Dawna broń ma duszę
Dla Jerzego Dudry, lubelskiego rusznikarza, instruktora i sędziego strzelectwa sportowego, broń jest pasją. Ma z nią kontakt od dzieciństwa.
Rusznikarz to zawód mało popularny, wydaje się, że ginący.
Był taki okres, że nie było zapotrzebowania na usługi takich specjalistów jak szewc, kuśnierz, tokarz czy właśnie rusznikarz. W tej chwili sytuacja się zmienia. Ci fachowcy są poszukiwani, doceniani, są po prostu potrzebni. Można powiedzieć, że zawód rusznikarza przeżywa renesans. To trudne zajęcie. Wymaga samodyscypliny, zdolności manualnych, wyobraźni. Rusznikarz zajmuje się wszystkim, co jest związane z bronią palną centralnego i bocznego zapłonu oraz bronią pneumatyczną. Konserwuje, naprawia, potrafi wykonać broń od podstaw. Dlatego powinien mieć wiedzę o metalach, drewnie, strzelectwie, mieć umiejętności grawerunku. Rusznikarz to nie jest tylko osoba, która stoi za frezarką i tokarką. To miłośnik broni, nierzadko myśliwy, częsty gość na strzelnicy, na której testuje broń i sprawdza, czy trafia w cel. Ocenia, czy łuska prawidłowo odcisnęła się w komorze nabojowej, jak pracują wszystkie mechanizmy. Jestem nie tylko rusznikarzem, ale także instruktorem, sędzią strzelectwa sportowego i myśliwym.
Na brak klientów więc Pan nie narzeka?
Klienci są, a zamówienia się pojawiają. Brakuje mi tylko czasu, bo zajęcie moje nie polega, jak można myśleć, na przycięciu i docięciu. To praca czasochłonna i precyzyjna. Naprawa czasami zajmuje mi miesiąc. Wszystko zależy od stopnia zużycia danych elementów, od wielu czynników. Tyle, ile jest rodzajów broni, tyle jest mechanizmów i rozwiązań technicznych. To nie jest praca rutynowa i nudna. Każdą bronią się fascynuję. Są jednostki, do których odnoszę się z szacunkiem. Są to egzemplarze wykonane ręcznie w pierwszej połowie XX wieku. To stara szkoła rusznikarska z lat międzywojennych lub tuż po wojnie. Ta broń jest wypieszczona i ma duszę, bo ktoś włożył w nią swoje serce, wiedzę i czas. Dziś broń wytwarza się za pomocą komputera i obrabiarki, to masowa produkcja taśmowa. Sztampa. Współczesna broń to blaszki, plastik, tworzywo, stopy metalu. Musi wytrzymać okres gwarancji i tyle, a ta dawna przetrwa dziesiątki lat. Proszę przyjrzeć się takim modelom broni długiej, gładkolufowej jak Simson czy Merkel. Arcydzieła.
Opowiada Pan o tym z wielką pasją. Kiedy Pan ją odkrył w sobie?
Wywodzę się z rodziny myśliwskiej. Moi dziadkowie polowali. Na łowy zabierał mnie również ojciec. Broń była zawsze w domu, stała za firanką, a amunicja w szafkach. Takie były czasy. Żeby ją mieć, nie trzeba było spełnić wielu warunków jak teraz. Obecnie broń musi być zabezpieczona w odpowiedniej szafie z certyfikatem. Jako dziecko wiedziałem, że nie wolno było jej dotykać, tylko w obecności ojca. Gdy dorosłem, zamiłowanie pozostało i wstąpiłem do Polskiego Związku Łowieckiego. Pamiętam, że zawsze marzyłem, by zostać rusznikarzem.
Skończył Pan szkołę rusznikarzy?
Z zawodu jestem ekonomistą, ale skończyłem we Wrocławiu szkołę rzemieślniczą i zdobyłem dyplom i tytuł mistrza rusznikarni.
Jest Pan jednym z niewielu rusznikarzy w województwie.
Tych z dyplomami i zarejestrowanych w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych jest zaledwie kilku.
Powróćmy do pańskiej pracy. Jakie zlecenia najczęściej Pan wykonuje?
Posiadacze broni mają najczęściej problemy z ustawieniem przyrządów celowniczych optycznych, mechanicznych względem osi lufy. Sporo montuję na broni przyrządów celowniczych. Niektóre elementy wykonuję razem z synem, który skończył Wydział Artystyczny UMCS.
A czy miał Pan zlecenie na wykonanie broni?
Nie. Nie opłaca się finansowo ani mnie, ani klientowi. Współczesną broń produkuje się masowo w fabrykach. To tańsze dla klienta rozwiązanie.
Kim są Pana klienci?
Pracownicy służb mundurowych, myśliwi, sportowcy i kolekcjonerzy. Są osoby, które nie muszą mieć pozwolenia na broń, ale mają broń hukową czy pneumatyczną o energii do 17 J. Oni też są moimi klientami.
Polacy zaczęli interesować się bronią. Potwierdzają to zarówno sprzedawcy w sklepach z militariami czy właściciele strzelnic.
Nie chcę powiedzieć, że panuje moda, ale zauważam spore zainteresowanie bronią, i to nie tylko wśród mężczyzn, ale i kobiet. Jest na nią popyt. Powodów tej sytuacji jest kilka. Zakazany owoc smakuje. Dostęp do broni w Polsce przez lata był mocno ograniczony. Teraz się to zmienia. Proszę sobie wyobrazić, że kolekcjoner może mieć do 50 sztuk broni. Ludzie chcą spędzać wolny czas na strzelnicy, spróbować swoich sił. Strzelanie sprawia satysfakcję. Uczy pokory, samodyscypliny, koordynacji wzrokowo-ruchowej. Jaka jest satysfakcja, gdy trafi się do tarczy w tak zwaną dziesiątkę ze 100 metrów i więcej. Popularne staje się strzelanie dalekodystansowe. Tu potrzebna jest wiedza balistyczna, bo pocisk nie leci w linii prostej. Trzeba wiedzieć, o ile podnieść przyrządy celownicze, broń, uwzględnić odległość, ciśnienie, temperaturę powietrza, kierunek wiatru, bo to ma wpływ na precyzyjny strzał. Proszę spróbować, to jest przyjemna forma spędzania czasu.
Rozmawiała Dorota Krupińska