Dbajmy o Europę, nasze wspólne dobro
Mniej więcej od dwudziestu lat interesowałem się problematyką europejską, przede wszystkim dlatego, że po upadku systemu totalitarnego, w jakim żyła Polska w czasach prawie czterdziestu lat zniewolenia, po roku 1989 pojawiła się nadzieja na wejście Polski w krąg państw zachodnich, które żyły w systemie demokratycznym, gwarantującym człowiekowi respektowanie jego podstawowych praw, co u nas nie było możliwe w okresie zniewolenia komunistycznego.
Europa Zachodnia szybko zorientowała się, że musi się zabezpieczyć przed ideologiczną i militarną polityką Sowietów, którzy po zakończeniu II wojny światowej zaczęli się zbroić i stwarzać zagrożenie dla Zachodu zwłaszcza szybko rosnącym potencjałem nuklearnym. W 1949 r. dochodzi do powstania NATO, sojuszu polityczno-wojskowego, zwanego Paktem Północno-atlantyckim, do którego przystąpiła z czasem większość państw zachodniej Europy, Stany Zjednoczone i Kanada.
To pokorny celnik został usprawiedliwiony a nie pyszny faryzeusz
Proces integracji europejskiej rozpoczął się zaraz po wojnie, ale Traktat Rzymski, który stanął u jego początków, podpisano dopiero w 1957 r., na początku okresu zimnowojennego, który stworzył „żelazną kurtynę” separującą swoich obywateli od państw zachodnich, na wszystkie możliwe sposoby. Odcięci, zamknięci w swoich granicach, okłamywani, cenzurowani, okradani, patrzyli na Zachód jak na ziemski raj, do którego nie mają dostępu. To były dwa zupełnie inne światy.
Początkowo jednoczącą się Europę tworzyło 6 państw założycielskich, ale po obaleniu komunizmu ich liczba stopniowo wzrastała do 28 członków Unii Europejskiej w 2013 r. Ten proces się nie zakończył, a już doszło do Brexitu, słychać też głosy, by pójść w ślady Wielkiej Brytanii, co mogłoby doprowadzić Unię do katastrofy.
Z przyjęciem Polski do Unii nie było łatwo. Długo trwała dyskusja, w której przeciwnicy integracji uważali, że wstępując do Unii Polska straci swoją tożsamość narodową i religijną. Zwolennicy, dostrzegając trudności, byli przekonani, że jest to historyczny moment, który pozwoli Polsce dokonać cywilizacyjnego skoku i umożliwi Polakom powrót do zachodniej kultury, jej swobód, możliwości, otwartości i dobrobytu.
Polacy opowiedzieli się za wejściem do Unii, co nastąpiło w 2004 r. Europa sypnęła groszem tak, że dzisiaj Polska, w stosunku do jej obrazu z lat 90. ub. wieku, jest nie do poznania. Wypiękniała, ludziom żyje się lepiej, a kto szuka chleba z masłem, wyjeżdża za granicę i wchodzi w europejskie salony.
Co się stało, że dziś w Polsce z kół kierowniczych dochodzą pretensje, oskarżające Unię o mieszanie się do spraw wewnętrznych, że nas ona upokarza, nie docenia naszej wielkości? Przecież każdy średnio wykształcony polityk, musiał sobie zdawać sprawę, że wchodząc w strukturę Unii, państwo członkowskie ceduje na jej rzecz pewien pakiet swoich uprawnień, bo jak mogłaby działać Unia, gdyby wszystkie decyzje (ale nie te, które dotyczą suwerenności i niepodległości państwa) miały zapadać w parlamentach narodowych? Każda umowa międzynarodowa pozbawia państwo części jego suwerenności.
Czy mamy dziś prawo, po kilkunastu latach korzystania z dobrodziejstw Unii, wrzucać kąkol w zasiane ziarno? Przecież chodzi o dobro wspólne wszystkich członków Unii, a nie tylko o nasze. Marzy się nam być mocarstwem? Nie żartujmy. Ani wielkie centralne lotnisko, ani potężny centralny dworzec kolejowy, ani genialna armia bez generałów i helikopterów, nie stworzą z nas mocarstwa. Sam Wódz też nie wy-starczy. Byłoby lepiej porzucić nierealne ambicje i sny o potędze, a zabrać się do pracy organicznej, wykorzystując to, co mamy do dyspozycji, bo - mimo mankamentów, jakie ma Unia - można w Europie wybić się na mądrego, jeśli tylko zrozumiemy, że prawdziwa mądrość w narodzie polega na tym, że troszczymy się o dobro wspólne, a nie o własne interesy partyjne.