przez rok matematyki w zamian za tonę węgla - uśmiecha się pani Bożena.

Halina Micińska, sąsiadka, patrzyła na rodzinę oczami dziecka. - I byłam pod wrażeniem. To był dom pełen książek i tajemnicy. Dzieci musiały pukać do gabinetu ojca, kiedy chciały wejść. Wychowane w szacunku do literatury i ludzi oraz dumne - wspomina.

Zawsze trzymali się razem. Bożena Boba-Dyga: - Rodzeństwo czytało głośno prozę i poezję, jednak najczęściej najstarsza siostra. Wtedy młodsi Bogusław i Bolesia rysowali i malowali, a Bogdan majsterkował. Najstarsza siostra dużo też uczyła się sama, i pomagała pilnować młodszych przy nauce lub korygować ich prace, np. dyktanda. Rodzice odpowiadali chętnie na każde pytanie, wzbudzali ciekawość, wykorzystywali każdą okazję, żeby uczyć. Najstarsza siostra eksternistycznie uczyła się do matury, bliźniaki i kolejna siostra poszli do liceum do 10 i 11 klasy.

To wtedy odkryli, że mają znacznie większą wiedzę z historii polskiej i powszechnej niż ich rówieśnicy. W przypadku najmłodszej pociechy Bobów było inaczej, bo inne były czasy. Pani Danuta pracowała już wtedy zawodowo w biurze Spółdzielni Spożywców Społem, a Bożena miała prywatnych nauczycieli do matematyki, fizyki, chemii i rosyjskiego (Bobowie znali łacinę, pan Bartłomiej nawet grekę, francuski, niemiecki i angielski, ale rosyjskiego nie).

Córka wspomina: - Podręczniki zaraz po kupieniu czytałam jak powieści, a do egzaminów uczyłam się dwa tygodnie. Pozostały czas w ciągu roku miałam zaoszczędzony na rozwijanie swoich pasji. Grałam i śpiewałam, malowałam i rysowałam, pisałam bajki, scenariusze i kroniki, zbierałam znaczki i monety, hodowałam rybki, zgłębiałam różne zagadnienia, a najwięcej czytałam - nie tylko literaturę podsuwaną przez rodziców, kiedyś brakło w dziale dziecięco-młodzieżowym książek w okolicznej bibliotece i powiedziano mi, że muszę zaczekać, aż kupią coś nowego.

To - jak dotąd - jedyny znany mi przypadek istnienia edukacji domowej w czasach PRL. Ich historia nie miała żadnego wpływu na możliwość praktykowania homeschoolingu przez inne rodziny w tamtym czasie , nie znaleźli też naśladowców. Niesie natomiast wartość moralną dla współczesnych edukatorów domowych i jest istotna dla dokumentowania historii edukacji domowej w Polsce oraz dla dokumentowania szerszego aspektu relacji między państwem a obywatelem w obszarze edukacji- podkreśla dr Magdalena Giercarz-Borkowska.

Dziś

Nawet te najtrudniejsze historie potrafią dobrze się kończyć. Dzieci pani Danuty wykonują ciekawe i społecznie ważne zawody. Prócz córki lekarki w trzech specjalnościach, syn to artysta malarz i scenograf, drugi syn to naukowiec, konserwator metalu i nauczyciel rzemiosł artystycznych w szkolnictwie waldorfskim, kolejna córka to nauczycielka plastyki i wiedzy o kulturze w szkolnictwie wszelakich stopni oraz wykładowczyni na Uniwersytecie Warszawskim, Bożena Boba-Dyga spełnia się w wielu materiach.

A pani Danuta? Jest dziś aktywną stulatką. Nie uważa się za bohaterkę. Zawsze była skromna i nigdy nie zabiegała o zaszczyty. Jest niezmiernie dumna ze swoich dzieci. Powtarza też, że nie żałuje decyzji, trudu, a nawet męki. - Pomysł walki z komuną był ojca, ale mama wiernie mu towarzyszyła i brała na siebie wszystkie jego konsekwencje - kończy najmłodsza córka. - Jak na prymuskę przystało, z powziętej roli musiała się wywiązać bardzo dobrze.

Katarzyna Kachel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.