Dawid dostał drugie życie. Trudniejsze, ale to nadal życie
Takie historie uczą, że nie warto planować. I że nic nie jest człowiekowi dane raz na zawsze. Nawet kiedy wydaje ci się, że panujesz nad swoim życiem, nagle może okazać się, że ktoś ma wobec ciebie całkiem inne plany. Anna Borkowska wie to od kilku miesięcy. I była to jedna z najtrudniejszych lekcji . Taka, której nie da się opuścić ani o niej zapomnieć. Trzeba ją przerobić. - Powtarzam sobie, że jest w niej sens - mówi mi. Inaczej nie byłaby w stanie codziennie budzić się i opiekować Dawidem. A Dawid, jej syn, potrzebuje teraz mamy 24 godziny na dobę.
Chciałaby, żeby to był sen. Ten jeden z najgorszych, po których budzisz się zlana potem. Ale to nie sen, to rzeczywistość, która 26 stycznia wywróciła życie całej rodziny do góry nogami. Anna mówi, że to tak, jakby po tym, co było, przejechał walec i nie zostawił kamienia na kamieniu.
Wtorek
Spotkali się rano w kuchni, jak zwykle, mogła być siódma rano. Ona po nocce w szpitalu, on po nocce w firmie produkującej kartony. Był operatorem maszyn i lubił tę pracę, a praca lubiła jego. Wesoły, pomocny, rodzinny, nigdy nie szukał konfliktów. Tego ranka robił sobie jajecznicę. - Zapytał mnie, czy z nim zjem, ale wybrałam płatki z mlekiem - wspomina mama Anna. Swój pokój miał na górze, wziął talerz i zniknął na parę godzin. Może powiedziałaby, jak zawsze, bo przecież zawsze musiał odespać godziny pracy. Ale tym razem nie było jak zawsze. Anna Obudziła się gdzieś koło 13.30, zarejestrowała, że syn skorzystał z toalety, zeszła na dół, by zająć się swoimi sprawami, kiedy usłyszała krzyk i bełkotanie.
Nie mogła zrozumieć pojedynczych słów, weszła więc na piętro i zapaliła światło. - Leżał na podłodze i uderzał ręką, jakby chciał otworzyć drzwi. Jakby szukał klamki. Oczy miał wzniesione do góry, nieobecne. Bełkotał, że boli go głowa - wspomina i nie jest to łatwe wspomnienie.
Nie wie, jak zdołała znaleźć w sobie tyle siły i opanowania. Do dziś przyjaciele mówią: Ania, jak tyś sobie wtedy poradziła. Nie wie, co odpowiedzieć, wtedy, w styczniu też by nie wiedziała. - Pracuję w szpitalu i wiele rzeczy widziałam. Od razu pomyślałam: wylew i pobiegłam po telefon - mówi. Wiedziała, że trzeba natychmiast wezwać karetkę, że każda sekunda się liczy. - Dawid zaczął wymiotować, przewrócił się, głowa opadała mu bezwolnie. Trzymała syna i telefon, próbując odnaleźć w pamięci numer pogotowia. - Z nerwów zapomniałam, musiałam znaleźć w internecie - wspomina.
Pod 112 odebrano błyskawicznie, ekipa była u nich za pięć minut.
Dawid
Dawid ma 36 lat i sporą krzepę. Lubił ćwiczyć na siłowni. O takich jak on mówi się: zdrowy chłop. Tylko to cholerne nadciśnienie. Nieleczone, bo przecież na leki jestem za młody - mówił. Lekarze potwierdzili udar kwrotoczny i uspokajali Dawida, który ciągle próbował walczyć z opadającą głową. Tak, jakby nie wierzył, nie docierało do niego, że właśnie los postanowił pokrzyżować mu wszystkie plany, jakie miał. - Taki młody człowiek, powtarzali panowie z karetki. - Anna pamięta niemal każdą minutę. To tak jakby chciała zapisać ją na matrycy, której nie zapomni do końca życia.
Dawid wymiotował, ciężko go było znieść. Mąż prosił o pomoc sąsiada. Patrzyła przez okno i nie mogła zrozumieć, dlaczego wciąż nie odjeżdżają. Dziś już wie, intubowali go od razu. Nie pamięta, czy cokolwiek myślała, rozpacz ogarnęła ją do samych kości, była zimna jak trup.
Nie wie, na jakie wiadomości czekała i nie wie, co robiła przez te wszystkie godziny do momentu,
kiedy nie zadzwoniła lekarka. Było przed osiemnastą. Powiedziała niewiele, właściwie nic. Syn leżał na OIOM-ie, nieprzytomny, pod respiratorem. Anna: Stan był bardzo ciężki, nie dano mi nadziei. A ja tak bardzo jej wtedy potrzebowałam.
Czekanie
Mogła złorzeczyć losowi, pytać; dlaczego akurat nas i za co? Za jakie grzechy. Ludzie w sytuacjach ekstremalnych reagują irracjonalnie, czasami gniewem czy żalem. Anna Borkowska pracuje na porodówce, widzi różne emocje; śmiech i łzy, radość i tragedie, umie je rozpoznać. Co innego jednak samemu doświadczyć tragedii i bólu. - Nie obraziłam się na Pana Boga, nie pytałam dlaczego - podkreśla. - Modliłam się o cud. Modliła się cała nasza rodzina. Prosiłam o wstawiennictwo Matkę Boską, która jak nikt inny rozumie cierpienie matki. To dawało mi ukojenie.
Lekarze tłumaczyli, że musiało wybuchnąć. Że w ciele Dawida kumulowało się od dawna. Był otyły, miał miażdżycę, wysoki cholesterol i nadciśnienie, którego nie leczył, bo... był za młody. Utrzymywali go w śpiączce farmakologicznej. - Gdy dziś myślę o tym, co wydarzyło się w tamten wtorek, wiem, że syn miał szczęście. Byłam w domu, usłyszałam jego krzyk, karetka przyjechała błyskawicznie - zauważa. To wszystko sprawiło, że dostał szansę na drugie życie. Trudniejsze, okupione bólem i łzami, ale to wciąż przecież życie.
Jako pracownica służby zdrowia, na dodatek zaszczepiona, mogła odwiedzać syna codziennie. Codziennie mówić mu, że jest silny i musi walczyć. Pierwsza wizyta była dramatyczna, same rurki, aparatura i nieruchome ciało, ale z każdym dniem było lepiej. - Czułam, że mnie słyszy, otwierał oczy, był z nami - opowiada Anna. To dawało jej nadzieję, podnosiło na duchu, sprawiało, że miała siłę, choć czasami wydawało się jej, że jest z waty. - Przeszedł zabieg, wciąż nie oddychał sam, ale z dnia na dzień czuła, że jest lepiej - opowiada.
Lekarze nie mówili wszystkiego, wielu rzeczy się domyślałam. Kiedy było gorzej, szła do kaplicy szpitalnej albo dzwoniła do rodziny. Mama Anny powtarzała: Damy radę! A ona chwytała się tych słów, jak szalupy, która ostała się z roztrzaskanego statku. - Życie mi się rozpadło na milion kawałków. Czy da się je złożyć do kupy - pyta.
Wybudzanie
Mówiła do niego, pytała, opowiadała. Głaskała po głowie i uspokajała. Przy łóżku zmieniała się z mężem, córką i zięciem. Mijały dni. Dawid patrzył na nich tak, jakby wszystko wiedział. Nie pamiętał tylko tego wtorku, 26 stycznia, kiedy jego czas się zatrzymał. - Wybudzili go, zaczął sam oddychać, to był ten jeden z większym kroków, które, wierzyliśmy, będą prowadzić do jego powrotu - mówi mama. Do drugiego życia. - Nie wiem, jakie ono będzie, ale mam nadzieję, że dzięki modlitwom i pracy Dawidowi uda się wrócić.
Zaczęła żyć życiem swojego dziecka. Było to tak naturalne jak oddychanie. Nie wyobrażała sobie, by nie towarzyszyć mu w jego walce każdego dnia. - Kiedy nie było już zagrożenia życia, przenieśli go na neurologię - wspomina. - Nie chciałam, by tam był. Widziała go nieogolonego, nieumytego, z odleżynami. Bałam się, że będzie jak roślina. Zaczęliśmy szukać ośrodka rehabilitacyjnego.
Wiele miejsc nie chciało Dawida. Bo rurka, sonda, bo trzeba karmić. Wtedy dowiedzieli się o Krakowie, o Polskim Centrum Rehabilitacji Funkcjonalnej Votum, które przyjmuje na turnusy ciężkich pacjentów, także w śpiączkach. - Pomoc może uzyskać u nas wiele rodzin znajdujących się w nowej, dramatycznej sytuacji. Jesteśmy zespołem ludzi gotowych nieść pomoc najbardziej poszkodowanym pacjentom, już od pierwszych dni, kiedy to opuszczają oni oddziały intensywnej terapii czy też neurologii, neurochirurgii - mówi Małgorzata Rodzeń, dyrektorka PCRF VOTUM w Krakowie. - Każdy pacjent, o którego walczymy, o jego powrót do stanu świadomości, a potem powrót do samodzielności wymaga olbrzymiego wysiłku ze strony terapeutów, lekarzy, opiekunów, ale i jego samego. I każdy jest inny. Dlatego ta praca jest wyzwaniem i daje nam olbrzymią satysfakcję, radość, często chwile prawdziwych wzruszeń.
Do Krakowa Dawid przyjechał z poznańskiego szpitala. Karetką. Anna wsiadła w pociąg, wiedziała, że będzie mu towarzyszyć. Był 11 marca.
Rehabilitacja
Synek, walcz. Musisz z tego wyjść, jesteś silny - mówi mu każdego dnia. Nigdy w niego nie zwątpiła, tak jak i przyjaciele Dawida. Anna: - Wspierają i zbierają środki na rehabilitacje. Dawid wie o tym i wzrusza się. Jeszcze nie potrafi podziękować, ale Anna wierzy, że to kwestia czasu. Na razie korzysta z tablicy z alfabetem. - Jest coraz lepiej, nie ma już odleżyn, zaczyna ruszać ręką. Jest silniejszy, pomaga mi, kiedy przesadzam go na wózek. Jestem z niego dumna.
Dawid zawsze chętnie ćwiczył, chodził na siłownię, lubił taki rytm. W jakimś sensie do niego tu powrócił. - W tamtym roku namawiał nas na kupno domu. Mieliśmy wziąć kredyt na spółkę - wspomina mama. - Powstrzymałam go. Dziś wracam do tamtej rzeczywistości i widzę, że jesteśmy całkiem gdzie indziej. Nie tylko trzeba było wszystko przewartościować, ale nauczyć się funkcjonować z godziny na godzinę. Bez planów i oczekiwań. - Pomagają w tym ludzie. Gdy dowiedzieli się o Dawidzie z Fb, piszą, modlą się, organizują zbiórki. Nie jesteśmy sami - cieszy się Anna.
Dobrze wie, że to, co najcenniejsze, to rodzina i wsparcie. Że zawsze ktoś jest po drugiej stronie telefonu, kto pocieszy wtedy, kiedy wydaje się, że nie ma nadziei. A ona zawsze gdzieś się tli, trzeba, jak mówi Anna, ją tylko pielęgnować. I nie dać zgasnąć.
Możesz pomóc Dawidowi w leczeniu i rehabilitacji, wpłacając środki na konto Fundacji.
32 1500 1067 1210 6008 3182 0000 z dopiskiem: dla Dawida Borkowskiego
Oddaj 1% siebie!
Możesz również przekazać 1% swojego podatku. Wystarczy w deklaracji PIT, w rubryce poświęconej OPP wpisać dane: KRS: 0000272272 z dopiskiem: dla Dawida Borkowskiego.