Dla nich ograniczenia nie istnieją. Arek i jego rodzice pokazują, że wózek nie stoi na przeszkodzie w podróżowaniu i spełnianiu marzeń
Marzena Sadłoń, blogerka i podróżniczka, wraz ze swoim niepełnosprawnym synkiem Arkiem zwiedzała Podlasie. Bo chce udowodnić, że urlop w kraju to wspaniały pomysł, a Podlasie kryje tysiące uroczych zakątków.
Razem z synem i partnerem na przełomie maja i czerwca – jako jedna z 16 polskich ekip akcji „Urlop w kraju” – wyruszyliście w wyjątkową podróż po Podlasiu. Skąd pomysł, by wziąć udział w tym przedsięwzięciu?
Uważamy, że jest to super inicjatywa. Akcja „Urlop w kraju” w sposób ciekawy i nieszablonowy pokazuje wspaniałe miejsca znajdujące się we wszystkich szesnastu województwach naszego kraju. Całość jest dobrze zorganizowana. Jest mnóstwo relacji, dzięki którym przez te kilka dni obserwator akcji, zaglądając do internetu, może być wszędzie, w każdym pięknym zakątku Polski. Bo my, ludzie podróżujący po poszczególnych województwach, mieliśmy za zadanie na bieżąco relacjonować nasze „przygody”. A na koniec, już po wszystkim, Polacy będą mogli skorzystać ze stworzonego przez nas podczas podróży ebooka, który dla każdego będzie mógł stać się takim nietypowym przewodnikiem.
W ramach „Urlopu w kraju” wasza rodzina miała okazję bliżej poznać województwo podlaskie. To był wasz pierwszy pobyt w naszym regionie. Czy wyobrażenia pokryły się z rzeczywistością?
Na początku spodziewałam się, że przyjedziemy i będzie czekał nas tu totalny luz. Podlasie kojarzy się przede wszystkim z mnóstwem zieleni, przestrzeni, taką sielskością. Także miał to być tylko wypoczynek na łonie natury. A koniec końców okazało się, że tydzień to stanowczo za mało, żeby zwiedzić wszystko, co chcieliśmy, co macie przyjezdnym do zaoferowania. Czujemy ogromny niedosyt. Wybór był naprawdę ciężki. Ciągle trzeba było z czegoś rezygnować. Wzięliśmy nawet ze sobą rowery, bo myśleliśmy, że będzie czas na przejażdżki, ale było tyle atrakcji, że na rowery wsiedliśmy tylko raz.
Co w ciągu tego intensywnego tygodnia udało się wam zobaczyć?
Byliśmy na plaży w Siemiatyczach i na Świętej Górze Grabarce. To bardzo mistyczne miejsce, które robi ogromne wrażenie. Później pojechaliśmy nad Hańczę, gdzie mogliśmy sobie ponurkować. W Mikołajówce odwiedziliśmy m.in. mini zoo, które jest prowadzone przez właściciela z ogromnym sercem i zaangażowaniem. Ten pan tak bardzo chce uratować każde zwierzę, że nie ma dla niego znaczenia, czy jest ono duże, czy małe. Augustów widzieliśmy niestety tylko z okna samochodu, a na dłużej zatrzymaliśmy się już w Wigrach. Tam odwiedziliśmy Pokamedulski Klasztor. To rewelacyjne i magiczne miejsce. Ten obiekt, te tereny i ci ludzie... Właśnie, ludzie! Ci, których spotkaliśmy na Podlasiu, zaskoczyli nas swoją otwartością i podejściem do życia. Nie mają z niczym problemów i są pełni swobody. Czuć tu takie „slow”.
Co jeszcze znalazło się na waszej podróżniczej liście?
Była Puszcza Białowieska, a w niej Rezerwat Żubrów i Szlak Dębów Królewskich. W Hajnówce i Bielsku Podlaskim zwiedziliśmy cerkwie. Odwiedziliśmy też piękną Krainę Otwartych Okiennic, Ziołowy Zakątek, Majątek Howieny i Skit oraz oczywiście Białystok.
I co zrobiło na was największe wrażenie?
Podobało nam się dosłownie wszystko. Ale chyba najbardziej w pamięć zapadnie nam właśnie wigierski klasztor. To niesamowite, w jakim klimacie jest zachowany. Na początku miałam wrażenie, że ci mnisi ciągle tam mieszkają. Przyjechaliśmy o północy, więc mało co widzieliśmy. A z rana obudził nas dźwięk mszy. Okazało się, że te dźwięki płyną z głośników, by jeszcze bardziej tworzyć magię tego miejsca. A do tego wszystkiego te idealnie odwzorowane mnisie pokoje! Tam naprawdę jest nadzwyczajnie.
A mieliście okazję spróbować podlaskich specjałów?
Tak! Bardzo się cieszę, że mieliśmy okazję poznać te tradycyjne dania podlaskiej kuchni. Szczerze mówiąc, gdziekolwiek jedliśmy, było rewelacyjnie. Staraliśmy się próbować wszystkiego. Jedliśmy kartacze, babkę ziemniaczaną… wszystko było bardzo smaczne. Ta kuchnia jest super. A że moi faceci są bardzo mięsożerni, to byli zachwyceni, kiedy na śniadanie dostali kiełbasę. Chociaż muszę też powiedzieć, że mam wrażenie, że kuchnia roślinna jest u was znacznie bardziej rozpropagowana niż u nas, w Krakowie.
Skoro po tym tygodniu na Podlasiu pozostał wam niedosyt, to chyba trzeba będzie tu wrócić?
Tak, mamy nadzieję, że uda nam się znowu tu pojawić i nadrobić wszystko to, co teraz nam nie wyszło. Ja lubię sobie pospacerować, na spokojnie odkrywać nowe miejsca. Także liczę na to, następnym razem będziemy mieli na tę podróż trochę więcej czasu.
Relację z waszej podróży można było oglądać na waszym Instagramie, gdzie obserwuje was kilkanaście tysięcy osób. Zanim jednak powstało to konto, prowadziła pani podróżniczy blog.
Tak, bo siedem lat temu, kiedy go założyłam, bardzo brakowało mi takiego miejsca w internecie, miejsca, które opisywałoby możliwości podróżowania z niepełnosprawnym dzieckiem. Postanowiłam więc, że stworzę je sama, na swoich zasadach. Nie miałam jakichś większych założeń, celów, a na przestrzeni lat ten blog zmieniał się tak, jak nasze życie. Teraz już nie skupiam się, tak jak na początku, stricte na niepełnosprawności synka, a pokazuję całą naszą codzienność. A ona nie kręci się wyłącznie wokół wózka. Staramy się żyć pełnią życia, sporo podróżujemy…
I przede wszystkim pokazujecie innym, że się da. Że fakt, że synek siedzi na wózku w niczym was nie ogranicza.
Jeżeli uda nam się kogoś zainspirować do działania, to bardzo mnie to cieszy. Naszym ogólnym założeniem była chęć poznawania świata. Ja jestem osobą, która nie lubi ograniczeń. A często pojawiają się jakieś niedogodności wynikające np. z tego, że infrastruktura nie jest dostosowana do wózka, że czegoś brakuje, że są jakieś problemy logistyczne, np. nie ma toalety dla osób na wózkach, nie ma podjazdu, czy jest zbyt dużo schodów. Teraz podchodzę do tego wszystkiego na luzie. Jestem tam gdzie chcę. Nawet jeżeli ceną będzie to, że będę musiała nieść dziecko po schodach i trochę bardziej się zmęczę.
Przed wyjazdem nie sprawdzasz, czy miejsca, które chcecie odwiedzić, są dostosowane do osób z niepełnosprawnością?
Nic nie jest w stanie nas ograniczać, więc jeździmy tam, gdzie chcemy. Wybieramy miejsce, które bardzo chcemy zobaczyć i ruszamy. A reszta – jak to się mówi – „wychodzi w praniu”. Kiedy przykładowo wybieraliśmy się do Wenecji, zdawałam sobie sprawę, że tam jest mnóstwo schodów, ale wolałam o tym głośno nie mówić, bo od razu myślelibyśmy o tym, jak się zmęczymy. A koniec końców to była najlepsza wycieczka, na której do tej pory byliśmy. Mimo że był tam schodek na schodku. Ale nawet jak musimy taszczyć syna po schodach na 3. czy 4. piętro, to naprawdę warto!
Wasz syn, Arek, podobnie jak rodzice, kocha podróże?
Zdecydowanie! Uwielbia je! Zawsze pyta, kiedy w końcu gdzieś pojedziemy. On mógłby właściwie cały czas być w podróży. Musi wszędzie wjechać, wszystko zobaczyć i przede wszystkim mieć dobre jedzenie! Jest żądny przygód. Właściwie sami go tego nauczyliśmy. I teraz ponosimy tego konsekwencje, bo co chwilę wymyśla nowe miejsca, w których chciałby być. Teraz jego marzeniem jest Afryka, bo koniecznie chce zobaczyć na żywo lwa. Także ta Afryka jest na naszej liście i mam nadzieję, że w odpowiednim momencie uda nam się tam zawitać.
Szalonych przygód i podróży mieliście sporo. Kilka lat temu całą Polskę obiegła informacja o chłopcu, pani synu, który na wózku dotarł nad Morskie Oko, podczas gdy inni turyści prosili o pomoc TOPR, bo w drodze powrotnej z Morskiego Oka zaskoczyło ich, że... wieczorem robi się ciemno.
Tak, udało się mam dotrzeć nad Morskie Oko oraz niedawno Arek wjechał nawet ta Kasprowy Wierch ale nie kolejką. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Jednak chyba jedną z naszych najbardziej szalonych podróży bez resarchu była ta do Tajlandii. Doświadczyliśmy bardzo mocnego zderzenia ich i naszej rzeczywistości. Okazało się bowiem, tam dzieci z niepełnosprawnością nie funkcjonują w społeczeństwie. To jest temat tabu. Na początku zupełnie nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Aż do momentu, kiedy na lotnisku pani zapytała nas, co jest Arkowi. Gdy wpisaliśmy nazwę choroby po angielsku, wyskoczyło milion stron. Kiedy zaś ona przetłumaczyła to na swój język, pojawił się tylko jeden obrazek. Dopiero wtedy do nas dotarło, że wybraliśmy się do miejsca, w którym gdyby coś się stało, byłoby ciężko o pomoc. Oni bowiem nic o tych dzieciach nie wiedzą, nie pisze się o nich, nie rozmawia.
Kilka lat temu na pani blogu pojawił się wpis mówiący o tym, że... chodzenie jest głupie. Nic się w tej kwestii nie zmieniło?
Gdy trzy lata temu pisałam ten post, bardzo irytował mnie fakt, że w rodzinach dzieci z niepełnosprawnością wywiera się presję na to, by zrobić wszystko, bo to dziecko za wszelką cenę zaczęło chodzić. By, nieważne jakim kosztem, zrobiło ten jeden krok. A ja patrzę na to nieco inaczej. Widzę ile mnie kosztuje regularne chodzenie na siłownię, a miałabym zmuszać do tego moje dziecko? By później postawiło ten jeden krok, który dla niego może okazać się nic nie znaczący. Bo przecież w czasie tej ciężkiej pracy nie będzie mógł korzystać z życia. Teraz, kiedy Arek ma 9 lat i powie „mamo nie chcę iść na ćwiczenia bo w tym czasie bym się pobawił”, wiem, że ten jeden krok nie jest najważniejszy w życiu. Jedyne czego chcemy, to żeby był szczęśliwy. I robimy wszystko, by ten wózek dostarczał mu takich samych wrażeń jak nogi… Zresztą on sam twierdzi, że chodząc człowiek się męczy, więc to chodzenie jest bez sensu.
Mimo że żadne przeszkody nie mogą wam zepsuć dobrej zabawy, to wiadomo, że im łatwiej tym lepiej. Jak oceniacie Podlasie pod względem dostosowania do potrzeb osób z niepełnosprawnościami?
Jesteśmy niezwykle zaskoczeni, i to bardzo pozytywnie. Bo większość obiektów jest rzeczywiście dostosowanych do osób na wózkach. Nawet wiekowy wigierski klasztor. Dookoła są przede wszystkim kamienie, ale wśród nich utworzono też specjalną gładką dróżkę, dzięki której można wszędzie dojechać. I korzystają z tego nie tylko osoby z niepełnosprawnością, ale też rodziny z dziećmi czy ludzie starsi. W ogóle na przestrzeni tych siedmiu lat w całym kraju widać, jak bardzo zmienia się nie tylko ta infrastruktura, ale też samo podejście do tematu niepełnosprawności. Nie jest ona już tematem tabu. Przeskok jest ogromny. Teraz w internecie osób z niepełnosprawnością jest mnóstwo. Tik tok jest wręcz zalany takimi luzakami, że sama czasami jestem w szoku. Jest też coraz więcej mam, które pokazują, że można żyć inaczej, nie zamykając się wyłącznie w swoim środowisku. I tak trzeba żyć, pełnią tego życia!