Dariusz Pawłowski - Widzę Łódź: W bibliotekach jest sens
Urząd miasta naszego pochylił się nad bibliotekami. Gdy się nad czymś lub nad kimś pochyla, to zwykle strach się bać, ale w tym przypadku pochylił się jednak nad instytucjami, a nawet zjawiskiem ważnym i pochylenia się nad nim wymagającym.
Biblioteki - w świecie informacyjnego przesytu, języka agresji i niechęci, sztuki pozostawiającej odbiorcę w konfuzji, rzeczywistości, która jawi się jako nieustanne zagrożenie i wyzwanie, i której jedyną stałą są zmiany - jawią się jako jedno z ostatnich miejsc zatrzymania, zamyślenia, wyspokojenia, zanurzenia w słowie, w przyjemności, jaką mogą dać posługujący się nim pisarze. Niebagatelne znaczenie ma również to, że gdy wizyta w księgarni jest poważnym zamachem na zasobność portfela, biblioteki oferują swoje zasoby (często niestety mocno przestarzałe i przewietrzone) bez opłat (chyba, że ktoś wypożyczony egzemplarz przetrzyma, wtedy słusznie ponosi karę, a panie w bibliotece, z której korzystam potrafią ją bezwzględnie wyegzekwować). Nad bibliotekami pochylać się trzeba, bo czytanie idzie nam fatalnie - szczególnie, gdy tekst jest bardziej skomplikowany niż szwedzki kryminał lub nikogo nie obraża. Dyrektor nowej Biblioteki Miejskiej (któremu chciało się przyjechać do nas z Gdańska) wyliczył, że w Łodzi z przeszło 80 placówek bibliotecznych korzysta ledwie 15 procent mieszkańców miasta. A przecież nieczytającemu społeczeństwu lub czytającemu jedynie to, co wszyscy, można wmówić więcej rzeczy, delikatnie mówiąc, nierozsądnych. I to często przez tych, którzy mają się za światłych. Łączenie, gigantomania, centralizacja budzą niemały niepokój; mam nadzieję, że konsekwencją nie będą zwolnienia, bo dziś w bibliotekach pracują już tylko pasjonaci lub ludzie życiem do tego zmuszeni. Jednak obrócenie się ku bibliotekom może być najpożyteczniejszym działaniem roku.