Degenerat z Armii Ludowej. Zbrodniczy Izrael Ajzenman ps. „Julek” z Radomia
Gwardia Ludowa dobrze wiedziała, że „Julek” i jego zbiry są jej zakałą. Rabunek, gwałty i morderstwa były w oddziale o dumnej nazwie „Lwy” na porządku dziennym
Gdy skończyła się wojna, około 30-letni porucznik UB Izrael Ajzenman zupełnie nie potrafił odnaleźć się w nowych realiach. Ciągle zachowywał się jak partyzancki watażka z Armii Ludowej, w której spędził poprzednie lata. Raptem od marca 1945 r. szefował ochronie Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Poznaniu, a już w maju ruszyło przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne. Zarzuty były poważne: usiłowanie gwałtu na nieletniej, nadużywanie władzy, ciężkie pobicia „podejrzanych” podczas rewizji (motywy tych działań miały charakter czysto „prywatny”) i okradanie więźniów. Nawet jak na ówczesne standardy patologii w bezpiece Ajzenman musiał się „wyróżniać”, skoro sprawę doprowadzono do końca. Na początku listopada zwolniono go ze służby i aresztowano. Oczekiwał na wyrok sądu w celach więzienia mokotowskiego w Warszawie, razem z wieloma bohaterami antykomunistycznego podziemia.
W międzyczasie zbierano na jego temat opinie u byłych przełożonych. Hilary Chechłowski, były sekretarz obwodu radomskiego Polskiej Partii Robotniczej, miał o nim zdecydowanie negatywną opinię:
„Towarzysza «Chytrego» [pseudonim Ajzenmana - red.] poznałem jako «Julka» w 1942 roku, w oddziale partyzanckim Gwardii Ludowej - nie cieszył się dobrą opinią. Przebijała u niego duma wodzowska. Nie ma dokładnych danych, aby udowodnić, ale jest fakt, że ma na sumieniu szereg towarzyszy z oddziału partyzanckiego, między innymi łączniczkę «Zosię». [...] Nie był zdyscyplinowany, nie podporządkowywał się Partii i dowództwu Armii [Ludowej], robił różne nadużycia, szczególnie od strony materialnej. Za to i za powyższe otrzymał wyrok [śmierci]. Wyrok ten nie został wykonany, liczono, że się poprawi, lecz do samego końca nie widać było u niego tej poprawy.”
Przełożeni z UB też nie byli z niego zadowoleni. „Analfabeta, zarozumiały w swojej pracy i z tego powodu bardzo często nadużywa swej władzy w sprawach prywatnych. Z tytułu swoich zasług partyzanckich uważa, że sam siebie może wynagradzać” - czytamy w opinii jednego z nich.
Słowem - wszyscy wiedzieli, że Ajzenman jest zdegenerowanym bandytą, ale przez lata nikt nie chciał go ukarać. Taki to był etos wśród komunistycznych partyzantów, którzy potem zamienili się w funkcjonariuszy utrwalających władzę ludową. W PRL nawet największym zwyrodnialcom z ich szeregów rzucano „ratunkowe liny” i dawano kolejne szanse.
Taką dostał także bohater tego artykułu. Major MBP Józef Różański, osławiony sadysta z Rakowieckiej, używał go jako swojej „wtyki” w mokotowskich celach. Ajzenman gorliwie wywiązywał się z roli kapusia, wiedząc, że może to wpłynąć na jego wyrok.
Już w sierpniu 1946 r. okazało się, że donosicielstwo mu się opłaciło. Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał go jedynie na trzy lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat. W uzasadnieniu czytamy, że o tak niskim wymiarze zdecydowano, „mając na uwadze szczególne zasługi skazanego [...] jak wykolejenie pociągów, 44 stoczonych bitew, zwolnienie 80 ludzi itd. - jego uwięzienie i cierpienie za komunizm w r. 1935 [...]”.
Naturalnie niedługo potem Ajzenman wyszedł na wolność, a Partia znów przyjęła go na swoje łono. Tyle że uzasadnienie wyroku było kompletnie nieprawdziwe. „Julek” nie siedział w więzieniach II RP za komunistyczne zaangażowanie ani tym bardziej nie był wojennym bohaterem. Należał do tych zdegenerowanych i prymitywnych kryminalistów, którzy u boku „czerwonych” chcieli się obłowić. Oto jego prawdziwe „zasługi”.
Złodziej z Radomia
Po wojnie Izrael Ajzenman spisywał swój życiorys wiele razy. Za każdym razem inaczej - to coś dodawał, to ujmował, to przeinaczał. Zawsze jednak ukrywał kryminalną przeszłość i wydłużał listę swoich bohaterskich czynów popełnionych „ku chwale Partii”. Nie dziwi więc, że różnie podawał nawet datę urodzenia. Oto, co dotąd ustalili na temat jego młodości historycy.
Izrael Ajzenman przyszedł na świat 20 maja lub 20 czerwca 1913 lub 1914 r. w Radomiu. Pochodził z biednej żydowskiej rodziny. Jego ojciec, Henryk, był kowalem, a matka, Jola, krawcową. Miał raptem kilka lat, gdy oboje zmarli. Później wychowywali go albo koledzy ojca, albo krewni - podawał różne wersje. Ktokolwiek się nim zajmował, nie robił tego ze szczególnym zaangażowaniem. Chłopiec nie chodził do żadnych szkół. Był analfabetą (zaległości nadrobił wiele lat później z miernym rezultatem). Mając ledwie 10 lat, pracował fizycznie. Gdy podrósł, zarabiał jako tragarz u żydowskich kupców i na kolei. Na początku lat trzydziestych zaczął działać w Komunistycznym Związku Młodzieży Polskiej, a potem w Komunistycznej Partii Polski. I jednocześnie coraz częściej popadał w konflikt z prawem. Stawał przed radomskim sądem kilkakrotnie. W lutym 1936 r. skazano go za kradzież (razem z dwoma wspólnikami ukradł dwa worki okuć i zamków z zakładu stolarskiego), a niedługo potem za napad z użyciem broni palnej (razem ze wspólnikami „obrobili” wiejski sklep spożywczy; zabrali gotówkę, papierosy i czekoladę). W więzieniu Ajzenman także sprawiał wiele problemów. Wielokrotnie karano go za różne przewinienia, w tym znęcanie się nad współwięźniami. Jego prośby o przedterminowe zwolnienie oddalano. „Z uwagi na złą opinię policji, brak środków utrzymania po wyjściu z więzienia i fakt, że prócz wymienionej kary ma jeszcze do odbycia dwa wyroki - prośby jego nie popieram” - napisał w odpowiedzi na jedno z podań Ajzenmana Wojciech Łęczyński, szef radomskiego więzienia. Przyszły ubek wyszedł na wolność dopiero w pierwszych dniach kampanii wrześniowej.
„Lwy” i mord w Drzewicy
Do przełomu 1941/42 r. Izrael Ajzenman przebywał w Radomiu. Gdzieś w tym okresie trafił do aresztu za kradzież. Zamknięto go w jakieś komórce, z której bez trudu uwolnili go koledzy kryminaliści-komuniści z aryjskiej strony. Nie wrócił już do getta. Razem z kompanami zaczął rabować mieszkańców podra-domskich wiosek, markując „działalność polityczną”, by uniknąć łatki „bandyty”. Wkrótce wszyscy dołączyli do „czerwonej” partyzantki.
W styczniu 1942 r. utworzono Polską Partię Robotniczą, a wraz z nią zaczęto budować jej zbrojne ramię - Gwardię Ludową. Od połowy 1942 r. jej struktury powstawały w regionie radomskim. Ich tworzenie szło opornie, garnął się do nich najgorszy element. Pierwszego szefa miejscowego oddziału leśnego GL Zygmunta Banasiaka rozstrzelano za rabunki i pijaństwo w grudniu 1942 r. Zrobił to osobiście Antoni Grabowski ps. Czarny Antek, szef Radomsko-Kieleckiego Obwodu GL. Następcą zabitego wyznaczył, o ironio, Izraela Ajzenmana. Ten w partyzantce znany był jako „Julek”, „Chytry” i „Lew”. Od tego ostatniego pseudonimu jego oddział nazywano „Lwami”. Za tą dumną nazwą kryło się kilkudziesięciu kiepsko uzbrojonych bojowców, głównie Żydów zbiegłych z gett w Opocznie, Drzewicy i Przysusze. Na walkę z Niemcami nie mieli ani sił, ani chęci. Za to ochoczo zabrali się za „czyszczenie terenu z faszystowskich band”. I wówczas dopuścili się jednej z najbardziej krwawych zbrodni, jakie obciążają konto komunistycznej partyzantki w Polsce.
Wieczorem 22 stycznia 1943 r. „Lwy” dowodzone przez Ajzenmana napadły na Drzewicę (miasteczko położone ok. 50 km na zachód od Radomia). Zamordowały kilkanaście osób, w tym siedmiu sympatyków i członków konspiracji. Oto jak relacjonowano to wydarzenie w meldunku „Antyku”, czyli antykomunistycznej komórki przy Biurze Informacji i Propagandy KG AK:
„Opanowawszy posterunki bezpieczeństwa, część bandy wtargnęła do fabryki noży Kobylańskich [firma Gerlach-red.]. Właściciela jej, Augusta Kobylańskiego, zaprowadzono do fabryki, kazano mu otworzyć kasę z pieniędzmi, poczem zamordowano go, poza nim zamordowano 4-ch urzędników i 3-ch robotników fabrycznych, aptekarza, razem 11 osób z najbliższej okolicy fabryki. Mieszkanie Kobylańskiego plądrowano przez kilka godzin i obrabowano doszczętnie. Banda złożona była z Żydów bardzo silnie uzbrojonych granatami i pistoletami maszynowymi, dowodzona była przez Żydówkę [zapewne chodzi o Zofię Jamajkę, działaczkę PPR z Warszawy, która dowodziła częścią grupy rabującej plebanię - red.]. […] Banda wyniosła się nie poniósłszy żadnych strat”.
Wśród ofiar grupy, oprócz wymienionego dyrektora fabryki zastawy stołowej, znalazł się działacz Akcji Katolickiej, aptekarz Stanisław Makomaski wraz z pięcioma członkami Narodowych Sił Zbrojnych: Józefem Staszewskim, Zdzisławem Pierścińskim i trzema braćmi Suskiewiczami. Tych ostatnich zabito w wyjątkowo bestialski sposób: najpierw rozpruto im brzuchy bagnetami, a potem rozbito głowy kolbami karabinów. Wszystkie ofiary następnie obrabowano.
Warto podkreślić, że „Lwy” wkraczając się do Drzewicy, miały przygotowaną całą listę proskrypcyjną z nazwiskami działaczy konspiracji. Ofiar mogło być znacznie więcej, ale na szczęście mordercy nie zastali ich w domach.
Zbrodnia popełniona przez ludzi Ajzenmana w Drzewicy odbiła się szerokim echem w podziemnej prasie. I nie pozostała bez kary. 22 lipca 1943 r. oddział Akcji Specjalnej NSZ pod dowództwem kapitana „Toma” (pisaliśmy o nim w marcu 2016 r.) dopadł część „Lwów” pod Stefanowem obok Opoczna. Siedmiu GL-owców padło trupem. Ale „Julka” nie było wśród nich. Walczył o władzę.
Zakała
Wiosną 1943 r. Ajzenman popadł w konflikt ze swoimi ludźmi. Jego tło jest nie do końca jasne. W każdym razie „Julek” został wyrzucony z oddziału. Sprawiedliwości szukał w radomskich władzach PPR. Liczył na ich życzliwość, ponieważ zawsze odsyłał im pokaźną część łupów zrabowanych przez „Lwy”. Nie pomylił się. Latem 1943 r. Partia znów postanowiła go na czele grupy. Zostało z niej jedynie 10 osób. „Uzurpatora”, który przez chwilę zajmował jego miejsce, zlikwidował. A nie była to jego ostatnia zbrodnia na towarzyszach. Za nią poszły następne.
Centrala PPR wiedziała, że „Julek” i jego zbiry są zakałą GL. Rabowali, gwałcili, mordowali. Ich wyczyny odbijały się szerokim echem, psując i tak już kiepską opinię ludzi o komunistycznych partyzantach. Byli znienawidzeni przez mieszkańców Radomszczyzny. Wobec tego z Warszawy wysłano niejakiego „Górala”, uciekiniera z getta warszawskiego, by przejął dowodzenie grupą Ajzenmana i zmienił jej oblicze. Początkowo, około sierpnia 1943 r., radomski złodziejaszek podporządkował się wysłannikowi z „góry”. „Lwy” przechrzczono na oddział „im. Wiktorowicza”. „Julek” nie wytrzymał jednak długo degradacji. Kilka tygodni później zamordował „Górala” i niejakiego sierżanta „Zenka”, jednego ze swoich kolegów, po czym zbiegł. Na kilka miesięcy zerwał łączność z PPR. Krążył po regionie, rabując z grupką wiernych partyzantów, już bez płaszczyka ideologii.
Za te zbrodnie Franciszek Jóźwiak, szef sztabu GL, wydał na Ajzenmana wyrok śmierci. Ostatecznie, z nieznanych przyczyn, nie wykonano go. Mało tego. Na przełomie 1943/44 „Julek” ponownie został przyjęty do GL. Awansował na porucznika i powierzono mu ważną funkcję komisarza politycznego grupy „im. Bartosza Głowackiego” dowodzonej przez Stefana Szymańskiego ps. Osa. Działała ona na Kielecczyźnie. Również rabowała i miała na koncie mordy na akowcach (np. w kwietniu 1944 r. w Denkówku). Świadectwa, które pozostawił po sobie Ajzenman, wskazują, że on też brał w nich udział.
„Julek” zakończył swój udział w zmaganiach II wojny światowej jako „kierownik polityczny i terenowy” w grupie desantowej NKWD „Nitra”. Działał w rejonie Końskich. Tam, gdzie się pojawiał, mnożyły się rabunki i śmierć. W styczniu 1945 r. Józef Małecki ps. Sęk, jego przełożony ze sztabu Armii Ludowej, ostrzegał go nawet: „Podaję Wam do wiadomości, że macie w terenie opinię krwiożercy i śledzę za tym, jak się urabia ludność przeciwko Wam i może dojść do zorganizowanej próby rozbicia Was”.
Koniec końców nikt się na to nie porwał. Polska została „wyzwolona”. „Julek” został skierowany od Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. O tym, jak skończyła się jego kariera w resorcie, już wiemy. Co się z nim działo dalej?
Od PR do SOK
Izrael Ajzenman wyszedł z więzienia na Mokotowie we wrześniu 1946 r. W 1947 r. objęła go amnestia i jego wyrok został anulowany. Znalazł zatrudnienie w Polskim Radiu. Już jako Julian Kaniewski. Chciał wtopić się w otoczenie. Wolał, by nikt nie skojarzył go z dawnymi zbrodniami.
Od 1948 r. pracował kolejno jako szef ochrony w Centralnym Zarządzie Przemysłu Mięsnego (delegaturze warszawskiej), a następnie Głównego Urzędu Pomiaru Kraju. Potem był wartownikiem w Polskiej Akademii Nauk i komendantem Służby Ochrony Kolei w Lublinie. Wszędzie, gdzie się pojawiał, dopuszczał się nadużyć. Spotykały go raczej symboliczne kary. W 1960 r. wyleciał na dwa lata z PZPR za łapówkarstwo.
Izrael Ajzenman vel Julian Kaniewski zmarł 19 grudnia 1965 r. w Lublinie. Armia Ludowa, pod której sztandarami rabowali i mordowali on i jemu podobni, nadal ma ulicę swojego imienia w centrum Warszawy. W czerwcu 2019 r. od upadku PRL minie okrągłe 30 lat. a