Dekady księdza Trutego
50 lat służby kapłańskiej obchodzi ksiądz Jan Truty, proboszcz parafii św. Michała Archanioła w Nowej Soli. W tej parafii jest proboszczem od 29 lat. Teraz odchodzi na emeryturę
W niedzielę w kościele pw. św. Michała Archanioła w Nowej Soli ksiądz Jan Truty obchodził jubileusz 50-lecia kapłaństwa. Była uroczysta msza św., kwiaty i w prezencie m.in. portret.
- Zaczęło się nietypowo. Miałem 13 lat. W niedzielę trochę wolnego czasu było. Postanowiliśmy z kolegami iść na ryby, jeszcze były wtedy ryby w górskich rzeczkach. A mama na to: „teraz nie idź, bo ludzie z kościoła wracają”. Odpowiedziałem, że ja i tak księdzem nie będę. To zdanie potem dręczyło mnie cały czas. A wczoraj kaznodzieja na kazaniu na mszy z okazji jubileuszu powiedział, nie znając tej historii, że Pan Jezus powołał rybaków. Tak się stało – opowiada ksiądz Jan Truty.
Ten początek miał miejsce we wsi Morawczyna, niedaleko Ludźmierza, w którym jest sanktuarium maryjne. – Czy Matka Boska Ludźmierska miała wpływ na Księdza powołanie? – dopytujemy. – Mam nadzieję, że tak. Pamiętam, jak byłem mały mama dała mi w kościele różaniec, a ja po chwili oddałem. Zapytała, czy tak szybko zmówiłeś. „No tak szybko zmówiłem” – odpowiedziałem – opowiada ksiądz proboszcz.
Ks. Jan wspomina odpusty na świętego Jana, kiedy koło kościoła można było kupić cukierki, jabłka i pierwsze kiszone ogórki. A niedaleko kręciła się karuzela. – Mam swoje miejsce w kościele w Ludźmierzu. Siedzę tam sobie w konfesjonale i spowiadam grzeszników góralskich – wyjaśnia.
Zanim ksiądz Jan trafił do Nowej Soli 25 sierpnia 1988 roku przez 10 lat był proboszczem w Skąpem, wcześniej pracował też w parafiach w Witnicy i Żaganiu. – Jakie było pierwsze wrażenie w Nowej Soli? – Wiadomo, że jak się przychodzi z wioski do miasta, to szok. Jak przyszedłem do kościoła na pierwszą msze świętą zobaczyłem dużo ludzi. Ale dwóch wikarych mówiło mi, że sobie poradzimy. I tak pomału wchodziłem w parafię. Uczyłem religii w szkołach podstawowych, później też w gimnazjach – wspomina ksiądz proboszcz.
Przełom lat 80. i 90. dla miasta był szczególnie trudny. – Było widać w kościele, że ludzie są przygnębieni, sfrustrowani. Po kolędzie prosili, żeby wpłynąć na władzę, aby zakłady wróciły. W Odrze czy Dozamecie dużo ludzi pracowało. Nic się nie dało zrobić. Biedę widać było na każdym kroku – opowiada ksiądz proboszcz. Kiedy zaczął się XXI wiek, zaczęły się też pozytywne zmiany. – Jeździłem po strefach przemysłowych, widziałem że powstają zakłady. Jak powstawała Gedia pytałem, co robią, ile osób zatrudniają, ile płacą. Pamiętam spotkania z prezydentem Wadimem Tyszkiewiczem, kiedy mówił, że szuka ludzi, którzy by zainwestowali w Nowej Soli. A potem widziałem, jak te zakłady zaczynały się budować – mówi dalej ksiądz proboszcz.
Najbardziej wzruszające momenty? – Śmierć młodych ludzi, czy wtedy jak dzieci płaczą na pogrzebie, bo mama, czy tata nie żyją. Człowiek też przeżywa, nie jest drewnem, żeby nie przeżywał takich momentów w życiu parafii. Były też bardzo miłe wydarzenia, jak peregrynacje Matki Bożej Rokitniańskiej, czy Pięciu Braci Męczenników czy obrazu Jezusa Miłosiernego. Oczywiście trzeba było przygotować parafię do tych wydarzeń, aby były owoce tego. Jak w każdej społeczności są momenty radosne i trudne. Muszę powiedzieć, że przez tyle lat nie doznałem żadnej przykrości – zapewnia ksiądz proboszcz.
Kiedy pytamy o sukcesy w parafii, organizacje skupione przy kościele, ksiądz proboszcz jednym tchem wymienia szereg grup, które działają prężnie. – Czasem w salce katechetycznej więcej prądu zużywa się niż w kościele – przyznaje ze śmiechem.
Co teraz będzie robił ksiądz proboszcz z parafii Michała? Na razie wróci do Morawczyny. Zapowiada, że będzie pacierze odmawiał, gazetę czytał, po górach chodził i do lasu na jagody, patrzył na Giewont jak będzie odprawiał mszę świętą. – Nie wiem jeszcze jak będzie. Jeśli nowy proboszcz powie, żebym został, to tam odpocznę i wrócę tutaj – odpowiada.