Nikogo nie zamordowałem, na nikogo nie podniosłem ręki. Tego czynu, który mi się zarzuca, nie popełniłem. Nikogo z najukochańszych nie pozbawiłem życia - mówił Dariusz P. oskarżony o zabójstwo 5-osobowej rodziny. Prokuratura w marcu ubiegłego roku postawiła mu zarzut twierdząc, że to on był sprawcą podpalenia w domu jednorodzinnym przy ul. Ździebły.
Nikogo nie zamordowałem, na nikogo nie podniosłem ręki. Tego czynu, który mi się zarzuca, nie popełniłem. Nikogo z najukochańszych nie pozbawiłem życia - mówił Dariusz P. oskarżony o zabójstwo 5-osobowej rodziny. Prokuratura w marcu ubiegłego roku postawiła mu zarzut twierdząc, że to on był sprawcą podpalenia w domu jednorodzinnym przy ul. Ździebły. W 27-stronnicowym akcie oskarżenia znalazło się na to mnóstwo dowodów. Zdaniem oskarżonego - nieprawdziwych. Na wiele twardych, zdaniem prokuratury, faktów, miał swoje wytłumaczenie. Przez trzy godziny w sądzie przemawiał z notatkami w ręku. Był spokojny. Jego wyjaśnienia na sali sądowej słuchała także rodzina. Mama, która źle się poczuła i musiała opuścić salę, oraz teść Dariusza P. i brat, którzy występują w tym procesie w roli pokrzywdzonych.
Nie osądzajmy, póki sąd tego nie zrobi
W Jastrzębiu na temat procesu Dariusza P. mówi się sporo. Ks. Bogusław Zalewski, proboszcz z parafii w Ruptawie, który doskonale zmarł tragicznie zmarłą rodzinę i oskarżonego, o sprawie mówi z dystansem. - Trochę mnie to boli, że ten sąd jest już wydany, ale myślę, że trzeba jeszcze trochę poczekać. Chciałbym obudzić się jutro i usłyszeć, że to wszystko było jakimś nieporozumieniem, pomyłką, że ktoś mu chciał dokuczyć - powiedział w jednym z wywiadów ks. Bogusław Zalewski.
Mieszkańcy ulicy Ździebły też nie chcą wierzyć w winę sąsiada.
- Byliśmy wzywani na świadków. Nie możemy złego słowa powiedzieć o nim jako sąsiedzie i ojcu. Pomagał nam wiele razy i przy odśnieżaniu i przy wywózce jakichś starych telewizorów - wspomina pani Wanda. - Dostaliśmy list od pana Dariusza z więzienia. Dziękował nam, że go wspieraliśmy, że pomagaliśmy i pisał, żebyśmy za niego trzymali kciuki, bo to wszystko się wyjaśni - dodaje pan Karol. Oboje nie chcą wierzyć, że Dariusz P. celowo doprowadził do tej tragedii. - Choć wiele na to wskazuje. Najbardziej utkwił nam w pamięci fragment wywiadu z chłopakiem Justyny. Powiedział, że dziewczyna obawiała się kolejnego pożaru w domu. Chyba nie bez powodu... - zastanawiają się sąsiedzi. Pierwszego procesu nie śledzili. Chcieliby zapomnieć o tej tragedii, choć to trudne, bo cały czas z okna widzą dom tragicznie zmarłej rodziny.
Prokurator: Podpalił dom, bo miał długi. Robił to celowo
Choć obrońca Dariusza P. Eugeniusz Krajcer z kancelarii adwokackiej w Jastrzębiu twierdzi, że jest to proces poszlakowy, zdaniem prokuratora Rafała Sprusia z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach, śledczy zebrali przez dwa lata twarde dowody wskazujące na winę oskarżonego.
W odczytywanym ponad godzinę akcie oskarżenia, prokurator zarzucił Dariuszowi P. że ten uchylił drzwi w pokojach swoich bliskich, następnie opuścił rolety, a następnie podłożył ogień w kilku miejscach. Biegli z zakresu pożarnictwa wskazali sześć źródeł podpalenia: sztuczny bukiet kwiatów, dwie bluzy polarowe, worek z butelkami, terrarium żółwia i zasłonka.
Powodem takiego działania miały być długi, a tych Dariusz P. miał sporo. W samym Urzędzie Skarbowym zalegał z płatnością 188 tys. złotych z tytułu podatku VAT. Miał też zadłużenia alimentacyjne na kwotę 155 tys. zł.
Zdaniem prokuratury nieprzypadkowo oskarżony na miesiąc przed tragedią, dokładnie 4 kwietnia (do pożaru doszło 10 maja), ubezpieczył siebie i żonę na wypadek śmierci na 300 tys. złotych.
W akcie oskarżenia znalazła się też informacja o logowaniu się telefonu w czasie pożaru w okolicy domu, a nie w warsztacie w Pawłowicach, w którym miał przebywać. Świadkowie mieszkający w sąsiedztwie zakładu zeznali jednak, że nie widzieli mężczyzny w warsztacie.
Na niekorzyść Dariusza P. wpływa też fakt, że mataczył w śledztwie i sam przyznał się do jego utrudniania poprzez wysyłanie do siebie sms-ów z pogróżkami i wpłacanie pieniędzy od rzekomego podpalacza. Prokuratura będzie wnioskowała o najwyższy wymiar kary, czyli dożywocie.
Dariusz P.: opinia biegłych jest zmanipulowana
Dariusz P. spokojnie, przez trzy godziny tłumaczył w poniedziałek przed sądem i rodziną, że jest niewinny. Na dowody zebrane przez śledczych miał wytłumaczenie.
Począwszy od drzwi, które zostały uchylone w pokojach. - Dzieci same je uchylały. Na poddasze, do pokoju Justyny i Wojtka wchodziłem bardzo rzadko - wyjaśniał Dariusz P. Stwierdził też, że roletami, od czasu założenia, zajmował się każdy w swoim pokoju sam. Próbował też podważać zeznania świadków. - Nikt nie mógł słyszeć, że jestem w warsztacie, bo starałem się pracować cicho. Składałem meble dla pewnej rodziny z ulicy Wielkopolskiej - próbował uwiarygodnić swoją wersję Dariusz P.
- Z całym szacunkiem, ale sąsiadka, którą pan prokurator przywołał, nie była u nas chyba w ciągu ostatniej dekady - mówił o jednej z sąsiadek.
Dariusz P. na informacje o miejscach podpalenia miał alibi. Twierdził, że kilka z tych rzeczy podpalił, owszem, ale następnego dnia po pożarze, kiedy wrócił do domu i chciał popełnić samobójstwo. - W jakim musiałem być stanie. Że nie myślałem wtedy o synu Wojciechu i walczących o życie moich bliskich w szpitalu - mówił Dariusz P.
Zarzucił też prokuraturze, że opinia biegłych z zakresu pożarnictwa została zmanipulowana i przygotowana pod dyktando prokuratury. - Dlaczego opinia ta została sporządzona dopiero w październiku, kiedy do pożaru doszło w maju - pytał Dariusz P. i dodał, że kiedy poinformował prokuratura o swojej wersji pożaru, ten nie chciał jej sprawdzić. A chodziło o terrarium żółwia, które zdaniem Dariusza P. miało być głównym źródłem ognia. Oskarżony przypuszczał, że dzieci mogły bawić się zabawką, która miała żarówkę i pozostawiona na pokrywie terrarium mogła doprowadzić do zwarcia. - Ja też jestem poszkodowany. Jestem głową tej rodziny - mówił Dariusz P.
Kolejne wyjaśnienia Dariusz P. złoży 24 i 26 czerwca.