"Diablo" w Arenie, czyli przyjdźcie na skurczybyka, co lubi się rozkręcać
Krzysztof Włodarczyk chce w Poznaniu pokonać ostatnią przeszkodę przed bojem o pas mistrza świata. 36-letni bokser walczył już dwa razy u nas, ale wtedy dopiero rozpoczynał podbój światowych ringów.
W sobotę w poznańskiej Arenie (początek gali o godz. 19.30, relacja w Polsacie Sport), 36-letni Krzysztof „Diablo” Włodarczyk stoczy swoją 57. walkę na ringu zawodowym. Zmierzy się z niepokonanym Niemcem, ormiańskiego pochodzenia, Noelem Gevorem. Dla Polaka to niezwykle ważny pojedynek, bo dzięki wygranej otworzy sobie drogę do walki o odzyskanie tytułu MŚ w wadze junior ciężkiej.
– Śmiem twierdzić, że poznański eliminator to najważniejsze bokserskie wydarzenie tego roku w polskim boksie. Na innych galach pojawią się znani zawodnicy, ale ich starcia nie będą miały takiego znaczenia w kontekście światowych tytułów –przekonywał Andrzej Wasilewski, promotor pochodzącego z Warszawy pięściarza.
Chwalił on swojego podopiecznego nie tylko za determinację w dążeniu do bycia znów najlepszym w swojej kategorii, ale również za dotychczasowe dokonania.
– Krzysztof to niewątpliwie ikona polskiego boksu zawodowego i najbardziej zasłużony zawodnik dla boksu w Polsce. Nie zapominamy oczywiście o Andrzeju Gołocie czy Tomaszu Adamku, ale to Włodarczyk toczył swoje mistrzowskie walki u nas w kraju i w różnych zakątkach świata, zdobywając pasy WBC i IBF. Należy mu się jeszcze ta jedna próba sił z zawodnikiem młodego pokolenia. Jeśli wygra, jeszcze w tym roku stanie do walki o tytuł mistrza świata – dodał Wasilewski.
Co ciekawe 16 lat temu Włodarczyk walczył już przed poznańską publiką, ale było to u progu jego zawodowej kariery (rozpoczął ją jako 19-latek) i mało kto o tym pamięta. We wrześniu 2001 r. pokonał w Poznaniu Węgra Gyorgy Orsolę, a sześć miesięcy wcześniej w Środzie Wlkp. Serba Dusana Pasica. W pamięci kibiców bardziej się zapisały jednak inne pojedynki „Diablo”. Oto ich lista:
7 listopada 2001, Sardynia
Włodarczyk bardzo często walczył w kraju, ale nie bał się też starć w obcych halach, gdzie nie mógł liczyć na wsparcie kibiców i życzliwość sędziów.
Przekonał się o tym Włoch Vincenzo Rossitto (do tego momentu miał wspaniały bilans , bo był niepokonany w 21 walkach), który przegrał przez techniczny nokaut w dziesiątej rundzie, mimo iż Polak na Sardynii walczył po raz pierwszy na zawodowym ringu poza Polską. W dodatku stawka pojedynku była nie byle jaka, bo Włodarczyk po jej zakończeniu założył pas mistrza świata IBF.
Zwycięstwo młokosa odbiło się szerokim echem w bokserskim światku, o czym najlepiej świadczyła pamiątkowa nagroda dla młodego zawodnika o nieograniczonych możliwościach, jaką przyznał Polakowi słynny amerykański promotor, Don King. A przecież to była dopiero zapowiedź wielkich triumfów i niepowtarzalnych pojedynków „Diablo”.
25 listopada 2006, Warszawa
Pięć lat później na Torwarze Włodarczyk zmierzył się z groźnym Amerykaninem Stevem „USS” Cunninghamem o mistrzostwo świata wagi junior ciężkiej IBF i wygrał niejednogłośnie na punkty (Charles Dwyer przyznał zwycięstwo rodakowi 119:109, Niemiec Wallfried Rollert uznał, że lepszy był Włodarczyk 116:112, podobnego zdania był Włodzimierz Kromka 115:113).
Walka zakończyła się skandalem. Wchodząc na konferencję, Richie Giachetti, trener Cunninghama zabrał pas leżący przed Włodarczykiem i przesunął go do Cunninghama. - Tak powinno być. To prawdziwy mistrz - powiedział opiekun amerykańskiego pięściarza.
– Promotor siedział z sędziami i podawał wyniki trenerom Polaka. Zmusili nas do walki w rękawicach, których nie używaliśmy od lat, a jak zażądaliśmy przepisów, przynieśli nam napisane ręcznie następnego dnia. Dzwoniłem do Dona Kinga. Piszemy skargę do IBF z żądaniem natychmiastowego rewanżu w USA - grzmiał Giachetti.
- Spełniło się moje wielkie marzenie o tytule mistrza świata potężnej organizacji bokserskiej. Wreszcie mogę powiedzieć o sobie, że jestem mistrzem
– mówił uradowany „Diablo”, nic sobie nie robiąc z utyskiwań Amerykanów.
– Krzysiek nie do końca realizował zadania taktyczne, ale rywal był bardzo dobry. Trzeba przyznać, że Cunningham świetnie bronił, wyczuwał ciosy. Widać było, że rozpracował Krzyśka. Spodziewaliśmy się jego gorszej obrony. Umiejętnie klinczował, czego nie robił we wcześniejszych walkach – przyznał ówczesny i obecny trener Polaka, Fiodor Łapin.
Do rewanżu z „USS” doszło w 2007 r., ale nie za oceanem, tylko w katowickim Spodku. Tym razem wygrał Cunningham. W październiku tego samego roku Włodarczyk zdobył jednak mistrzowski pas federacji IBC. Wygrał przez techniczny nokaut, pokonując innego Amerykanina, Dominica „Diamonda” Alexandra.
16 maja 2009, Rzym
„Diablo” stoczył pojedynek o mistrzowski pas federacji WBC z mistrzem świata Włochem Giacobbe Fragomenim. Polski obóz wiedział, że nie będzie łatwo o zwycięstwo i dmuchał na zimne już przed walką.
– Włodarczyk i jego siedmioosobowa ekipa tak dalece nie ufają gospodarzom, że nawet w pokojach hotelowych wietrzą zagrożenie zasadzką. Krzysztof nie pije więc wody dostarczanej przez obsługę, a gdy odkręci butelkę i zostawi ją w pokoju... po powrocie wyrzuca ją do śmieci – pisał z Wiecznego Miasta korespondent naszej gazety.
Po 12 rundach sędziowie punktowi orzekli remis, choć ulubieniec miejscowej publiczności w 9 rundzie liczony. Zapis wideo całego starcia przeanalizowano podczas konferencji NABF (Federacja Boksu Ameryki Północnej). Orzeczono, że werdykt był krzywdzący dla Polaka, zalecono zarządzenie natychmiastowego rewanżu.
– Krzysiek tym razem urwie łeb Fragomeniemu. Miałem okazję sparować z nim i wiem ile ważą jego ciosy. W Rzymie Włocha przed nokautem uratował sędzia, teraz już nie będzie miał tyle szczęścia – zapowiadał przed pojedynkiem w łódzkiej Atlas Arenie Artur Szpilka. Popularny „Szpila” z rozstrzygnięciem się nie pomylił, bo Włodarczyk wygrał rewanż przez techniczny nokaut w ósmej rundzie i zdobył tytuł MŚ federacji WBC.
Konferencja prasowa przed sobotnią walką Krzysztofa "Diablo" Włodarczyka:
21 lipca 2013, Moskwa
W jaskini lwa „Diablo” obronił tytuł, pokonując Rosjanina Rachima Czakijewa w 8 rundzie przez nokaut. W 3 rundzie Polak był liczony, ale potrafił odwrócić losy pojedynku. Nic dziwnego, że został on uznany za najbardziej dramatyczne starcie w boksie w 2013 r.
– Nie było lekko, dlatego w pewnym momencie nawet uklęknąłem. Nie był to efekt pojedynczego uderzenia, ale raczej kumulacji kilku ciosów. Na początku było smętnie, ale dobrze wiecie, że lubię się rozkręcać. Właśnie siódma, ósma runda, to moje ulubione rundy. Wtedy się rozkręcam. Przyznam szczerze, że nie miałem stuprocentowej pewności wygranej, tej wiary było może 75 procent. Wiedziałem, że Czakijew to niewygodny pięściarz, mańkut, ale nie aż tak dobry, żeby pokonać takiego wygę jak ja. Dobrze wiecie, że jest taki skurczybyk, nieraz powolny i ślamazarny, ale gdy się zepnie, potrafi w ułamku sekundy znokautować rywala i osiągnąć wymarzony cel – tak podsumował Włodarczyk jeden z najlepszych pojedynków w swojej karierze.
Po czternastu miesiącach nasz pięściarz znów zawitał do stolicy Rosji, by stoczyć kolejny bój w obronie tytułu, tym razem z Grigorijem Drozdem. „Diablo” przegrał na punkty (w ósmej rundzie znalazł się na deskach) i poniósł trzecią porażkę w zawodowej karierze.
– Mój plan na walkę prysnął jak bańka mydlana, a później było już tylko gorzej i gorzej. Nie wiem, co się ze mną działo. Mam do siebie pretensje, bo spieprzyłem robotę. Rywal rozebrał mnie na czynniki pierwsze. Świetnie odrobił lekcję. Obiecuję, że następnej walki w takim stylu już nie będzie. Nie skreślajcie mnie, bo na pewno „Diablo” się jeszcze odrodzi
– mówił po przegranej walce Włodarczyk.
Czy w sobotę kolejny etap odrodzenia legendy polskiego boksu zawodowego zobaczą kibice w poznańskiej Arenie?