6 lutego Danuta Szaflarska kończy 102 lata. Do niedawna bohaterkę „Zakazanych piosenek” można było zobaczyć na scenie.
Kiedy się urodziła, trwała jeszcze I wojna światowa. Przyszła na świat w niewielkiej miejscowości Kosarzyska na Nowosądecczyźnie, blisko słowackiej granicy. Jej rodzice byli nauczycielami. Podobno już w dzieciństwie razem z bratem odgrywała różne sceny teatralne, ale o aktorstwie nie marzyła.
Los doświadczał ją od dziecka. Miała 9 lat, gdy umarł jej ojciec. Dostał nagle zapalenia wyrostka robaczkowego. Po jego śmierci z mamą i młodszym bratem przeprowadziła się do Nowego Sącza. Tam w szkole jeden z nauczycieli odkrył w niej talent aktorski. Zagrała nawet w „Horsztyńskim”. Spektakl i młoda aktorka, która grała Michasia, zebrali dobre recenzje w lokalnej prasie. Ale Danusia marzenia miała dalekie od aktorstwa. Chciała zostać lekarzem. Ale mamy nie było stać, by opłacić córce drogie studia medyczne. Dlatego Danusia została słuchaczką krakowskiej Wyższej Szkoły Handlowej.
W trakcie studiów zachorowała ciężko na tyfus. O medycynie powoli zapominała. Koledzy namówili ją, by została aktorką. Pojechała do Warszawy. Tam zdała do Państwowego Instytutu Teatralnego. Podczas studiów poznała starszego o dwa lata Jana Ekiera. Po latach został wybitnym polskim pianistą, profesorem sztuk muzycznych. Ale wtedy akompaniował podczas zajęć adeptom aktorstwa.
Danuta Szaflarska skończyła tuż przed wojną PIT i razem z kolegami z roku - Hanką Bielicką oraz Jerzym Duszyńskim - wyjechała do Wilna. Tam na scenie Teatru na Pohulance we wrześniu 1939 r. zaliczyła swój teatralny debiut. Podczas jednego z występów dostała wiadomość, że podczas kampanii wrześniowej zginął jej młodszy brat.
W Wilnie poślubiła Jana Ekiera. Razem z nim pojechała do Warszawy. Tu w 1943 r. urodziła się ich córka Marysia.
- Jestem zahartowana wojną, powstaniem - mówiła w wywiadzie dla „Zwierciadła”. - Cierpiałam głód mniej więcej przez 12 lat, bo i w czasie studiów, i podczas wojny, i w powstaniu. A po wojnie też się nie przelewało. To pewnie dlatego żyję tyle lat. Największy głód panował w powstaniu i tuż po. Zdarzyło się, że znalazłam na ulicy ogryzek, podnosiłam go, umyłam i zjadłam. Różne świństwa się jadło z głodu. Na przykład w czasie powstania chłopcy zdobyli wytłoczyny z maku, takie odpadki, które daje się świniom. I to było wspaniałe jedzenie. Moja córka Marysia, która urodziła się rok przed wybuchem powstania, też głodowała. W ciągu trzech miesięcy zjadła tylko jedno jajko.
Po wojnie Danuta Szaflarska wyjechała do Krakowa. Grała w tamtejszym Teatrze Starym. Tam wypatrzył ją Leonard Buczkowski, który przygotowywał się do realizacji „Zakazanych piosenek”. Był przedwojennym reżyserem, który zasłynął przed wojną takim melodramatami jak „Biały Murzyn” i „Testament profesora Wilczura”.
Akcja „Zakazanych piosenek” rozgrywała się od września 1939 r. do wyzwolenia Warszawy w 1945 r. Głównym bohaterem był muzyk Roman Tokarski. O swoich okupacyjnych przeżyciach i wojnie w Polsce opowiadał młodemu żołnierzowi, który wrócił do kraju z Anglii. A Roman robił to za pomocą piosenek, które śpiewano w okupowanej Polsce. Uroczysta premiera filmu miała miejsce 8 stycznia 1947 r. w warszawskim kinie Palladium. Wyprodukowano wielką liczbę kopii tego filmu. Dzięki temu był wyświetlany we wszystkich miastach polskich, trafił też do objazdowych kin.
- Wśród widzów „Zakazane piosenki” wzbudziły nieprawdopodobny entuzjazm - mówiła nam prof. Jolanta Lemann-Zajicek, historyk filmu z łódzkiej Szkoły Filmowej. - Zapełniały się sale kinowe. Ludzie, by dostać się do nich, wyłamywali drzwi, wybijali okna. Był to przecież pierwszy polski film nakręcony po wojnie.
Zachwytu widzów nie podzielali jednak krytycy. Pojawiły się zarzuty, że film nie pokazuje prawdziwej okupacji, spłaszcza ją. Ogranicza się do pokazywania głupich Niemców, którzy łatwo dają się wykpić, oszukać. Zarzucano „Zakazanym piosenkom”, że nie pokazują okrucieństwa wojny, okupacji oraz cierpienia ludzi.
Danucie Szaflarskiej „Zakazane piosenki” przyniosły niesamowitą popularność. Szybko stała się jedną z najpopularniejszych polskich aktorek. Lubi wspominać chwile, gdy kręcono „Zakazane piosenki”. - Pierwszą moją sceną było wejście po schodkach. To scena, w której przynoszę paczkę dla ukrywającego się Żyda - opowiadała pani Danuta w wywiadzie, jakiego udzieliła projektowi „Łąkowa 29”. - Nigdy nie zapomnę tego wzruszenia, tej tremy, ale i uczucia szczęścia, jakie wówczas przeżyłam. Ujęcie było kręcone z góry: wykorzystano dźwig, sprowadzony z Babelsbergu, z dawnego niemieckiego studia UFA. Stamtąd była też jedyna na planie kamera. Ale niecały sprzęt pochodził stamtąd. Pamiętam, że kiedyś przyszła do wytwórni wiadomość, że we Wrocławiu jest jakiś fotel dentystyczny, na którym można ustawić kamerę i dowolnie ją podnosić i opuszczać. Skorzystałam z okazji i zabrałam się z ekipą, by pierwszy raz w życiu zobaczyć Wrocław.
Mama powiedziała mi, żebym pamiętała, że żonaty i ksiądz to nie mężczyzna
Potem Danuta Szaflarska zagrała jeszcze główną rolę w komedii „Skarb”. Tworzyła tam znów parę z Jerzym Duszyńskim. Wiele osób myślało, że parą są też w życiu. A żoną Duszyńskiego była Hanka Bielicka.
Tymczasem Danuta Szaflarska rozwiodła się Janem Ekierem. Tłumaczyła, że za często namawiał ją do porzucenia aktorstwa. Jej drugim mężem został spiker radiowy Janusz Kilański. Urodziła się im córka Agnieszka. Jednak to małżeństwo też nie przetrwało.
- Mama powiedziała mi, żebym pamiętała, że żonaty i ksiądz to nie mężczyzna - mówiła w wywiadzie dla „Zwierciadła”. - Więc nie interesowałam się księżmi ani żonatymi. Nigdy nie rozbiłam żadnego małżeństwa, mam czyste sumienie.
Wydawało się, że po „Zakazanych piosenkach” i „Skarbie” będzie grała w kolejnych polskich filmach. Ale propozycje nie nadchodziły. W filmie grywała potem niezbyt duże role, ale zupełnie inaczej było w teatrze.
Danuta Szaflarska należała do przyjaciół ks. Jerzego Popiełuszki. W wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” opowiadała, że była wychowana religijnie. Ale na wsi ksiądz cały czas opowiadał o „diabłach, jak będą nas w smole smażyć, jak ten Pan Bóg karze za wszystko”.
- Więc nie lubiłam Pana Boga, bo był taki groźny - opowiadała „Tygodnikowi”. - Lubiło się Jezuska i Anioła Stróża. Mama przed śmiercią nie bardzo się chciała wyspowiadać, ale w końcu się zgodziła. Tylko poprosiła, żeby ten ksiądz, co przyjdzie do niej, był wesoły. Ale potem miałam taki czas, że 40 lat nie chodziłam do kościoła... I dopiero w czasie stanu wojennego, zaraz na początku, jak byłam w Komitecie Prymasowskim, to na jednym procesie, w sądzie (bo chodziłam na procesy), usiadł koło mnie młody człowiek i przedstawił się: Jestem księdzem, Popiełuszko się nazywam. I na przerwie on mówi do mnie: Idziemy na kawę?. O - myślę sobie - to już dobrze. No i na kawie się okazało, że to bardzo sympatyczny człowiek. Któregoś dnia on mówi: Mam do pani prośbę. Ja takie msze za ojczyznę odprawiam i czy pani by się zgodziła przeczytać w kościele wiersz?. Mówię, że nie chodzę do kościoła, bo jestem niewierząca. A on mówi: Nie szkodzi, to chodzi tylko o przeczytanie wiersza. No i poszłam tam, przeczytałam wiersz, potem drugi, i zaczęłam chodzić na te msze. Ale cały czas on wiedział, że jestem niewierząca. Tylko w ogóle mu to nie przeszkadzało. I w 1983 czy 1984 r., już nie pamiętam, mówię: Wiesz co, chciałabym się wyspowiadać, ale po 40 latach. A on mówi: Eee, hurtem to będzie łatwiej! Miał ogromne poczucie humoru. I wrócił mi wiarę. Nigdy słowem mnie nie nawracając.
Pani Danuta zapewniała, że cały czas ma kontakt z błogosławionym już dziś ks. Popiełuszką.
- Dwa razy już mnie ocalił, raz ozdrowił, a raz ustrzegł przed śmiercią - mówiła. - Każdą rolę dostaję od niego. I to, że Dorota Kędzierzawska napisała scenariusz do „Pora umierać”, też jemu zawdzięczam. Przecież dzięki temu mam zakończenie swojego życia dobre. Początek był wspaniały. I zakończenie też.
Niedawno pani Danuta zapadła na zdrowiu. Złamała biodro. Kiedy wydawało się, że dochodzi do siebie, znów znalazła się w szpitalu. Miała kłopoty z chodzeniem, oddychaniem. Wszyscy jednak wierzą, że znów obejrzymy na scenie Danutę Szaflarską. Wierzy w to Jacek Bławut, łódzki reżyser, u którego aktorka zagrała w filmie „Jeszcze nie wieczór”. Jacek Bławut mówi, że pani Danuta jest osobą pełną energii. A wynika to z radości i ciekawości życia. Pozytywnego myślenia, dobrej energii, którą ma w sobie i nią żyje.
- Nie żyje szarościami, żyje światłem - mówił nam Jacek Bławut. - Rozmawiałem z nią niedawno. Ale ten głosik jest taki delikatny... Już wybiera się w swoją drogę. Jest jej mniej niż więcej. Parę razy już mi się tak wydawało. Mam nadzieję, że Danusia będzie z nami bardzo długo.