Diabeł w opakowaniu limuzyny
Lexus GS i ten w wersji GS F to dwa różne światy. Czy płacąc prawie pół miliona złotych za ten drugi dostajemy tylko 477 KM?
Nadwozie
Gdyby nie kilka akcentów, to pewnie nikt by w tym samochodzie nie rozpoznał auta sportowego. Z przodu jest to np. zderzak z potężnymi wlotami powietrza po obu stronach. Znane z innych lexusów elementy stylistyczne, jak np. wlot powietrza do komory silnika, niedwuznacznie wskazują przynależność do rodziny modeli tej marki.
Wnętrze
Także tutaj, o tym, że GS F do prędkości 100 km/h przyspiesza w 4,6 sek., najłatwiej zorientować się po sportowych fotelach i matowym podszybiu. Tradycyjnie już trochę byśmy uporządkowali zestaw instrumentów, którymi obsługuje sie ten model. Ogólnie jednak w kabinie panuje dyskretna elegancja.
Silnik
Aby uruchomić auto, wystarczy wcisnąć guzik starteru i natychmiast usłyszymy arcyprzyjemny dla ucha kierowcy bulgot spod maski. Niektórzy uważają, że jest trochę za głośny, ale takich odsyłamy do wersji GS hybrid.
Jakość prowadzenia samochodu - wzorowa, co jest zasługą m.in. pracy ośmiostopniowego automatu. Spalanie widlastej ósemki w naszym teście oscylowało w okolicach 12 l/100 km.
Podsumowanie
Płacąc za GS F pół miliona złotych dostajemy samochód, który będzie nie tylko elegancką limuzyną, ale również nie dającym sobie w kaszę dmuchać sportowym bolidem. Co istotne, żadna z tych cech nie występuje kosztem drugiej. Luksusowe wyposażenie nie kłóci się ze sportowymi fotelami, zaś niski profil opon wcale nie umniejsza komfortu jazdy, nawet po gorszych nawierzchniach.
Tym samym jest to odpowiedź na zadane na początku tego tekstu pytanie. Co istotne, zarówno w roli limuzyny, jak i auta sportwego, GS F jest bezkompromisowy.