„Debil, łapówkarz, suka” - hejterzy przepraszają
Lekarka spod Torunia, urzędniczka Monika Mikulska z Torunia i działaczka społeczna Iwona Hartwich - te trzy kobiety powiedziały stop hejterom w sieci. Doczekały się publicznych przeprosin. Jeśli jednak komuś się wydaje, że droga do takiej satysfakcji jest prosta, grubo się myli.
Czuje ulgę? Satysfakcję? Lekarka, publicznie przeproszona przez hejterkę 6 lutego, inaczej określa swój stan ducha. - Nie chodziło mi o to, by brać odwet na tej osobie. Chodziło o jakąś naukę dla niej. Czy wyciągnie wnioski na przyszłość, zależy już tylko od niej - mówi.
„Przepraszam” dopiero po roku
Lekarka to pediatra i specjalista chorób zakaźnych z wieloletnim stażem. Prosi, by nie podawać na łamach jej nazwiska. Długo pracowała w toruńskim szpitalu wojewódzkim. Obecnie przyjmuje pacjentów w przychodni zdrowia w Złejwsi Wielkiej pod Toruniem.
- Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się coś podobnego. To był pierwszy i, mam nadzieję, ostatni raz - zaznacza.
W lutym 2018 roku lekarka była szkalowana na Facebooku. W grupie „Zławieś i okolice. Sprzedam, kupię, zamienię” pisano o niej rzeczy, których szczegółów nawet nie chce już przytaczać. Pani Anna, autorka postów, przyznała potem ustnie i pisemnie, że komentarze nie miały uzasadnienia w faktach, były obraźliwe, zniesławiające i oparte na insynuacjach.
Walka lekarki o dobre imię skończyła się ostatecznie dopiero po roku. 6 lutego 2019 roku pani Anna opublikowała w lokalnej prasie obszerne przeprosiny. „Niniejszym wyrażam ubolewanie, iż powyższe komentarze naraziły Panią dr (tu: nazwisko) na utratę zaufania potrzebnego do wykonywania zawodu lekarza” - tak się kończyły.
- Przeprosiny były wynikiem ugody zawartej w sądzie, po sprawie karnej - mówi adwokat Krzysztof Izdebski, który reprezentował lekarkę. To nie tylko doświadczony prawnik, ale i rzecznik praw lekarza przy Kujawsko-Pomorskiej Okręgowej Izbie Lekarskiej w Toruniu.
Otrzeźwienie w sądzie
- Niestety, lekarze to osoby obecnie często cierpiące z powodu internetowego hejtu. Autorzy szkalujących ich postów czują się bezkarni do czasu, gdy wezwani zostaną do sądu. To dopiero jest dla nich zimnym prysznicem i skłania do autorefleksji. Jak wynika z mojego doświadczenia, większość takich spraw kończy się zawieranymi przed sądem ugodami i przeprosinami - mówi adwokat Krzysztof Izdebski.
Jak zaznacza mecenas Izdebski, sprawy o zniesławienie trwają zazwyczaj kilka miesięcy. Tyle czasu mija od wniesienia prywatnego aktu oskarżenia do zakończenia postępowania. Anonimowość hejterów jest coraz mniejsza, z czego ci niekoniecznie zdają sobie sprawę.
Na co dzień adwokat pracuje w kancelarii, która już jakiś czas temu temu wystąpiła do środowiska lekarskiego ze specjalną ofertą, wspólnie Izbą Lekarską. To abonamentowa ochrona prawna dla lekarzy, w ramach której medycy mogą liczyć na pomoc nie tylko przy okazji spraw o błędy medyczne, sprawy związane z GIODO czy sanepidem, ale i w związku z tak zwanymi trudnymi pacjentami.
„Trudny pacjent” - pod tym hasłem lekarzom zaoferowano pomoc w sprawach karnych (w tym o zniesławienie i zniewagę) oraz cywilnych (np. o ochronę dóbr osobistych). Jak widać po przeprosinach, których doczekała pani Anna, toruńscy prawnicy są skuteczni.
Matka matce wilkiem
Niezwykle brutalnego hejtu w sieci, którego treści nie kryje, doświadczyła Iwona Hartwich z Torunia. To znana w całym kraju matka niepełnosprawnego Jakuba (świeżo upieczonego radnego miejskiego w Toruniu) i liderka protestów sejmowych opiekunów osób niepełnosprawnych. Torunianka dosłownie niszczona była słowami w sieci przez... inną matkę niepełnosprawnego dziecka. Na dodatek - kobietę aspirującą do miana społecznika. Ta wrocławianka pisała o Iwonie Hartwich, że jest „debilem, nieukiem, zdolną do każdego łotrostwa k...ą”. Nie oszczędzała również członków rodziny pani Iwony.
- Wszystko skończyło się sprawą we wrocławskim sądzie, ugodą i przeprosinami dla mnie. Niczego nie żałuję i zawsze powtarzam, że na hejt nie można się zgadzać - mówi dziś matka niepełnosprawnego Jakuba.
Skruszona czwórka hejterów
Cicho znosić internetowych pomówień nie chciała też Monika Mikulska, dyrektorka Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej w Toruniu. Kilka osób szkalowało albo ją personalnie, albo kierowaną przez nią instytucję. Posty mówiły m.in. o tym, że dyrektorka „Bierze łapówki. Czeka tylko, kto da więcej”.
Pozwała do sądu cztery osoby. Wszystkie przeprosiły. Jeden z autorów przeprosiny musiał wysłać je nawet do wiadomości... premiera. Bo wcześniej pisał do niego donosy.
Prawo i obyczaje
„Bierze łapówki. Czeka wręcz, kto da więcej” - pisała w sieci lokatorka Z. o Monice Mikulskiej, dyrektor Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej (ZGM) w Toruniu. Potem przepraszała, w Internecie i prasie. ZGM w Toruniu, tak jak podobne instytucje w innych miastach, ma sporo „trudnych klientów”. To z jednej strony tzw. roszczeniowi lokatorzy socjalnych i komunalnych lokali. Z drugiej - starający się o mieszkanie torunianie, stojący w kolejce po gminne „M” miesiącami czy nawet latami.
Ma sto tysięcy długu!
Pracownicy ZGM-u do niejednego już przywykli. Są jednak granice! - Jeśli ktoś ma dowody na łapówkarstwo w kierowanej przeze mnie jednostce, to niech zawiadamia prokuraturę. Bezpodstawnego szkalowania nas nie zamierzam tolerować - mówi Monika Mikulska, dyrektor ZGM w Toruniu. Troje hejterów, szkalujących w Internecie czy to samą dyrektorkę, czy kierowaną przez nią instytucję, trafiło przed oblicze sądu. I przeprosiło. Pierwsza przepraszała pani Z. Nie sam ZGM, ale jego dyrektorkę jako personalnie pomówioną. Kobieta ma blisko 100 tys. zł długu w ZGM. Wychowuje siedmioro dzieci i utrzymuje się za 5 tys. zł miesięcznie. Tyle ma ze świadczenia „500 plus” i innych zasiłków. Pani Z. w internecie atakowała bezpośrednio Monikę Mikulską. Sugerowała między innymi, że „Bierze łapówki. Czeka wręcz, kto da więcej”. W tej sprawie pomówiona urzędniczka wystąpiła z powództwem prywatnym. W Sądzie Rejonowym w Toruniu obie panie zawarły ugodę. - Pani Z. przyznała, że rozpowszechniała nieprawdziwe twierdzenia i mnie przeprosiła. Na mocy ugody przeprosiny zamieściła jeszcze w internecie i w gazecie - mówi dyrektorka.
To się premier dowiedział...
Podobne ugody zapadły w dwóch kolejnych sprawach, które wytoczył już ZGM jako instytucja. Daniel Z. również rozpowszechniał w sieci posty, w których twierdził, że ZGM bierze łapówki za mieszkania. Przeprosił. Kolejny mężczyzna donos wysłał aż do Mateusza Morawieckiego.
„ZGM w Toruniu przyznaje lokale za łapówki” - napisał do premiera torunianin. Niedawno wysłał mu do wiadomości kolejne pismo... z przeprosinami dla ZGM.
Kancelaria Prezesa Rady Ministrów donos torunianina odesłała do Torunia, do ZGM. A tutaj powiedziano: stop. I autor doniesienia stanął przed sądem. - Na mocy ugody sądowej ten mężczyzna nas przeprosił za pomówienie. Przeprosiny przesłał do wiadomości prezydenta Torunia oraz premiera - mówi Monika Mikulska.
Oczywiście w sytuacji, gdy pomawiani są urzędnicy, zawsze pojawią się głosy, że „powinni być odporni na krytykę” i nie korzystać ze swej pozycji, pozywając obywateli.
Tyle że między krytyką a pomówieniem, na przykład o łapówkarstwo, jest kolosalna różnica. Pomówienie sugeruje przestępstwo i pozbawia urzędnika zaufania koniecznego do wykonywania pracy. - I na to nie mogłam się zgodzić - kończy urzędniczka.
„Jesteś k...ą” - od innej matki
Iwona Hartwich z Torunia, znana w kraju działaczka na rzecz osób niepełnosprawnych, przez dwa lata znosiła agresywne ataki w sieci. Przewodziła im hejterka z Wrocławia, matka niedosłyszącej dziewczyny, aspirująca do miana społecznika. Panią Iwonę nazywała „debilem, nieukiem, zdolną do każdego łotrostwa k...ą”.
Hejterka sama ma chore dziecko, jej córka ma upośledzony słuch. Jak się jednak okazało, samo bycie rodzicem dziecka, które wymaga stałej opieki, nie łączy na tyle, by zapanować nad agresją.
„Uważam, że jesteś jeszcze większym mentalnym debilem, niż myślałam. Tak bardzo pragniesz uwielbienia, że wrogów masz więcej niż życia. I robisz ich sobie masowo, demaskując swoją miałkość, pazerność i nicość. Boś - moim zdaniem - debil” - pisała hejterka na Facebooku jeszcze wtedy, gdy Iwona Hartwich szukała sprawiedliwości w sądzie.
„Jesteś - moim zdaniem - nieukiem. Po zawodówce, nieumiejąca nie tylko napisać, ale i zwerbalizować jednego zdania po polsku” - pastwiła się dalej wrocławianka.
„Jesteś - moim zdaniem - k...ą. W kolokwialnym tego słowa znaczeniu. Zdolna do każdego łotrostwa: kłamiesz, wyciągasz od ludzi kasę, manipulujesz, rozpętujesz awantury (...)” - dorzucała.
Wrocławianka nie oszczędzała też bliskich Iwony Hartwich. Na Facebooku proponowała, między innymi, że „zamówi Kubusiowi (synowi pani Iwony) dziwkę”. Gdy już wiedziała, że najprawdopodobniej odpowie i za to przed sądem, tłumaczyła: „Obraża Cię propozycja wynajęcia prostytutki dla syna? A wiesz... chyba wiem czemu. Boisz się, że jak chłopak pozna życie inne niż wódka z ojcem w Chorwacji, to Ci się urwie i zostaniesz bez środków do życia, bez źródła utrzymania”.
Działająca od lat publicznie Iwona Hartwich była przyzwyczajona do krytyki. Ba, zaczęła przywykać nawet do hejtu. Takiej skali agresji wobec siebie i bliskich znosić jednak nie zamierzała. - Powiedziałam „stop” i wkroczyłam na drogę sądową. Nie żałuję tego kroku - mówi dziś działaczka.
Ugoda i przeprosiny
Iwona Hartwich doczekała się przeprosin od hejterki. Przed Sądem Rejonowym we Wrocławiu występowała jako oskarżyciel prywatny w sprawie o zniesławienie. Zgodziła się na ugodę, na mocy której hejterka musiała ją przeprosić (na swojej i jej osi czasu FB) oraz zobowiązać się do zaprzestania dokonywania jakichkolwiek wpisów w mediach społecznościowych na temat pani Iwony i jej rodziny. Te przeprosiny łatwo było odnaleźć na profilu torunianki. Trudniej u wrocławianki, bo choć je umieściła, to przykryła dziesiątkami kolejnych postów.
- Nikomu nie pozwolę obrażać siebie ani rodziny. Innym też radzę reagować. Milczenie wobec hejtu niczego nie załatwia - podkreśla Hartwich.