Danuta Jazłowiecka: "Delegowanie pracowników wszystkim się opłaca"
Firmy i pracownicy proszą, byśmy strzegli ich prawa do delegowania – mówi europosłanka Danuta Jazłowiecka. Bez negocjacyjnej postawy polskiego rządu to się nie uda.
„Powrót z wakacji do Parlamentu Europejskiego (...) I od razu zaczynamy z wysokiego C dzięki prezydentowi Francji. Pracownicy delegowani stali się tematem numer 1 w Polsce, a my w parlamencie wracamy do trudnych negocjacji w tym temacie..” - napisała pani we wtorek na profilu facebookowym. Na czym stoimy w tej sprawie?
Na grząskim gruncie, a chciałabym wierzyć, że nie jest to równia pochyła. Mieliśmy wypracowane wspólne stanowisko z europarlamentarzystami krajów Europy centralnej i wschodniej, skandynawskich i południa, omówione wcześniej z pracodawcami korzystającymi z delegowania. W mojej grupie parlamentarnej (Danuta Jazłowiecka należy do Europejskiej Partii Ludowej /Chrześcijańscy Demokraci, która jest największym ugrupowaniem w Parlamencie Europejskim - red.) znaleźliśmy poparcie dla zaproponowanych korzystnych rozwiązań dla pracowników delegowanych i ich pracodawców. Znaleźliśmy też sojuszników dla tych rozwiązań w innych grupach parlamentarnych: ECR (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy), ALDE (Grupa Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy ) i S&D (Sojusz Socjalistów i Demokratów). Problem polega na tym, że przed 2014 rokiem, kiedy pracowaliśmy nad zasadami dotyczącymi delegowania, w negocjacje zaangażowali się polscy politycy na różnych szczeblach, w tym rząd, co spowodowało, że udało nam się wynegocjować bezpieczne zmiany w Parlamencie Europejskim, Komisji Europejskiej i Radzie Unii Europejskiej (reprezentuje głos rządów krajów UE - red.). Dziś brakuje nam tego wsparcia rządowego, przekonywania do polskich racji premierów, prezydentów i ministrów poszczególnych państw.
Minister infrastruktury Andrzej Adamczyk mówił we wtorek w TVP, że rząd w Warszawie prowadzi działania, które mają powstrzymać wprowadzenie tej dyrektywy, a popierają nas Czesi, Słowacy, Irlandczycy, Hiszpanie, Litwini i Słoweńcy...
Zamiast negocjować, rząd PiS stawia się w ostrej opozycji, nie przekonuje, nie argumentuje, tylko krzyczy: „nie, bo nie”. W Unii Europejskiej działa się zupełnie odwrotnie. Samo weto to za mało, to tylko zaostrza sytuację. Kiedy poprzednio pracowaliśmy nad prawem o delegowaniu, Francja i generalnie Europa Zachodnia były przeciwne naszym propozycjom. Wówczas prezydent Francji François Hollande wspólnie z premierem Donaldem Tuskiem wynegocjowali te zmiany. Dziś Emmanuel Macron ostentacyjnie omija Polskę, a jako lider Europy centralnej i wschodniej wskazywana jest Rumunia. Polskie społeczeństwo nie zasłużyło sobie na takie traktowanie i tu potrzebna jest interwencja rządu, który powinien przekonać do naszych racji kraje, w których ostatnio gościł prezydent Francji.
Dlaczego Francji i innym zachodnim państwom zależy tak bardzo na wprowadzeniu zmian w delegowaniu?
Europa Zachodnia trochę przespała ostatnie lata, nie inwestując w przygotowanie pracowników w wielu zawodach, w takich branżach jak budownictwo, rolnictwo, transport, ale także sektor opieki. To właśnie w nich delegowanie rozwija się najbardziej dynamicznie, a niszę na tym rynku pracy wypełnili pracownicy z Europy centralnej i wschodniej. Wśród nich najwięcej jest Polaków, m.in. z racji obecności naszego kraju w strefie Schengen. Szacuje się, że rocznie z naszego kraju wykonuje się około 500 tysięcy delegowań. Ale trzeba pamiętać, że z tej formy zatrudnienia korzystają też kraje zachodnie - około 60 procent delegowań odbywa się na zachodzie, np. z Hiszpanii do Francji, czy z Portugalii do Niemiec. Delegowanie to zaledwie 2 procent w skali zatrudnienia w całej UE. Skala jest zatem niewielka, ale temat rozdmuchano, bo służy zbijaniu kapitału politycznego. Populiści z Europy Zachodniej przypięli delegowaniu łatkę dumpingu socjalnego, tymczasem delegowani wykonują pracę, na którą nie można znaleźć pracowników lokalnie, a konkurują niższymi kosztami pracy, ale w ramach obowiązującego prawa. Prezydent Francji, który planuje przeprowadzić reformy społeczne, żeby podnieść konkurencyjność swojego kraju, próbuje na emocjach związanych z delegowaniem budować swój kapitał polityczny do poparcia jego działań we Francji. Tymczasem cała Europa Zachodnia straci na zmianach, które ograniczą delegowanie, bo nie będzie miała fachowców - wyszkolenie własnych potrwa lata, a uchodźcy nie mają takich kwalifikacji. Za przykład podam sektor opieki, w którym ze względu na starzenie się społeczeństwa w ostatnim czasie stale wzrasta zapotrzebowanie na pracowników. W 2016 roku 22,3 miliona osób w UE potrzebowało opieki w domu - o 10 milionów więcej niż w 2007 roku. Tylko w samych Niemczech w 2030 roku będzie jej potrzebowało 3,4 miliona osób, a w roku 2060 już ok. 4,7 miliona. Tych potrzeb nie będzie można zaspokoić przy pomocy lokalnych pracowników i Niemcy zdają sobie już dzisiaj z tego sprawę. Popyt na pracowników delegowanych będzie rósł. Generalnie problemem UE nie jest delegowanie, a nierejestrowane samozatrudnienie i praca na czarno, których skalę szacuje się na dwudziestokrotnie większą niż delegowanie.
Jakich zmian oczekują kraje zachodnie i dlaczego podjęto prace nad dyrektywą o delegowaniu, skoro obowiązuje ona zaledwie od trzech lat?
Prezydent Francji wprowadził na przykład kary dla firm łamiących prawo o delegowaniu, dochodzące do 500 tys. euro, ale obowiązujące tylko dla przedsiębiorstw z innych krajów. W praktyce odstręczy to przedsiębiorców z zagranicy od stosowania takiej formy zatrudnienia we Francji. Znamy zresztą przypadek firmy z Polski, swoją drogą zarejestrowanej we Francji, której tamtejsze służby kontrolne naliczyły karę 4 mln euro. Dopiero po batalii oraz uważnym sprawdzeniu dokumentów okazało się, że naliczona była niesłusznie. Nowe prawo, które wprowadzono we Francji, wymusza na firmach delegujących opłacanie składki 40 euro za każdego pracownika, co ma służyć budowaniu elektronicznego systemu rejestracji tych pracowników. Francja nie powinna tych kosztów przenosić na pracodawców. W 2015 roku w Niemczech, a rok później we Francji wprowadzono też przepisy o płacy minimalnej dla kierowców w transporcie międzynarodowym obowiązujące wszystkich przewoźników wykonujących takie usługi. Komisja Europejska zarzuciła tym krajom naruszenie unijnego prawa. To wszystko stało się przyczynkiem do dyskusji o zmianie prawa dotyczącego delegowania. Przyjęcie zapisów w kształcie proponowanym przez Francję, Niemcy czy Austrię spowoduje, że delegowanie będzie nieopłacalne. Już i tak dziś przedsiębiorcy korzystający z tej formy zatrudnienia zwiększają swoje koszty o około 30 procent, płacąc za transport i wyżywienie pracowników, tłumaczenie dokumentów na język kraju przyjmującego czy utrzymanie rezydentów opiekujących się na miejscu pracownikami.
Prezydent Francji na emocjach związanych z delegowaniem próbuje budować swój kapitał polityczny
Skoro firmy delegujące ponoszą wyższe koszty, w jaki sposób delegowanie się opłaca?
Pracodawcy we Francji ponoszą na przykład olbrzymie koszty składek społecznych. Delegowanie, które trwa nie dłużej niż 2 lata, zakłada, że pracodawca opłaca te składki, w kraju, z którego pochodzi. Takie firmy mogą być konkurencyjne, bo ponoszą niższe koszty w swoim kraju. Efekt delegowania dla Polski i Polaków jest taki, że korzystają na tym nie tylko pracodawcy, ale i pracownicy, którzy mogą zarabiać średnio 9,90 euro na godzinę (więcej niż stawka minimalna we Francji i Niemczech), a potem te pieniądze wydają w Polsce. Zyskuje na tym również państwo polskie zasilane składkami od tych wynagrodzeń, a pracownicy w swoim kraju budują „historię emerytalną”.
Kiedy zapadnie decyzja o nowych zasadach delegowania?
28 września będziemy głosować propozycje na komisji (Danuta Jazłowiecka jest członkinią Komisji Zatrudnienia i Spraw Socjalnych w PE - red.), a do głosowania dojdzie na jednej z październikowych sesji Parlamentu Europejskiego w Strasburgu, 2-5 lub 23-26 października. Kolejny etap to rozpoczęcie negocjacji z państwami członkowskimi w sprawie pracowników delegowanych. Czasu na zdobycie sojuszników do przegłosowania korzystnych dla Polski rozwiązań zostało więc niewiele. Te zmiany traktatu utrudniają stworzenie mniejszości blokującej w Radzie Unii Europejskiej. Trudno było to przeprowadzić w 2016 r. przy procedurze „żółtej kartki”, która była formą sprzeciwu wobec rewizji dyrektywy o delegowaniu (parlamenty narodowe 11 państw członkowskich powiedziały „stop” zmianom w tej dyrektywie - red.), a co dopiero teraz. Nie bez znaczenia jest to, że zaufanie do Polaków w PE maleje, mimo że moje ugrupowanie (Platforma Obywatelska) jest w opozycji do polskiego rządu. Pojawiają się nawet głosy, że może lepiej byłoby, żebyśmy wyszli z UE.
Na czym polega delegowanie?
Pracodawca może czasowo oddelegować pracownika do pracy w innym kraju UE. Takiemu pracownikowi należy się co najmniej minimalne wynagrodzenie lub wynagrodzenie określone na podstawie wiążących układów zbiorowych w danym sektorze zatrudnienia w kraju przyjmującym (chyba że jest ono mniej korzystne, wówczas stosowane są stawki z kraju wysyłającego), a oprócz tego pokrycie kosztów podróży, wyżywienia i zakwaterowania w kraju, do którego ktoś zostaje oddelegowany, o ile jest to przewidziane w przepisach kraju pochodzenia. Podczas delegowania krótszego niż 2 lata pracownik ma odprowadzane składki w kraju, z którego pochodzi.